Albo śpiwki, albo dziwki" - powtarza dzisiaj napomnienie, jakie usłyszał kilkadziesiąt lat temu. I demonstruje głos operowego śpiewaka, który nie stosuje się do tego powiedzenia. - Jak stary cap - komentuje to brzmienie. A zaraz potem, całą mocą swego tenoru, ciągle czystego i mocnego, udowadnia jak jest, kiedy artysta prowadzi się dobrze. Śpiewając pełnym głosem 81-letni mężczyzna niemal unosi się na swym inwalidzkim wózku, opierając się na protezach obu stóp. A potem opowiada o swoim życiu tak pięknie zapowiadającym się i... koncertowo sprowadzonym do zabójczego konfliktu.
Zobacz także: Opuszczone domy w Mogile straszą. Mieszkańcy się boją
Bolesław P. dzisiaj jest fizycznie bezradnym człowiekiem. Po amputacji nóg żyje wspomnieniami dawnego scenicznego powodzenia, ale przede wszystkim poczuciem krzywdy ze strony syna, który dzisiaj ma już 60 lat.
Chodzi o wartą miliony międzywojenną kamienicę w centrum Krakowa. Wartość innych wzajemnych pretensji obaj mają szczęście liczyć w kilogramach złota. - Dziesięć mieszkań w kamienicy dostało się w ręce rodziny w najlepszym okresie życia Bolesława P.
Początkowo pracował jako kierowca ciężarówki. Kiedyś zabrał przygodnego pasażera i w czasie podróży zaczął śpiewać. - Pan ma wspaniały głos. Powinien go pan szkolić - usłyszał od zaskoczonego pasażera. Kiedy zafrapowany tymi słowami poszedł do specjalistów, ci potwierdzili opinię. Uczył się w krakowskiej Akademii Muzycznej, a także w Mediolanie, w La Scali. 35 lat występował w operach Krakowa, Warszawy, na Śląsku, w Wiedniu, Bremie, Berlinie, Mediolanie... Sukcesy od lat sześćdziesiątych może wyliczać długo. I sypać opowieściami .
Na przykład o tym, jak w 1975 r. Piotr Jaroszewicz, premier rządu PRL, pod wrażeniem jego Otella w Teatrze Wielkim chciał go zaprosić na kolację. Śpiewak miał odmówić. To miał być protest - skuteczny - za to, że urząd skarbowy wymierzył mu podatek od wzbogacenia od zawyżonej wartości kamienicy. Tej właśnie kamienicy.
Bolesław P. zamieszkał tam z żoną i najstarszą córką w 1950 roku, kiedy dostał przydział na pokój. Po kilku latach, kiedy już został operowym solistą, zaczął myśleć o kupnie całego budynku, ale nie mógł porozumieć się z właścicielami.
Wspomina, jak wracał z Włoch do Polski czasów Gomułki nowym fiatem wypakowanym zachodnimi dobrami. Celnicy skonfiskowali mu auto. Po latach okazało się, że niesłusznie. Za wczesnego Gierka miał dostać 236 tysięcy ówczesnych złotych odszkodowania. Ponieważ ciągle wyjeżdżał, pieniądze dał żonie, by sfinalizowała zakup kamienicy, do czego jej dotychczasowi właściciele po latach dojrzeli. Na akcie notarialnym opisującym tę transakcję widnieje data 16 listopada 1971 r. Bolesław P. pokazuje kluczowy zapis tego dokumentu, w którym jego żona oświadcza, że kupuje kamienicę z własnego majątku, a nie ze wspólnego, małżeńskiego.
Ten zapis oznaczał, że to kobieta stała się jedyną właścicielką kamienicy. - Tak zostałem oszukany przez żonę i syna - mówi. Twierdzi, że przez lata uważał się za współwłaściciela kamienicy. W tym charakterze występował przed urzędami. Jak jest naprawdę, zorientował się długie lata później, kiedy doszło do procesu rozwodowego z żoną.
Przedstawia się jako mąż, który latami ciężko pracował i dobrze zarabiał na utrzymanie rodziny. Dowodzić tego mają skrupulatnie zebrane dokumenty. Z jednego wynika, że wtedy, kiedy dochodziło do kupna kamienicy, śpiewał w zachodnioniemieckim Hildesheim. Po trzech miesiącach przywiózł stamtąd osiem tysięcy marek. To wtedy w złotówkach było, jak doskonale pamięta, ponad 650 tysięcy złotych, a więc parę razy więcej niż warta była wtedy kamienica.
Powodziło mu się, ale i rodzinie, świetnie. Miał już wtedy trójkę dzieci, w tym syna. - Kupiłem nowiutkiego mercedesa 220 D. Rodzina pojechała na wakacje, a ja siedziałem w ogrodzie i uczyłem się Otella po niemiecku - wspomina.
Zobacz także: Opuszczone domy w Mogile straszą. Mieszkańcy się boją
Tym samochodem jeździł także dorosły już wtedy syn.
- Ojciec kłamie. Kamienicę kupiła matka za swoje pieniądze - mówi jednak twardo syn. Skąd niepracująca (z wykształcenia technik włókiennik) matka miała na to pieniądze? - Dostała od swoich rodziców - odpowiada syn. Jego dziadkowie na dolnym Śląsku mieli mieć poniemiecki folwark. Tymczasem Bolesław P. mówi, że to było marne gospodarstwo i jego teściowie nie mieli prawa mieć takich pieniędzy.
Ojciec i syn różnią się w opinii na niemal każdy temat. - Po pierwsze, ojca nigdy nie było - mówi młodszy z mężczyzn. - Nigdy nie spotkałem człowieka równie pazernego jak on - dodaje. Opowiada historię z połowy lat 70., kiedy byli razem w Niemczech. Syn pracował jako inżynier w firmie budowlanej. Zarobił spore pieniądze. Ojciec poprosił, żeby mu je pożyczył. Potem umówili się, że odda mu je w złocie. - Chodziło o 1,5 kilograma. Nigdy tego złota nie zobaczyłem - opowiada syn.
- On ma paskudny charakter - opowiada o synu Bolesław P. Uważa, że stosunki między nimi popsuły się, kiedy zorientował się, że syn wynosi z domu cenne rzeczy. - On stale znęcał się nad matką. I ciągle miał nowe kochanki - opowiada syn. Tenor przyznaje, że żona podejrzewała go o zdrady. Bolesław P. dostaje 2600 zł artystycznej emerytury. Zarzuca synowi, że musiał za niego płacić alimenty. - Nieprawda. Niedawno sam mnie zaskarżył o 4500 zł alimentów miesięcznie dla siebie - odbija argument syn. On też nie ma powodów do narzekań. Żyje z kamienicy, o którą spiera się z ojcem. Jej właścicielem czuje się od 2002 roku, kiedy zmarła matka. Mężowi nie zapisała nic. Próbował podważyć testament. Dotąd bez skutku.