Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zegarmistrz: Zegary mają duszę

Maria Mazurek
Gdyby stare zegary potrafiły mówić, poznalibyśmy kawał historii...
Gdyby stare zegary potrafiły mówić, poznalibyśmy kawał historii... fot. Wojciech Matusik
Wskrzesza zegary, które pamiętają wojny, a nawet rozbiory. Bo w zegarach jest magia - mówi.

Tik tak, tik tak. Piotr Kowal, jeden z ośmiu ostatnich krakowskich zegarmistrzów (tych z papierami, a nie "batermistrzów", jak z nutą pogardy w głosie nazywa tych, którzy potrafią tylko wymieniać baterie w kwarcówkach) pochyla się nad 160-letnim zegarkiem. Nasłuchuje, patrzy dłuższą chwilę przenikliwym wzrokiem.

I już wie: naprawi to cudeńko. - Zdaje sobie pani sprawę, że wykonanie tego zegarka to był miesiąc żmudnej dłubaniny przy lampach naftowych? I to nie jednej osoby, a kilku? - pyta.

Tik tak, tik tak. 800 zegarów na zaledwie 9 metrach kw. jego malutkiej pracowni przy ul. Basztowej 17 w Krakowie odmierza każdą sekundę. Czy gdzieś jeszcze jest takie zagęszczenie zegarów?

Dziecięce marzenia
Krakus od pokoleń, ale nie z rodziny zegarmistrzów. Za to w kamienicy, w której Piotr Kowal mieszkał jako dzieciak, na parterze był zakład zegarmistrzowski.

Zawsze tam zaglądał, niezliczoną liczbę razy dziennie wybiegając na podwórko. Od najmłodszych lat fach zegarmistrza wydawał mu się magiczny. Może nawet trochę mistyczny.

Zresztą, co tu ukrywać: Piotr Kowal ma duszę romantyka. Oprócz zegarków od małego interesował się kosmosem. Jak zaczarowany patrzył w niebo. - Kosmos i czas. Czas i kosmos. Te dwa pojęcia mają z sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. Wprawdzie pojęcie czasu wymyślili ludzie, po to tylko, by nazwać i zrozumieć nieuchronne zmiany. Ale na zmiany na niebie długo czekać nie trzeba. Do dziś niemal codziennie wyciągam swój teleskop, większy ode mnie. I zawsze widzę w gwiazdach coś innego - opowiada.
Już wtedy, podglądając codziennie i zegarmistrzów, i niebo, wiedział, że w życiu może zająć się tylko jedną z tych dwóch rzeczy.

Ale zawodówka!
I rzeczywiście, kiedy skończył podstawówkę, poszedł kształcić się na zegarmistrza. Wtedy jeszcze w Zespole Szkół Mechanicznych przy al. Mickiewicza był wydział zegarmistrzowski. Nie istnieje już od dwudziestu kilku lat. Zresztą, nigdzie w kraju zegarmistrzów już się nie kształci.

- To była jedyna zawodówka w kraju, do której były egzaminy wstępne: z matematyki, fizyki, ze zdolności manualnych. Pamiętam, wyginaliśmy jakieś druciki, żeby komisja wiedziała, czy mamy sprawne palce - wspomina Kowal.

Co to była za szkoła! Koledzy fajni, dużo ciekawych zajęć, kadra specjalistów. Zawsze im zwracali uwagę, że tylko "zegarmistrz" ma w nazwie "mistrz". Kowal, ślusarz, szewc, kaletnik... I tylko jeden "zegarmistrz".

Bo to naprawdę fach mistrzowski. Czasem trzeba sobie samemu narzędzia dorobić, więc zegarmistrz musi być też trochę ślusarzem. Kaletnikiem też, bo paskami się zajmuje. Szklarzem, bo szkiełkami. Mechanikiem. I jeszcze akustykiem, bo wiele z zegarowych dolegliwości trzeba zdiagnozować... słuchem.

Gdy Kowal skończył zawodówkę, poszedł jeszcze do technikum mechanicznego. A potem na astronomię na Uniwersytet Jagielloński. Pewnie by ją skończył, gdyby nie to, że poznał piękną dziewczynę. Ożenił się, musiał znaleźć pracę, zarobić na powiększającą się rodzinę.

Chyba się obraził
Najpierw przez dwa lata pracował w sklepie jubilerskim przy ul. Wiślnej, w dziale zegarków. Potem założył własną pracownię: najpierw przy ul. Grodzkiej, potem przy ul. Długiej. Tu, przy ul. Basztowej, jest od 12 lat.
- I tak mogę powiedzieć, że już od 25 lat non stop stawiam czas na nogi - śmieje się.

Najważniejsze w pracy zegarmistrza, tak jak lekarza, jest dobra diagnoza. - Niestety, doktor House ma rację: ludzie kłamią - śmieje się.

Przykład? Przychodzi facet i mówi: proszę naprawić mój zegarek, nie chodzi, mam go już 20 lat. Kowal otwiera mechanizm, patrzy do środka i mówi: ale ktoś tu grzebał! A klient w zaparte, że nie. A potem klient, jak już widzi, że Kowal mu nie uwierzy, stwierdza, że zegarek jednak nie jest jego. I nie wie, co w nim było robione.

Czasem w ogóle z klientami jest zabawnie. Raz jedna pani zadzwoniła i pyta, czy naprawia też duże zegary ścienne, takie starej daty, z wahadłem. Naprawia. Klientka więc zjawiła się w zakładzie, ale przyniosła tylko... wahadło. - Cały zegar był za duży, a tylko ta część nie chodzi - tłumaczyła. A przecież przyczyna usterki wahadła tkwi w mechanizmie...

- Inny klient kiedyś przyniósł zegarek i powiedział mi: Panie, w nocy mi stanął. Odpowiedziałem: w Pana wieku to powinien Pan się cieszyć. Facet się chyba trochę obraził - opowiada Kowal ze śmiechem.

Moda na starocie
Kocha tę pracę. Owszem, czasami ma dość, przychodzą myśli, żeby to wszystko rzucić w diabły. Ale wystarczy, że widzi ulgę na twarzy klientów (a czasem i łzy wzruszenia w ich oczach), kiedy udaje mu się naprawić ich stary zegarek, rodzinną pamiątkę. I wtedy jakby nowe siły w niego wstępują. Wie, że tu jego miejsce. Zresztą, odpocznie po śmierci, w innym wymiarze, gdzie nie ma czasu. Śmieje się, że z jego zawodem całą wieczność będzie na emeryturze.

Przyznaje, że coraz częściej naprawia stare zegarki, czasem nawet takie, które nosi już czwarte pokolenie.- Wróciła moda na zegarki mechaniczne, nakręcane. I dobrze, bo wolę naprawiać 10 zegarków mechanicznych niż jeden kwarcowy - tłumaczy Kowal. Te stare zegarki po 30, 40 lat przeleżały nieużywane w szufladach. A jednak, pod opieką Kowala, zyskują nowe życie. Na ogół wystarczy oczyścić mechanizm, do czego używa się specjalnej maszyny z różnymi płynami i sitkami.

Renesans przeżywają też stare, mechaniczne zegary ścienne i stojące. W ich biciu jest wprawdzie coś niepokojącego, ale ponoć dobrze mieć taki zegar w sypialni. Bo bicie serca dostosowuje się do bicia zegara, a 60 uderzeń na minutę to podczas snu idealna częstotliwość.

Kiedyś, zwraca uwagę Kowal, zegarki były robione na lata. Nie to co teraz, chińszczyzna za cztery złote, która przetrwa półtora miesiąca. A jeśli dłużej, to przez przypadek. Jemu zdarza się naprawiać zegary, które jeszcze pamiętają czasy rozbiorów. - Gdyby potrafiły mówić, kawał historii moglibyśmy od nich usłyszeć - mówi Kowal. I dodaje: tak, z całą pewnością, stare zegary mają duszę...

Czasu nie zatrzymasz
Tik tak, tik tak. Kiedy gawędzę z Kowalem przy dźwięku tykających wskazówek tych 800 zegarów, przez jego gabinet przewija się kilkadziesiąt klientów. Jeden wchodzi, drugi wychodzi. Trudno o odrobinę spokoju.
- Da się zrobić coś z tym zegarem, czy taniej będzie kupić nowy? - pyta jedna klientka.
- Naprawa nie będzie kosztowała więcej niż 30 złotych. Nawet za 20 razy tyle nie kupi pani takiego pięknego zegara - odpowiada zegarmistrz.

Wszystkiemu przygląda się Mateusz, młody chłopak zakochany w fachu zegarmistrza tak bardzo, jak kiedyś Kowal. Tyle że w przeciwieństwie do swojego mistrza, on już w żadnej szkole tajników zawodu nie zgłębi.

Cóż, znak czasów... Tik tak, tik tak.

Co wiesz o Krakowie? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska