Niestety, pod koniec ubiegłego wieku systemy emerytalne stały się dla budżetów państw siłą pchającą je ku ekonomicznej zagładzie. Wydają więcej pieniędzy niż do nich wpływa. Ich finansowy krach wydaje się nieunikniony, także w naszym kraju. Chyba, że zdarzy się cud i Polki zaczną rodzić po kilkoro dzieci, a obecni dwudziestolatkowie dostaną pracę i zaczną płacić składki do ZUS.
To, że jesteśmy do tego zmuszeni, potwierdził kilka dni temu wyrok Sądu Apelacyjnego w Łodzi, rozstrzygając sprawę biznesmena, który nie chciał być finansowym niewolnikiem ZUS. Nie pomogło mu tłumaczenie, że nie chce być ubezpieczony, że lepiej zabezpieczy swoją przyszłość niż państwowy moloch, przyrównywany do finansowej piramidy. Sąd, wydając wyrok, postawił przysłowiową kropką nad "i". To nie nam jest potrzebny ZUS, ale nasze pieniądze są niezbędne tej instytucji, by zapewnić byt politykom.
Finansowe kłopoty systemu emerytalnego nie spowodował bowiem tylko kryzys gospodarczy i spadek urodzeń. Walnie przyczyniły się do tego bonusy przyznawane różnym grupom zawodowym przez rządzących. Przywileje emerytalne górników, którzy płacą składki tak jak inni, ale otrzymują blisko dwukrotnie wyższe emerytury, kosztują nas rocznie 12 mld zł. Na podobnej zasadzie wypłacane są emerytury przedstawicielom służb mundurowych. Wydajemy na nie 10 mld zł rocznie, a emerytami mogą zostać osoby liczące 35 lat.
Z kolei prokuratorzy i sędziowie nie płacą składek emerytalnych. Nadal dopłacamy ponad milion złotych rocznie, do ubezpieczenia zdrowotnego rolników. Mimo że Trybunał Konstytucyjny dwa lata temu stwierdził, że budżet państwa nie może finansować składek zdrowotnych wszystkich rolników. Nic więc dziwnego, że Funduszowi Ubezpieczeń Społecznych brakuje coraz więcej na wypłaty świadczeń, za jakie politycy kupują głosy wyborców. W 2010 roku, kiedy deficyt FUS sięgnął ponad 71,5 mld zł, minister finansów Jacek Rostowski zmniejszył składki płynące do OFE i podniósł podatek VAT. Nie wystarczyło i w tym kontekście należy patrzeć na jego walkę o przejęcie kontroli nad pieniędzmi, jakie zgromadziliśmy w OFE. Czy mam się czego bać?
Waldemar Pawlak - wielokrotny minister i wicepremier, czyli osoba, która wie, co mówi - przyznał, że nie wierzy w emeryturę z ZUS i woli inwestować w dobre relacje z dziećmi.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+