Niedługo minie rok od dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się 14 listopada 2021 roku w Maszkienicach. Wczesnym popołudniem mieszkańcy wioski usłyszeli głośny huk i zobaczyli dym wydobywający się z domu, w którym mieszkał Julian G. ze swoją córką, zięciem i dwoma małymi wnuczkami.
Sąsiedzi pospieszyli na ratunek. Przy pomocy gaśnic samochodowych i węża ogrodowego ugasili płomienie w jednym z pokoi na parterze. Na szczęście domownicy bezpiecznie opuścili dom i nikomu nic się nie stało.
Odgrażał się bliskim, gdy był zabierany przez policję
Wybuch i pożar nie były dziełem przypadku. Okazało się, że Julian G. przyniósł do domu butlę z gazem, odkręcił zawór i zapalił dwie świeczki na komodzie. Wyszedł przed dom, w którym zostali bliscy.
O planach pozbawienia życia swoich bliskich, 74-latek mówił już wcześniej. Był karany za znęcanie się nad rodziną. Mimo to straszył córkę i zięcia, że wysadzi ich dom w powietrze. Gdy 14 listopada zabierali go policjanci, odgrażał się, mówiąc "Ja tu jeszcze wrócę i dokończę".
Początkowo prokuratura przedstawiła mu zarzut narażenia bliskich na utratę życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Przed sądem stanął jednak ostatecznie za usiłowanie zabójstwa i znęcania się nad bliskimi.
Okoliczność łagodząca dla niedoszłego zabójcy z Maszkienic
Po rozpoznaniu sprawy Sąd Okręgowy w Tarnowie wymierzył mu karę 12,5 roku więzienia.
- Sąd nie miał wątpliwości, że oskarżony zmierzał do zabójstwa osób pokrzywdzonych - mówił w uzasadnieniu do wyroku sędzia Marcin Hebda.
Wyrok mógłby być wyższy, jednak z uwagi na alkoholizm Juliana G. stwierdzono jego ograniczoną poczytalność w chwili popełnienia czynu.
74-latek nawet po opuszczeniu murów więzienia przez pięć lat nie będzie mógł mieszkać z bliskimi, ani się do nich zbliżać.
Wyrok nie jest prawomocny.
Bądź na bieżąco i obserwuj
Czy Polsce grozi blackout?
