Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystkie miłości Krzysztofa Krawczyka

Paweł Gzyl
Kiedy występowałem z Trubadurami, nie podrywaliśmy dziewczyn. Chowaliśmy się przed nimi
Kiedy występowałem z Trubadurami, nie podrywaliśmy dziewczyn. Chowaliśmy się przed nimi Tomasz Bolt/Polskapresse
„Tańcz mnie po miłości kres” - śpiewa Krzysztof Krawczyk na płycie z piosenkami Leonarda Cohena. Dlatego rozmawia z nim głównie o miłości

Kiedy usłyszałem, że nagrywa Pan płytę z piosenkami Cohena, bardzo mnie to zdziwiło. Przecież to inna estetyka niż ta, do której nas Pan przyzwyczaił. Skąd ten pomysł?
Przez wiele lat namawiał mnie na to mój menedżer Andrzej Kosmala. Ja jednak odmawiałem, bo nigdy nie czułem się dobrze w śpiewaniu poezji. Kiedyś obejrzałem koncert Cohena w kanadyjskiej telewizji i choć nie znałem angielskiego, usłyszałem w jego głosie prawdę. Nie byłem jednak w stanie zrozumieć, że emocje w jego piosenkach są trochę zakamuflowane. Gdy wróciłem do Polski, dostałem do przeczytania teksty piosenek Cohena w tłumaczeniu Macieja Zembatego. I dopiero wtedy ta poezja mnie powaliła.

Co Pan odnalazł w tych tekstach, że zdecydował się je zaśpiewać?

Kiedy przystąpiliśmy do nagrań, doszliśmy do wniosku, że albo emocje wypłyną ze mnie w czasie śpiewania, albo nie. I okazało się, że piosenki tego artysty, który nie zachwycał mnie w sferze wokalnej, mocno na mnie zadziałały. Myślałem, że potraktuję je aktorsko - ale kiedy zacząłem śpiewać, natychmiast poczułem jakby opowiadały one o mnie. Jeden z moich przyjaciół, kardiolog profesor Leszek Arkuszewski, powiedział po przesłuchaniu płyty, że „wyciąłem swoje serce i położyłem je na pulpicie”.

Dużo jest tego, co łączy Pana z Cohenem?

Tak. I Cohen, i ja otarliśmy się o śmierć. Obaj utraciliśmy bliskie nam osoby. I ciągle wędrujemy, jesteśmy bardami. Mamy również dystans do siebie, nie ma w nas odrobiny pychy. Ja to wyniosłem z domu. Moi rodzice, choć byli śpiewakami, nie puszyli się nigdy. Z domu wyniosłem też głęboką wiarę w Boga. I to samo znalazłem u Cohena - wielki szacunek dla Absolutu. On zdaje sobie sprawę, że jest grzesznikiem i nie ukrywa tego w swoich piosenkach. Ja też mam w sobie takie poczucie. To wszystko sprawiło, że ta płyta jest prawdziwa.

Piosenki Cohena opowiadają najczęściej o miłości. Pamięta Pan, kiedy się pierwszy raz zakochał?

Oczywiście. To historia, której nigdy nie zapomnę. Bo zakochałem się już w... przedszkolu. Miałem konkurenta, który bawił się z moją sympatią. Byłem na tyle bezczelny, że zaszedłem go od tyłu i rozbiłem mu głowę. Zszyli mu ją - ale niestety wezwali ojca na dywanik.

Potem zdarzało się też Panu bić o kobiety?

Tak. Życie mi się zrewanżowało za tamtą historię i dostałem raz po ryju. Mój kolega ze szkoły kochał się w pewnej dziewczynie. Ale ją ciągnęło do mnie, a mnie do niej. I po jednej z zabaw dostałem za swoje. To ostudziło mój zapał. Potem oni wzięli ślub - i szczęśliwie są z sobą do dzisiaj, mieszkając w Niemczech.

Pierwszą poważną miłością była Pana pierwsza żona Grażyna?

Tak. To był dla mnie trudny czas. Akurat zmarł mój ojciec, czułem się pusty i wypalony. I wtedy poznałem ją - była starsza ode mnie, bardziej doświadczona, potrafiła mi wiele wytłumaczyć. Po prostu wspaniała dziewczyna. Pisałem dla niej wiersze, czego nigdy więcej już potem nie robiłem.

Ponoć za młodu był Pan poligamistą. To sława tak przyciągała kobiety do Pana?

Naturalnie. Kiedy występowałem z Trubadurami, nie podrywaliśmy dziewczyn. Nawet chowaliśmy się z kolegą przed nimi. Ale one potrafiły nas wyszukać w najciemniejszym kącie. No i mieliśmy miły wieczór. Nam się wydaje, że mężczyźni to myśliwi i oni polują na zwierzynę. Tymczasem jak kobieta zobaczy w mężczyźnie przyszłego ojca swoich dzieci lub wsparcie życiowe, to zawsze sobie poradzi. W efekcie lądujemy w jej ramionach.

Częściej Pan porzucał kobiety, czy one Pana ?

Różnie. A ponieważ często podróżowałem, to raczej ja musiałem wyjeżdżać. To nie było porzucanie, ale rozstawanie. I tak mi się ułożyło, że dopiero za trzecim razem spotkałem kogoś, kto zatrzymał mnie przy sobie na stałe.

W Ameryce też kobiety za Panem szalały?
Tam działo się wszystko po klubach. A rozpasanie moralne Amerykanek było tak duże, że mnie odrzucało. Ja byłem taki kochaś - lubiłem się zadurzyć, zafascynować urodą lub intelektem. Nie potrafiłem stawiać tylko na seks.

Śpiewał Pan w kasynach Las Vegas. Mówi się, że to „miasto grzechu”.

Jest tam dużo pań, które wykonują najstarszy zawód świata. Ale nawet nie chodzi o nie. W Las Vegas jest tysiące przepięknych tancerek, które co wieczór tańczą na scenie w niezwykle seksowny sposób. Co więcej - we wszystkich barach, większych i mniejszych, są „ladies nights”, kiedy kobiety dostają drinki za darmo. Wtedy wszyscy rybacy zarzucają sieci. Bo wiedzą, że kobiety są wówczas podchmielone i są łatwiejszym łupem. Ja się tylko temu przyglądałem. Byłem tam przecież wtedy z żoną.

Jak poznał Pan obecną żonę - Ewę?
Ewa przyjechała do swojej mamy w Chicago w celach turystycznych. Po kilku tygodniach postanowiła jednak popracować w najpopularniejszym lokalu w Chicago, w którym można było podawać alkohol do piątej rano. I młode dziewczę, które miało 23 lata, musiało stanąć za barem. Kiedy z Polski przyjeżdżała tam jakaś młoda dziewczyna, to lokalni podrywacze mówili o niej „świeże mięsko”. Ewa była jednak energiczna, więc szybko zaczęła sobie radzić ze wszystkimi tymi tygrysami. Będąc tam szefem artystycznym zauważyłem, że nie bierze napiwków. „To żywy pieniądz, nieopodatkowany, trzeba brać” - radziłem jej.

A jak poznaliście się bliżej?

Pewnego dnia mama Ewy poprosiła mnie, żebym odprowadził jej córkę do domu. Ewa trochę się bała, szła kilka kroków przede mną, potem wyjaśniła, że wściekła się na mnie, że jako dżentelmen nie poniosłem jej siatki. Tak się składało, że mieszkaliśmy w tej samej dzielnicy. Byłem wtedy w separacji z moją byłą drugą żoną i miałem opinię don Juana. To była nieprawda - ale fama robiła swoje. Czułem się samotny i zaproponowałem jej randkę w meksykańskiej restauracji. A ona napisała mi na kartce, że z żonatymi się nie umawia. Podobno jednak koleżanki wzięły ją na bok i poradziły: „Ty głupia, idź na randkę z Krawczykiem, a potem nam powiesz jak było”. I to ją przekonało.

Szybko znaleźliście wspólny język?
Byłem zdewastowany separacją, nie miałem dobrego humoru. Zaznaczyłem więc: „Ewunia, tylko pójdziemy na obiad”. A ona jak taka trzpiotka powiedziała: „Nie martw się, ja będę za ciebie mówić, a nawet ci zaśpiewam”. I rzeczywiście, kiedy po jednym szampanie wyszliśmy z restauracji na ulicę, śpiewała piosenki Urszuli Sipińskiej czy Maryli Rodowicz. Potem zaprosiłem ją na swój koncert - i zaczęliśmy się spotykać.

Duży wpływ miała na Pana ta miłość?
Ogromny. Byłem w tamtym czasie lekomanem. Nie mogłem sam poradzić sobie z tym uzależnieniem. Kiedy Ewa dowiedziała się o tym, wyrzuciła wszystkie tabletki - i przeszło mi jak ręką odjął. Dzięki niej wróciłem też do Boga. Kiedyś przechodziliśmy obok kościoła, ona wzięła mnie za rękę i powiedziała: „Chodź, wejdziemy”. Kiedy wyszedłem - byłem już innym człowiekiem. To była Wielkanoc, dlatego te święta są od tamtej pory dla mnie tak ważne. Jesteśmy z sobą już 27 lat.

Ale mieliście poważny kryzys, który o mało nie skończył się rozwodem.

To było w czasie, kiedy zrobiłem płytę z Goranem Bregoviciem. Miałem wówczas wrogów. I oni spreparowali fotomontaż, który miał pokazać, że zdradziłem Ewę z inną kobietą. Uratowała mnie hotelowa pokojówka. Powiedziała: „Pan Krawczyk nie był wtedy na dole z tym towarzystwem Bregovicia, tylko u siebie w pokoju. Nawet mu robiłam herbatę, bo chciał się napić. A potem wywiesił karteczkę >Nie przeszkadzać<. Ja sprzątałam, to wiem”. To było po pierwszej sprawie rozwodowej. I na szczęście drugiej już nie było. Bo byłem czysty jak łza. Jestem teraz monogamistą. Wiem, że to możliwe - oczywiście, jeśli Pan Bóg nas obdarzy tak głębokim uczuciem, jak mnie.

Teraz żona jest o Pana jeszcze zazdrosna?

Moja żona ma zazdrość wpisaną w charakter. Ale nie daję jej żadnego powodu. Bo wiem, że nawet gdybym na jakąś dziewczynę popatrzył za długo, albo zaczął o niej pozytywnie mówić, to już bym podpadł. A szkoda mi na to nerwów. Ewa jest piękną kobietą, wygląda znakomicie, występuje na scenie, śpiewa chórki, organizuje mi koncerty. Mamy więc za sobą wiele różnych przeżyć.

Ma Pan z żoną ślub kościelny?

Tak. Czekaliśmy na to dwa lata. Unieważniłem swoje poprzednie małżeństwo. Wziąłem winę na siebie - przyznając się, że zdradzałem żonę z innymi kobietami. Moje przesłuchanie w sądzie biskupim trwało półtorej godziny. Byłem cały mokry. Moimi świadkami byli wszyscy Trubadurzy. Małżeństwo zostało unieważnione - i wróciliśmy z Ewą w pełni na łono Kościoła.

***

W 1963 roku Krzysztof Krawczyk wraz z Marianem Lichtmanem, Sławomirem Kowalewskim i Jerzym Krzemińskim założył Trubadurów. Obok Czerwonych Gitar był to najpopularniejszy polski zespół bigbitowy. Z Trubadurami wylansował wiele przebojów, m.in. „Znamy się tylko z widzenia”, „Krajobrazy”, „Byłaś tu”, „Cóż wiemy o miłości” i „Przyjedź mamo na przysięgę”

Krzysztof Krawczyk
ur. 8 września 1946. Piosenkarz obdarzony charakterystycznym barytonowym głosem, gitarzysta i kompozytor. Wokalista zespołu Trubadurzy (1963-1973), artysta solowy od 1973.
Wylansował wiele przebojów.
Śpiewał i nagrywał płyty z różnorodną muzyką - od popu poprzez rhythm & bluesa, swing, soul, jazz, rock and rolla, country, kolędy, pieśni religijne aż po dance, folk, reggae, muzykę cygańską i biesiadną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska