Ostatni półfinałowy mecz ze Ślęzą Wisła Can-Pack zagrała tak, jakby była to już batalia o mistrzostwo. Zacięta rywalizacja półfinałowa wyzwoliła w wiślaczkach takie pokłady adrenaliny i mobilizacji, że zupełnie zapomniały o tym, co je ogranicza. O zmęczeniu sezonem, o krótkiej ławce rezerwowych. Ostatnie starcie z wrocławiankami – tym razem we własnej hali - zagrały w stylu wręcz euroligowym.
Decydującą konfrontację mistrzynie Polski zaczęły tak, jak pierwszy mecz we Wrocławiu – agresywnie i z dużą pewnością siebie. Dzięki temu szybko zrobiło się 11:2 dla gospodyń. Wrocławianki starały się gonić wynik za pomocą „trójek”, ale wiślaczkom udało się zdobyć kilka łatwych punktów z szybkich ataków. W efekcie już po pierwszej kwarcie aż 11 oczek na swoim koncie miała Yvonne Turner. Z drugiej strony, niezmiennie świetnie prezentowała się liderka Ślęzy Sharnee Zoll. Po pierwszej odsłonie gospodynie prowadziły 21:16.
Później boisko opuściła Cristina Ouvina i krakowianki miały problem z budową rozsądnych akcji w ataku. Wrocławianki skutecznie blokowały wiślaczkom wejście pod kosz. A nie zawsze dało się posłać piłkę do dobrze obstawionej i mało mobilnej DeNeshy Stallworth. Na szczęście dla Wisły, rywalki nie potrafiły wykorzystać tego momentu słabszej gry gospodyń.
W końcu powrót na parkiet Hiszpanki, a także Justyny Żurowskiej, pomógł przełamać niemoc w ofensywie. Niebawem wiślaczki znów prowadziły różnicą 10 oczek. A dzięki przechwytom i kontrowaniu rywala, udało się jeszcze tę przewagę zwiększyć. Przyjezdne w tej drugiej kwarcie zdobyły ledwie 7 punktów. Kiedy jeszcze w ostatnich sekundach połowy trójkę trafiła Laura Nicholls, wiślaczki mogły zejść do szatni w doskonałych nastrojach. Na półmetku prowadziły 40:23.
Po przerwie 5 punktów z rzędu zdobyła Agnieszka Śnieżek. To było jak sygnał ostrzegawczy dla krakowianek. Nie dość, że ich przewaga malała, to jeszcze rywal nabierał wiatru w żagle. W dodatku, Ślęza poprawiła grę obronną i wiślaczkom trudniej było przebić się pod kosz gości. Gospodynie w porę jednak opanowały sytuację, a 4 punkty z półdystansu Żurowskiej znów dały im komfort 16 oczek przewagi. Tymczasem wrocławianki zaczęły się gubić. Kiedy na koniec kwarty Stallworth trafiła na 52:32, stało się jasne, że tylko katastrofa może pozbawić gospodynie awansu do finału.
Wrocławianki starały się walczyć do końca. Ale na tak grającą Wisłę nie miały argumentów. - Powinniśmy przeprosić za to spotkanie naszych kibiców, byliśmy własnym cieniem – nie krył trener Algirdas Paulauskas. - Zagraliśmy jeden z najlepszych meczów w sezonie – cieszył się z kolei Jose Hernandez. – Zasłużyliśmy na to miejsce w finale.
Finałowa rywalizacja zacznie się za tydzień, 30 kwietnia, w Bydgoszczy.
Wisła Can-Pack Kraków - Ślęza Wrocław 70:44
(21:16, 19:7, 12:9, 18:12)
Wisła: Turner 20 (2x3), Żurowska-Cegielska 14, Nicholls 10 (1x3), Ouvina 10 (1x3), Ziętara 7 – Stallworth 9, Szott-Hejmej 0, Wilk 0.
Ślęza: Krężel 10, Shegog 9, Zoll 7, Kaczmarczyk 3 (1x3), Kastanek 3 – Śnieżek 10 (2x3), Sulciute 2, Leciejewska 0.
Sędziowali: Dariusz Zapolski, Robert Zieliński, Michał Sosin.
Widzów: 1600.