Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wpadka genialnego fałszerza

.
Krzysztof  W.  obawia się, że  wróci do więzienia, a chce, jak twierdzi, oddać wszystkie pieniądze i  zacząć nowe życie
Krzysztof W. obawia się, że wróci do więzienia, a chce, jak twierdzi, oddać wszystkie pieniądze i zacząć nowe życie Andrzej Banaś
Nie miał żadnego wykształcenia, ale potrafił wykonać tak doskonałe fałszywe pięciozłotówki, że zadziwiły one nawet specjalistów z Narodowego Banku Polskiego. W przydomowej szopie przez dziewięć lat wyprodukował 85 tysięcy monet. O mistrzu fałszerzu - pisze Artur Drożdżak.

Normalny fajny gość, chodziliśmy razem do klasy w szkole podstawowej - tak o Krzysztofie W. opowiada Marcin Klisiewicz z pizzerii Magillo przy ul. Lipowskiego w Krakowie. O dawnym koledze nie zapomniał, teraz chce mu dać pracę kierowcy. - Ludziom trzeba pomagać, a on na to zasługuje - nie kryje restaurator. - A pan może pisze o tej sprawie z monetami? - upewnia się. - Jeśli tak, to proszę podkreślić, że Krzyśkowi trzeba dać szansę, gdy już się rozliczy z wymiarem sprawiedliwości. U mnie pracę ma zawsze - dorzuca.

Pechowa wpadka

A sprawa z monetami zaczęła się 10 marca 2008 r. o godzinie 6.00 rano, gdy 70 uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy Karpackiego Oddziału Straży Granicznej w Nowym Sączu ruszyło na przeszukanie kilku wytypowanych mieszkań w Krakowie. Tropiono fałszerzy dokumentów, którzy nielegalnym imigrantom dostarczali podrobione paszporty i dowody osobiste. Jeden ze śladów prowadził do okazałego domu na ul. Lipowskiego, zamieszkanego przez trzy rodziny. Zatrzymano 46-letniego Bogdana W., który miał zlecić fałszowanie dokumentów. Jednak zaskakujące wyniki dało dopiero sprawdzenie mieszkania jego kuzynów, braci Ryszarda i Krzysztofa W.

- To tam przy okazji znaleźliśmy w sejfie ukrytym za szafą monety i matryce do ich odbijania. Gdyby monety leżały gdzieś na widoku i bez matryc to naszym ludziom bardzo trudno byłoby odróżnić, że są podrobione - nie kryje mjr Marek Jarosiński rzecznik karpackich strażników granicznych.

Funkcjonariusze zajrzeli też do zwykle zamkniętej na kłódkę drewnianej szopy na posesji. Tam w przydomowym warsztacie ślusarskim odkryli prasę hydrauliczną, gilotynę, walcarkę. Obok walały się tygle, dziwne krążki, duże ilości stopów, blach i metali. Było jasne, że to mała, prywatna mennica. Nielegalna.

- To ja podrabiam pieniądze, monety o nominałach 5 zł - Krzysztof W. przyznał się od razu. Jego brat Ryszard W. zjawił się na posesji cztery godziny później i wpadł w zastawioną zasadzkę.

- Nic nie wiem o fałszowaniu pieniędzy - zarzekał się. Mężczyźni trafili do aresztu, bo obciążały ich zabezpieczone dowody, a tych było niemało: 5 kompletów matryc do tłoczenia monet o nominale 5 zł, 12 sztuk tulei metalowych, 13 stempli, 477 krążków z mosiądzu i 1039 krążków miedzioniklu, pierścienie z otworami służące do ząbkowania monet i 45 tygli do wytopu metali. Zabezpieczono duże ilości falsyfikatów monet 5 zł.

Skala fałszerstw musiała być olbrzymia, bo w 54 arkuszach blachy doliczono się 85 578 otworów. Było jasne, że co najmniej tyle fałszywych monet puszczono w obieg. - Długo pan to robi? Strażnicy graniczni ot tak zapytali Krzysztofa W. - Od 2000 roku - padła konkretna odpowiedź.

Spowiedź fałszerza

Sprawę przejęła krakowska policja i to jej Krzysztof W. bez wahania ujawnił szczegóły swojego procederu.

- Na początku próbowałem podrabiać banknoty 10-złotowe - zaczął swoją wielogodzinną opowieść wysoki, szczupły, 40- letni szatyn. Mówił powoli, ważąc każde słowo. Najpierw skanował oryginalne pieniądze, zapisał je na płytkach CD, a potem drukował na drukarce atramentowej i na bazarze Tandeta fałszywki próbował puścić w obieg.

- Nie udawało się, ludzie zwracali mi falsy, bo były złej jakości. Wróciłem do domu i potargałem je, resztki wyrzuciłem do kosza na śmieci - przyznał.

Wtedy postanowił podrabiać monety. Policjantom mówi, że widział w telewizji film o fałszerzach monet i dlatego wpadł na ten sam pomysł. Nie miał żadnego doświadczenia i fachowej wiedzy, bo skończył tylko szkołę podstawową. Później jeszcze kształcił się na cukiernika, ale naukę w zawodówce przerwał. W wywiadzie środowiskowym dla sądu kurator napisze w 2008 r.: W szkole uczył się słabo, był zawsze grzeczny i posłuszny. Kumpel z tamtych lat Marcin Klisiewicz: był sumienny, bez nałogów.

Potem Krzysztof W. dorabiał sobie w prywatnej cukierni, następnie jako sanitariusz, kierowca, masażysta. Pomagał też bratu, który miał firmę sprzedającą drewno kominkowe. Uwielbiał czytać książki i fotografować. Jak mało kto znał się na programach komputerowych, ale robienie domowym sposobem pieniędzy to trudniejsza sprawa.

- Zdobyłem potrzebną literaturę i niezbędne narzędzia. Zacząłem szukać materiałów - relacjonował na przesłuchaniu.

Nawet laik wie, że monety 5- złotowe składają się z dwóch elementów: zewnętrznego pierścienia i wewnętrznego rdzenia. Skład metali, tak samo jak metoda ich łączenia to tajemnica. Państwowa.

- Zacząłem kupować stare monety, np. 10 zł od numizmatyków i kolekcjonerów na giełdzie staroci przy ul. Grzegórzeckiej. Płaciłem 50 gr za sztukę - opowiadał 40-latek.

Tak zdobyty materiał wykorzystywał do robienia zewnętrznego pierścienia. Potem topił w ciągu 30 minut w tyglu po 100 starych monet i wykonywał z nich blachy miedzioniklowe, z nich wycinał większe krążki.

Mosiądz na wewnętrzny rdzeń kupował w paczkach po 10 kg w sklepie Hart koło ronda Grunwaldzkiego w Krakowie. Po stopieniu blachę z mosiądzu walcował na zimno do grubości 2 mm, przy użyciu wiertarki polerował ją metalowymi drucikami na krążku, w końcu wycinał mniejsze krążki rdzenia i dopasowywał je do większego, zewnętrznego pierścienia.

- Wcześniej przykładałem stempel do oryginalnej monety, trawiłem wzór kwasem azotowym i potem stempel układałem na już przygotowanych krążkach. Młotkiem wybijałem awers i rewers - opowiadał.

Całą formę zaciskał pierścieniami i frazował, by kanty monety nie były ostre, potem jeszcze trochę chemicznej magii. Monety przecierał papierem ściernym, nasączał roztworem kwasu azotowego, dodawał siarczanu miedzi, chlorku amonu i octanu amonowego. Na końcu monety karbował, by powstały ząbki metodą skrawania. I tak codziennie ciężko pracował przez 8 -10 godzin. Także w niedziele i święta.

- Bo ja jestem pracoholikiem- mówił Krzysztof W.

Tajemnica szopy

Metodę udoskonalił, gdy w 2006 r. pod Żywcem kupił za 4 tys. zł prasę hydrauliczną.
- Cały czas wszystko robiłem metodą prób i błędów, pomyłki się zdarzały - nie krył. Czasem awers i rewers były względem siebie obrócone o 180 stopni, czasem rdzeń nie był dobrze osadzony lub na jednej monecie był z obu stron tylko rewers.

Po cichutku, bez rozgłosu i świadków produkcja pieniędzy szła pełną parą. I to całymi latami nikt nie zorientował się, co się odbywa w starej, zamykanej na kłódkę szopie przed kamienicą.

- Jedną monetę robiłem 5 minut, w godzinę 10-15 sztuk, miesięcznie 800-1400. Gdybym nie musiał tyle czasu tracić na puszczanie pieniędzy w obieg, wybijałbym miesięcznie nawet 2200 monet - nie krył.

A tak 10 dni w miesiącu przeznaczał na rozprowadzanie fałszywek. Brał ich garść do kieszeni i wędrował od sklepu do sklepu, bywał na placach targowych i kupował drobne rzeczy. Resztę zabierał. Część zdobytych pieniędzy oddawał mamie, która płaciła rachunki za prąd i czynsz.

- W zimie z kolportażem zawsze było gorzej, bo wtedy jest mniej handlarzy - ubolewał. Dzienny zysk? 100-150 zł.

Cały czas doskonalił produkcję. Wykonane monety ważyły od 6,65 do 6,95 g, czyli od oryginałów różniła je waga kilku setnych grama. Były bliskie ideału.

Biegły ds. mechanoskopii wypowie się w swojej opinii, że w szopie Krzysztofa W. można było robić monety, chociaż była to, jak napisał, technologia produkcji w oparciu o przestarzałą literaturę, rzadko stosowane metody i mało wydajna.

O samym producencie fałszywek napisał, że Ma dużą znajomość ślusarstwa i ciekawość samouka w dochodzeniu do zadowalającego efektu. Ma braki w terminologii i wykształceniu co do plastycznej obróbki metali, ale uzupełnienie braków może spowodować zdobycie dużej wiedzy potrzebnej do produkcji monetarnej. Po prostu laurka.

Także kolejna ekspertyza z Departamentu Emisyjno-Skarbcowego Narodowego Banku Polskiego na temat fałszywek Krzysztofa W. wystawiała mu znakomite świadectwo: Grubość monet, średnica, ząbkowanie - zbliżone do autentycznej. Kolor: niewielkie zróżnicowanie. Rewers, awers: precyzja odwzorowania zbliżona do autentycznej.

Wniosek NBP: Stopień niebezpieczeństwa falsyfikatu - bardzo trudny.

W sześciostopniowej skali jakości fałszywek miały najwyższą, szóstą.

Doszło do tego, że przeprowadzono wewnętrzne śledztwo, czy z NBP nie wyciekły poufne dane na temat produkcji monet, bo nie tylko jakość, ale i liczba fałszywek była imponująca. W latach 2000-2008, gdy 40-latek stukał monety w swojej szopie, NBP wykrył w sumie 155 265 sztuk falsyfikatów monet o nominale 5 zł, czyli Krzysztof W. zrobił ich ponad połowę, co najmniej 85 tys.

Krakowski policjant prowadzący śledztwo w sporządzonej notatce urzędowej ubolewał, że w związku z olbrzymią skalą przestępstwa czeka go gigantyczna robota. Wyliczył, że porównanie jednej monety z 13 stemplami znalezionymi w domu Krzysztofa W. zajmuje godzinę. Porównanie 155 tys. zabezpieczonych fałszywek w NBP z tymi stemplami może potrwać 480 miesięcy, czyli... 40 lat, a taka ekspertyza będzie kosztować 4 miliony złotych! Dlatego przyjęto, że Krzysztof W. puścił w obieg tyle monet ile otworów wycięto z zabezpieczonych blach.

Przed wpadką

Dla policji fałszerz z Krakowa też był problemem. Z całej Polski spływały tu informacje o kolejnych podrobionych 5 złotówkach, m.in. odkryto je w Tarnowie, Kościanie, Krośnie, Kętach, Skarżysku, Bolesławcu. Sygnałów były setki. Same ekspertyzy NBP fałszywych monet, które do niego spływały, zsumowano na 2676 kartach.

A Krzysztof W. był ostrożny. Gdy produkował monety zamykał się w środku szopy na klucz.

- Podrabiałem monety bez hałasu. Prasa hydrauliczna jest cicha, ale dla pewności puszczałem w środku głośno radio - opowiadał.

Gotowe monety, stemple i matryce chował w sejfie, klucze miał zawsze przy sobie. Do śmietników w mieście wyrzucał tylko tzw. defekty, czyli nieudane monety. Był bliski wpadki, gdy jego sąsiad 82-letni Henryk Ch. koło śmietnika znalazł garnek, a w nim 3,5 kg mosiądzu, obok leżała słabo podrobiona moneta 5 zł. Sąsiad zaniósł ją policji, a mosiądz sprzedał w skupie złomu.

On i inni sąsiedzi nie domyślali się, jaką tajemnicę kryje stara szopa. Co więcej, nie miał o tym pojęcia kuzyn braci, Bogdan W. A i oni nie podejrzewali, że macza palce w procederze fałszowania dokumentów. Usłyszał za to wyrok w zawieszeniu, ale wcześniej stał się powodem wpadki mennicy.

Gdy Krzysztof W. trafił do aresztu, zgodził się na eksperyment procesowy.

Dostarczono mu m.in. materiały: jedną monetę, kwas azotowy, wodę destylowaną, surowy krążek metalu, cynę, kalafonię, lutownicę, pojemnik do kwasu, krem dla dzieci penaten, papier ścierny i toaletowy, lupę, pastę polerską. Z przerwami, w ciągu dwóch dni, wykonał matrycę do podrabiania monet.

Z aresztu słał pisma do sądu "Dosięgła mnie ręka sprawiedliwości, w więzieniu zrozumiałem, jakie straszne głupstwo zrobiłem łamiąc prawo. Utrata wolności, kontaktu z najbliższymi, przerwanie nauki w liceum, możliwości fotografowania, a to moje zainteresowanie od wielu lat, to poważna tragedia" - nie krył.

Na procesie wyszło na jaw, że miał gest i zasponsorował za około 80 zł kupno mapy dla Szkoły Podstawowej nr 124. Dyrektor szkoły Danuta Osuch mówi dziś: nie widziałam tego pana na oczy, bo sprawę załatwialiśmy przez pośrednika. Wysłałam mu tylko podziękowanie. Teraz widzę, że w takich sprawach trzeba uważać, więcej takich darów nie przyjmiemy.

Po trwającym kilkanaście miesięcy procesie sąd nadzwyczajnie złagodził karę obu braciom, bo przyznali się do winy i wyrazili skruchę. Ryszard W. usłyszał wyrok 20 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata za pomoc bratu w fałszerstwach, Krzysztofa W. skazano na dwa lata kary bezwzględnej. Ma też oddać równowartość korzyści finansowej. To ponad 400 tys. zł.

- Oskarżony to mistrz nad mistrzami. Szkoda tylko, że swoje umiejętności wykorzystał w celu popełniania przestępstw - zauważył sędzia Bogdan Jędys w uzasadnieniu wyroku.

Wina i kara

Bracia za kaucją wyszli na wolność. Krzysztofa W. spotykamy przed jego domem, czeka na prawomocny wyrok.

- Po wyjściu z aresztu wróciłem do nauki w liceum dla dorosłych, myślę o studiach i zajęciu się grafiką komputerową - opowiada o planach na przyszłość. Rozmawiamy przez bramę jego domu, właśnie porządkuje posesję, rytmicznie usuwa śmieci łopatą. Mówi, że warsztatu już nie ma, na pamiątkę nie zostawił sobie żadnej fałszywej monety.

- Ale jeśli mam 5 zł w rękach to zawsze oglądam czy moje. Śledczy mi powiedzieli, że jeszcze przez kilka lat to co zrobiłem będzie w obiegu - mówi z zadumą. Wie, że prokurator chce dla niego podwyższenia kary

- W cuda nie wierzę, niestety obawiam się, że będę musiał wrócić do więzienia, gdy wyrok się uprawomocni - opowiada. Dziwi się tylko po co.

- Chcę oddać wszystkie pieniądze, zacząć nowe życie.
Pytany, dlaczego wziął się za podrabianie pieniędzy, unika odpowiedzi, kluczy: Wie pan, wszystko już wyjaśniono na procesie, ale ja nigdy nie kierowałem się chęcią zysku. Robiłem to tak zwyczajnie, z ciekawości...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska