Wypadek premier Beaty Szydło. Co się działo dzień po dniu
Czarne skrzynki, które zostały zbadane na zlecenie prokuratury, wykazały, że kierowca audi zaczął hamować, gdy na liczniku było 85 km/h. Zakłada się, że czas, pomiędzy zdjęciem nogi z gazu a naciśnięciem hamulca, wynosi ok. 1,5 sekundy. Na tej podstawie można uznać, że tuż przed hamowaniem samochód jechał szybciej - czytamy w „Rzeczpospolitej".
Minister spraw wewnętrznych i administracji, Mariusz Błaszczak, zapewniał, że kolumna aut poruszała się zgodnie z przepisami, czyli z prędkością ok. 50 km/h, ponieważ takie ograniczenie obowiązywało na ulicy, gdzie doszło do wypadku.
Oświęcim. Wypadek kolumny rządowej z Beatą Szydło. Są ranni
Biegli powołani przez krakowską prokuraturę ustalają, czy kierowca rządowej limuzyny tuż przed zderzeniem z drzewem przyspieszył, aby wyminąć seicento.
– Na podstawie dotychczasowych informacji wiemy, że kilkadziesiąt metrów przed wypadkiem prędkość audi oscylowała w granicach 55–60 km/h. Nie mam na razie informacji, co wynika z odczytów rejestratorów – mówił „Rzeczpospolitej" prok. Włodzimierz Krzywicki, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Krakowie.
Okazuje się jednak, że śledczy zabezpieczyli rejestratory tylko z auta szefowej rządu. Pozostałe dwa samochody wróciły do Warszawy. – Taka była decyzja prokuratorów wykonujących czynności tego dnia – dodał prok. Krzywicki.
Wypadek wydarzył się 10 lutego w Oświęcimiu. W zderzeniu poza premier poszkodowanych zostało dwóch oficerów Biura Ochrony Rządu. Kierowca prowadzący seicento, które zderzyło się z limuzyną rządową, usłyszał zarzuty spowodowania wypadku.