Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojtyła w drodze do świętości

Bp Tadeusz Pieronek
fot. archiwum Polskapresse
Rozmowa z biskupem Tadeuszem Pieronkiem, byłym przewodniczącym pomocniczego trybunału ds. beatyfikacji Jana Pawła II.

Małgorzata Iskra: Powiedział mi kiedyś Ksiądz Biskup: Dobrze znałem Karola Wojtyłę i jeśli nie on zasługuje na tytuł świętego, to już nie wiem, kogo Kościół mógłby wynieść do chwały. Czy nie ma w tym stwierdzeniu przesady?
Bp Tadeusz Pieronek: Kryje się za nim pełne przekonanie o wyjątkowości błogosławionego Jana Pawła II. Wielkość tego człowieka kształtowała się na przestrzeni całego życia. Już przez kolegów w gimnazjum był postrzegany jako inny - ten, który wyróżnia się spośród rówieśników. Warto przypomnieć, że gdy do Wadowic przyjechał wówczas jeszcze arcybiskup Sapieha, witał go właśnie Karol Wojtyła. Hierarcha intuicyjnie wyczuł, że ma do czynienia z uduchowionym chłopcem i zapytał, czy wybiera się do seminarium, na co jednak Lolek odrzekł, że woli zostać poetą. Potem, gdy Wojtyła zamieszkał w Krakowie, ktoś na drzwiach jego pokoju wywiesił kartkę z napisem Święty. Nie było w tym jednak uszczypliwości, to był rodzaj pochwały i podziwu.

Zadatki na świętość wyniósł pewnie z religijnego, ciepłego rodzinnego domu.
Zapewne tak było. To od najbliższych czerpał wzorce zachowań. Chcę jednak podkreślić, że świętość Jana Pawła II miała korzenie w dzieciństwie, a potem rozwijała się przez całe życie. On nie ustawał w tej drodze do świętości.

Kogo można nazwać świętym?
Niejednokrotnie mówiłem, że miarą świętości jest miara dobra, przyzwoitości i umiaru w życiu. Świętość to niby zwyczajność, ale przecież niezwykłość. Gdy się żyło obok Jana Pawła II i patrzyło na jego codzienną pracę, wszystko było takie zwykłe i zharmonizowane. Tworzył swoją świętość niezauważalnie, choć dzieło było realne i głębokie.

Co było miarą dobroci Karola Wojtyły?
Jego dobroć przejawiała się w braku zła. Nikomu świadomie nie uczynił przykrości. Każdego wysłuchał i próbował zrozumieć. Należał też do osób, które chętnie pomagają. Czasem nawet przesadzał z tym współczuciem. Marysia, która w Krakowie usługiwała kardynałowi Wojtyle, wciąż zauważała, że coś ginie. Tymczasem, co dostał, natychmiast komuś przekazywał. Gdy w Watykanie odbierał kapelusz kardynalski, kupiliśmy mu w prezencie porządną skórzaną teczkę, ale ona natychmiast zniknęła. Dawał pieniądze tym, którzy go o to prosili. Na pytanie, czy nie obawia się naciągactwa, zawsze odpowiadał, że wspomaga bliźnich w dobrej wierze, a grzech popełniają ci, którzy chcieliby nadużyć zaufania.

A co było miarą przyzwoitości?
Przebywając z Karolem Wojtyłą - wszystko jedno w jakim momencie jego życia - miało się satysfakcję kontaktu z człowiekiem wielkiej szlachetności i niezwykłego intelektu, ale niezarozumiałym. Pamiętam, że gdy był chwalony, taktownie nie reagował, miłe słowa przyjmował normalnie. A w pewnych okolicznościach potrafił nawet zażartować, jak wtedy w Zakopanem, gdy młoda góralka przywitała go słowami: "Eminencjo Najprzystojniejszy Kardynale". Ubawiony odrzekł: "Coś w tym jest". Miał ogromne poczucie humoru, lubił kawały - ale bardziej słuchać niż opowiadać.

Do tańca i do różańca?
Znał umiar we wszystkim i w każdej sytuacji potrafił się znaleźć. Stół miał być skromny: gotów był jadać cokolwiek, a gdy kiedyś siostry podały mu na podarowanym przeze mnie talerzyku ciasto, napisał obok: "za dużo". Również ubierał się skromnie, a sławny zielony płaszcz służył mu wiele lat. Nigdy o tym nie opowiadałem, ale już może czas, choć to przykład raczej braku umiaru w skromności. Jedyny raz byłem w papieskiej sypialni, na prośbę jednej z sióstr. Co mam z tym zrobić - spytała pokazując zniszczone, pocerowane spodnie papieża. Nadawały się tylko do wyrzucenia.

Nikt nie jest doskonały.
Karol Wojtyła też miał swoje przywary. Był łatwowierny. Potrafił się spóźniać.

I to zostało zapisane w anegdotach. A które cnoty prowadziły Karola Wojtyłę do świętości?
Cudów nie czynił, cudem była jego ogromna pracowitość i umiejętność skupiania się na drugim człowieku. Słuchał, nie przerywał. Nawet gdy nie mógł pomóc, poświęcał ludziom uwagę, w przekonaniu, że wyraża tym szacunek dla ich problemów. Czynił to jako człowiek wysokiej kultury. Potrafił się stosownie zachować w stosunku do każdego człowieka, a do życiowych problemów podchodził w sposób naturalny.

Znajdował wspólny język i z profesorami, i z prostymi ludźmi.
Jego język się zmienił, gdy został papieżem. Stał się bardziej zrozumiały. A rozmawiać potrafił faktycznie z każdym, bo każdego szanował. Język papieża był językiem ojca.

A ten profesorski?
Wymagał głębszej uwagi, ale Jan Paweł II miał rzadką umiejętność mówienia z pamięci, i to w takim stylu, że przekaz ten nadawał się wprost do druku.

Co szczególnie podziwiał Ksiądz Profesor u Karola Wojtyły?
Doskonałą pamięć i to, że nie unosił się. Potrafił znieść sprzeciw i odmienne zdanie. Jestem pełen podziwu, że w Watykanie nie przybrał papieskiej pozy, nie przestał być człowiekiem ze swoimi sądami i odczuciami. Podziwiałem też jego podzielną uwagę. Nie marnował ani minuty czasu. Pamiętam, że gdy jeździliśmy do Warszawy, między Franciszkańską i Uniwersytetem wymieniał ze mną kilka zdań, po czym przepraszał, wyciągał książkę i zatapiał się w lekturze. Odkładał ją na kilka minut przed końcem podróży, by wydać mi dyspozycje, co mam załatwić. Aby porozmawiać, zabierał na pieszą wycieczkę - wtedy można było poruszyć każdy temat.

Jak mistycyzm Karola Wojtyły wpływał na jego duchowość? Czy przybliżał go do świętości?
Nigdy nie byłem świadkiem mistycznych przeżyć Ojca Świętego, ale wiem, że je miał. Bez tego doświadczenia byłby innym człowiekiem. Karol Wojtyła był zanurzony w myśleniu o wielu rzeczach, on "znikał" z tego świata z potrzeby duchowej, choć jego zamyślenie brano czasem za zmęczenie. W trudnych momentach jechał do Kalwarii, wracał spokojny, a sprawy się same rozwiązywały. Pamiętam, że jeszcze jako mój profesor, w przerwie między wykładami, szedł odprawić Drogę krzyżową, a my odpoczywaliśmy. Miał głowę w górze. Jego rękopisy noszą ślady łączności z Bogiem. Na każdej kartce kreślił, ujawniając swój stan ducha, początki modlitw.

Kiedy błogosławiony Jan Paweł II zostanie ogłoszony świętym?
Prędko.

Za rok, za pięć lat?
Czyli szybko. Nie znam daty, ale wiem, że o kanonizację modlą się wierni i zabiega kardynał Stanisław Dziwisz, który na pewno pragnąłby świętować ten dzień, jako metropolita krakowski, a za półtora roku wkroczy w wiek emerytalny. Po potwierdzeniu cudu, który dokonał się po śmierci Ojca Świętego, decyzję podejmie Benedykt XVI.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska