https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Życie na krańcu świata. Codzienność w Arktyce i Antarktyce oczami Dagmary Bożek. Praca tutaj to doświadczenie, które zmienia na zawsze

Jolanta Tęcza-Ćwierz
Dagmara Bożek, polarniczka i uczestniczka wielomiesięcznych ekspedycji na Spitsbergen i Wyspę Króla Jerzego
Dagmara Bożek, polarniczka i uczestniczka wielomiesięcznych ekspedycji na Spitsbergen i Wyspę Króla Jerzego Piotr Andryszczak
Dagmara Bożek, polarniczka i uczestniczka wielomiesięcznych ekspedycji na Spitsbergen i Wyspę Króla Jerzego, opowiada o surowym pięknie rejonów polarnych, niezwykłej wspólnocie badaczy i o tym, jak życie na krańcu świata wpływa na ludzką psychikę. „To doświadczenie, które zmienia na zawsze” - mówi.

Jak jest pod biegunem? Co najbardziej fascynuje panią w obszarach polarnych?

Największą fascynację budzi ich trudna dostępność oraz możliwość obcowania z przyrodą w znacznej mierze nietkniętą ręką człowieka. Spotkanie z fauną, która jest tak inna od tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni, jest niezwykle egzotycznym doświadczeniem.

Kolejnym aspektem jest odosobnienie - bycie w miejscu, gdzie bodźców jest znacznie mniej niż w codziennym życiu, daje przestrzeń na ciszę i refleksję.

Choć ta samotność bywa czasem trudna, w obszarach polarnych nabiera szczególnego znaczenia.

Co skłoniło panią do podjęcia pracy w tak ekstremalnych warunkach jak Arktyka i Antarktyka?

Moja przygoda z obszarami polarnymi zaczęła się trochę przypadkowo. Żartuję czasem, że należę do grupy polarników, którzy „wpadli w polarnictwo” przez przypadek, w przeciwieństwie do marzycieli, którzy zawsze wiedzieli, że będą pracować w nauce lub podróżować. Wszystko zaczęło się w 2012 roku, kiedy wraz z moim ówczesnym mężem dowiedzieliśmy się o rekrutacji prowadzonej przez Instytut Geofizyki Polskiej Akademii Nauk na całoroczną wyprawę na Spitsbergen do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. Nie trzeba było być naukowcem, by wziąć w niej udział, więc oboje złożyliśmy aplikacje, przeszliśmy rozmowy kwalifikacyjne i zostaliśmy zatrudnieni.

Większość osób, które trafiły w rejony polarne, odczuwa z czasem „gorączkę polarną” - silne pragnienie powrotu w te odległe miejsca.

Tak było i w moim przypadku, co zaowocowało kolejnym wyjazdem, tym razem do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego. Planowałam jeszcze trzecią wyprawę, jednak musiałam z niej zrezygnować z powodów osobistych. Obecnie, choć nie biorę już udziału w ekspedycjach, nadal aktywnie popularyzuję wiedzę o obszarach polarnych, historii polskich wypraw i stacjach badawczych.

Jak wyglądały pierwsze dni w Polskiej Stacji Polarnej?

Były pełne emocji, a wrażenie, jakie wywarło na mnie to miejsce, można porównać do szoku - ale w pozytywnym sensie. Gdy dowiedziałam się, że zostałam zakwalifikowana i przeszłam badania lekarskie, kolejne miesiące przed wyjazdem minęły w pewnym zawieszeniu. Było to dziwne uczucie: codzienne obowiązki przeplatały się z marzeniem o nadchodzącej podróży i nieustannym pytaniem, jak tam będzie. Dzięki mediom społecznościowym miałam pewne wyobrażenie o stacji, ale rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Gdy dotarliśmy na miejsce, dzień był mglisty, a wokół stacji rozpościerała się zielona tundra, pełna jaskrawozielonych mchów. Idąc w stronę zabudowań, czułam się jak w amoku.

Kiedy weszłam do środka, poprosiłam pierwszą osobę, którą spotkałam, aby mnie uszczypnęła - wciąż miałam wrażenie, że to sen.

Pierwsze dni były bardzo intensywne. Trwała wymiana wypraw, więc musieliśmy przejąć obowiązki od naszych poprzedników, jednocześnie zajmując się rozładunkiem i organizowaniem życia na stacji. Na Spitsbergenie panował wówczas dzień polarny, co oznaczało, że można było być aktywnym niemal bez przerwy. Działałam po kilkanaście godzin na dobę, zanim zmęczenie w końcu mnie pokonywało. To był czas pełen wrażeń, pracy i krzątaniny, ale też nieopisanego szczęścia, że mogę być częścią tej wyjątkowej przygody.

Jak długo trwały pani pobyty na stacjach polarnych?

Na Spitsbergenie uczestniczyłam w wyprawie całorocznej. Dotarliśmy na stację pod koniec czerwca, a na początku kolejnego czerwca wracaliśmy do kraju. Podróż na Spitsbergen odbywa się drogą morską na pokładzie statku szkolno-badawczego Horyzont 2, należącego do Uniwersytetu Morskiego w Gdyni. Z kolei wyprawa na stację Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego w Zachodniej Antarktyce była bardziej skomplikowana logistycznie, ponieważ od Polski dzieli ją ponad 14 tysięcy kilometrów w linii prostej. Transport odbywa się wieloetapowo, a szczegóły zależą od dostępnych środków transportu w danym roku. Mój pobyt na stacji Arctowskiego trwał ponad dwanaście miesięcy.

Czym zajmują się naukowcy na stacji polarnej i jak spędzają wolny czas?

Stacja polarna to miejsce o specyficznym charakterze - łączy funkcje miejsca pracy i domu, w którym spędza się każdą chwilę. Te dwie sfery często się przenikają. Na co dzień obowiązuje ośmiogodzinny dzień pracy, jednak godziny rozpoczęcia zajęć różnią się w zależności od stanowiska. Na stacji pracują osoby zajmujące się obsługą techniczną (elektronik, mechanik, informatyk), administracją (administrator stacji, kucharz, kierownik wyprawy) oraz nauką. Praca naukowców często wiąże się z badaniami terenowymi, które zależą od warunków pogodowych. Harmonogram dnia wyznaczają posiłki, a po pracy jest czas na relaks i różnorodne aktywności. Na stacji znajduje się siłownia i sala gimnastyczna, można oglądać filmy, czytać książki, rozwijać swoje pasje. Wielu uczestników wykorzystuje ten czas na naukę języków obcych lub realizowanie innych kursów.

Kreatywność jest kluczowa - osoby z wieloma zainteresowaniami łatwiej odnajdują się w takich warunkach.

Możliwe są również wyjścia rekreacyjne w okolice stacji i dalsze wyprawy. W Arktyce dużym zagrożeniem są niedźwiedzie polarne, dlatego przy takich wyjściach należy mieć ze sobą broń palną i zachować szczególną ostrożność.

Czy istnieje „kultura polarnych ekspedycji”? Co ją wyróżnia na tle innych naukowych czy podróżniczych przedsięwzięć?

Zdecydowanie tak! Kultura polarnych ekspedycji wyróżnia się na kilku płaszczyznach. Jest to przede wszystkim duże przywiązanie do historii miejsca. Każda stacja badawcza ma swoją wyjątkową historię, wybitnych naukowców i założycieli. Pracownicy stacji są dumni z tej tradycji i chętnie sięgają do źródeł, by zgłębić przeszłość miejsc, w których pracują. To wzbudza podziw u gości zagranicznych, którzy doceniają wiedzę Polaków na temat historii stacji i polarnictwa. Druga rzecz to cały szereg różnych zwyczajów wypracowanych na stacji. Jednym z nich jest świętowanie dnia środka zimy, czyli Midwinter. Pod koniec czerwca, gdy na półkuli północnej rozpoczyna się lato, w Antarktyce zaczyna się zima. Wszystkie stacje badawcze celebrują ten dzień, wymieniając się życzeniami, kartkami i filmami. Innym ciekawym zwyczajem jest Antractic Film Festival, czyli antarktyczny festiwal filmowy, organizowany przez amerykańską stację McMurdo. Stacje mają za zadanie nagrać film zawierający pięć określonych elementów w ciągu 48 godzin.

Trzecia rzecz, która charakteryzuje kulturę polarnych ekspedycji, to duma z polskości. Stacje polarne pełnią nieformalną funkcję placówek dyplomatycznych. Na każdej stacji powiewa polska flaga, a ich pracownicy są świadomi, że reprezentują Polskę i polską naukę za granicą.

I wreszcie czwarta rzecz - to silne poczucie wspólnoty. W rejonach polarnych panuje niezwykła atmosfera koleżeństwa i równości. Bez względu na wiek czy stanowisko, wszyscy zwracają się do siebie po imieniu. Wystarczy wspomnieć, w której wyprawie i stacji się pracowało, by od razu poczuć się częścią tej wyjątkowej społeczności. To doświadczenie buduje niesamowitą więź między osobami pracującymi w odległych zakątkach globu.

Jak lokalna flora i fauna wpływa na życie codzienne badaczy? Czy są chwile bliskiego kontaktu z przyrodą, które zapadają w pamięć?

Przyroda w rejonach polarnych zachwyca i uwrażliwia na kwestie środowiskowe. Osoby wracające ze stacji często są bardziej świadome norm ochrony przyrody. Z jednej strony natura zachwyca, z drugiej bywa zagrożeniem - zwłaszcza w Arktyce, gdzie każde wyjście poza stację wiąże się z ryzykiem spotkania z niedźwiedziem polarnym. Na szczęście w Antarktyce tego zagrożenia nie ma. Tam można podziwiać pingwiny i ssaki płetwonogie, takie jak foki Weddella czy krabojady.

Przyroda bywa też wsparciem psychicznym. W trudnych momentach kontakt ze zwierzętami łagodzi poczucie odosobnienia i pozytywnie wpływa na samopoczucie. Dla mnie obserwacja fok była czymś wyjątkowym - uwielbiam te zwierzęta.

W Antarktyce mogłam obserwować je z bardzo bliskiej odległości, ponieważ nie boją się ludzi. Było to dla mnie niesamowite doświadczenie. Koledzy z wyprawy wiedzieli o mojej sympatii do fok, więc gdy tylko zauważyli je w okolicy stacji, często informowali mnie przez radio, abym mogła podejść i je zobaczyć.

Będąc w rejonach polarnych, na pewno inaczej myśli pani o zmianach klimatycznych. Jak ocenia pani wpływ tych zmian na rejony polarne i przyszłość tamtejszej flory i fauny?

Nie jestem naukowcem, więc nie chciałabym wypowiadać się o zmianach klimatycznych z naukowego punktu widzenia, choć oczywiście można zauważyć pewne trendy i zmiany w tych obszarach.

To, co mnie osobiście porusza, to ogromna ilość śmieci, które trafiają do rejonów polarnych. Śmieci te nie są zostawiane celowo - docierają tam niesione prądami morskimi.

Podczas pracy w terenie wielokrotnie zbieraliśmy odpady, które znajdowaliśmy - od plastikowych przedmiotów po garnki czy buty. Plastik, który trafia do rejonów polarnych, rozdrabnia się na mikroplastik i stanowi zagrożenie dla delikatnych ekosystemów. To zatrważające, że z roku na rok ilość tych odpadów wzrasta.

Jak radziła sobie pani z izolacją, będąc na końcu świata?

Dobra organizacja czasu pracy i wolnego to klucz do radzenia sobie z izolacją. Dla mnie zajmowanie się czymś było sposobem na zachowanie równowagi psychicznej. Ważnym wsparciem był także dostęp do internetu, który pozwalał na stały kontakt z rodziną i przyjaciółmi. Choć czasami wzmacniał tęsknotę, świadomość możliwości rozmowy była niezwykle cenna. Równie ważny był kontakt z naturą oraz aktywność fizyczna - spacery w terenie, ćwiczenia czy po prostu wyjścia na zewnątrz. Dzięki temu łatwiej było poradzić sobie z poczuciem odosobnienia.

Jak zmienia się perspektywa czasu i przestrzeni w warunkach, gdzie dzień lub noc mogą trwać 24 godziny?

W rejonach polarnych rytmy okołodobowe są mocno zaburzone, zwłaszcza w Arktyce, gdzie występują zjawiska dnia i nocy polarnej. Dlatego przed wyjazdem zalecano nam pilnowanie codziennej rutyny, szczególnie pór posiłków. Nawet jeśli ktoś po śniadaniu potrzebował drzemki, ważne było, aby zacząć dzień od wspólnego posiłku. Zdarzały się przypadki osób, którym pomyliły się pory dnia - wstawali na kolację, co było uciążliwe zarówno dla nich, jak i dla reszty zespołu, zwłaszcza gdy chcieliśmy omówić z nimi kwestie zawodowe.

Czas w stacji płynie inaczej. W trakcie zimowania dni często zlewają się w jedną całość, a monotonia bywa przytłaczająca. Rytm dnia wyznaczają posiłki, a czasem tylko menu pozwala odróżnić wtorek od niedzieli.

Po powrocie do domu zauważyłam, że moja percepcja czasu się zmieniła. W stacji koncentrowałam się na „tu i teraz”, co pomagało radzić sobie z upływem czasu. Dzięki temu po powrocie przestałam się spieszyć i bardziej doceniam trwającą chwilę. Ten sposób myślenia sprawił, że czas zaczął płynąć dla mnie wolniej.

Czy praca w warunkach polarnych wymaga szczególnego przygotowania psychologicznego?

Rekrutacja na wyprawy polarne jest otwarta i mogą w niej brać udział osoby o różnych kompetencjach. Nie trzeba być naukowcem, sportowcem czy podróżnikiem ekstremalnym. Na takie wyprawy wyjeżdżają zwykli ludzie - wystarczy ogólna sprawność, dobry stan zdrowia oraz kwalifikacje na konkretne stanowisko. Pracodawca zapewnia odpowiednią wiedzę i ekwipunek, a uczestnicy przechodzą szereg szkoleń, na przykład osoby odpowiedzialne za monitoringi naukowe uczą się obsługiwać sondy czy urządzenia pomiarowe. Dodatkowo organizowane są szkolenia dotyczące środowiska polarnego, norm ochrony przyrody oraz zasad właściwego zachowania na miejscu. Bardzo ważne są kursy z pierwszej pomocy i specjalistyczne szkolenia, jak na przykład przeciwpożarowe, obsługa broni palnej dla osób udających się do Arktyki czy ITR-y (indywidualne techniki ratunkowe), które przygotowują na wypadek sytuacji na wodzie - niezbędne podczas podróży statkiem do stacji.

Kluczowym elementem przygotowania są szkolenia z psychologii środowisk ekstremalnych, czyli tzw. psychologii polarnej. Omawia się tam, jak izolacja i trudne warunki środowiskowe mogą wpływać na psychikę człowieka.

Uczestnicy zdobywają wiedzę, która pozwala lepiej rozumieć i radzić sobie z wyzwaniami w takich okolicznościach. Dzięki temu są świadomi różnorodnych aspektów swojej pracy.

Czy w Arktyce lub Antarktyce wydarzyło się coś, co zapamięta pani na całe życie?

Jednym z najbardziej pamiętnych doświadczeń był strach, jakiego nigdy wcześniej nie przeżyłam. Stało się to podczas spotkania z niedźwiedziem polarnym. Nie wydarzyło się to w terenie, lecz w drewnianym domku traperskim, które są rozsiane po Arktyce. Te domki, zbudowane z drewna dryftowego, były kiedyś wykorzystywane przez myśliwych, a dziś służą jako bazy dla naukowców i turystów. Podczas jednej z wypraw zatrzymaliśmy się w takim domku. W pewnym momencie niedźwiedź podszedł do drzwi, których, niestety, nie zamknęłam na zasuwę, ponieważ zaraz miałam wyjść po śnieg, aby roztopić go na herbatę. Nagle usłyszeliśmy jego dyszenie. Wystarczyło, by trącił drzwi nosem i mógł wejść do środka. Okna były zamknięte z zewnątrz, więc nie mieliśmy możliwości ucieczki. Na szczęście nasze krzyki wystraszyły niedźwiedzia, ale tamta chwila trwała w mojej głowie wieczność. To uczucie pierwotnego strachu było nie do opisania - miałam wrażenie, że wszystko ze mnie „wypłynęło,” że stałam się pustą powłoką. Było to bardzo dziwne i niezwykle intensywne doświadczenie, którego nie chciałabym nigdy więcej przeżyć.

Pamięta pani moment, kiedy po miesiącach pobytu na stacji badawczej wróciła pani do cywilizacji?

Powroty bywają trudne. Zawsze towarzyszyło mi poczucie, że coś tracę, opuszczając miejsce pełne spokoju, gdzie życie jest prostsze. Po powrocie do cywilizacji uderzała mnie kakofonia dźwięków, zapachów i interakcji.

Człowiek czuje potrzebę schowania się, a codzienne czynności, takie jak korzystanie z karty płatniczej czy odnalezienie dokumentów, stają się wyzwaniem. Pamiętam, jak po raz pierwszy po powrocie zaskoczył mnie dźwięk telefonu komórkowego. Na stacji łączność GSM nie działała, a komórka służyła mi jedynie jako budzik.

Teraz, z dostępem do internetu i komunikatorów, jest to łatwiejsze, ale wtedy mocno odczuwałam niedopasowanie do rzeczywistości. Wiele osób po powrocie ze stacji zmienia swoje życie. Ja również dokonałam takiej zmiany - porzuciłam pracę w marketingu i zaczęłam zajmować się popularyzacją nauki.

Dlaczego popularyzacja polskich badań polarnych jest dla pani tak ważna?

Na początku opowiadałam głównie o życiu na stacji polarnej i idei wypraw. Prowadziłam spotkania w szkołach, dzieląc się tymi wyjątkowymi doświadczeniami, które nie są dostępne dla każdego. Z czasem zaczęłam zgłębiać historię polskich wypraw polarnych oraz osiągnięcia naukowców, którzy prowadzili badania w Arktyce i Antarktyce. Dziś moim celem jest nie tylko edukacja, ale również popularyzacja tej wiedzy, która stanowi wizytówkę polskiej nauki. Chciałabym, aby była inspiracją dla młodszych pokoleń, które mogą wybrać naukę jako swoją drogę zawodową.

Jak reagują odbiorcy na pani opowieści podczas spotkań autorskich?

Mimo że literatura polarna jest niszowa, odbiór jest bardzo pozytywny. Na spotkania przychodzą ludzie zafascynowani regionami polarnymi - zarówno ci, którzy już tam pracowali, jak i ci, którzy marzą o takiej pracy. W 2024 roku wydałam wspólnie z Katarzyną Dąbrowską biografię Henryka Arctowskiego. Obserwuję, że wokół tej tematyki powstała mała, ale zaangażowana społeczność. Spotkania bywają kameralne, ale dyskusje, jakie podczas nich się toczą, są niezwykle inspirujące.

Realizuje pani projekt „Polarniczki”. Na czym on polega?

Projekt „Polarniczki” miał na celu odkrycie i upowszechnienie historii kobiet uczestniczących w polskich wyprawach polarnych. Stworzyłam stronę internetową, na której zbieram dane o tych wyprawach i ich uczestniczkach. Na podstawie tych materiałów powstały książka „Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata” oraz film dokumentalny „Polarniczki” w reżyserii Kuby Witka. Strona projektu zawiera również wywiady, wspomnienia i zdjęcia związane z kobietami pracującymi w rejonach polarnych. To cenna baza wiedzy, która już znajduje zastosowanie w publikacjach naukowych.

W jaki sposób praca pod biegunami zmieniła pani spojrzenie na świat i na siebie samą?

Dla wielu osób, w tym dla mnie, pobyt w rejonach polarnych stanowi wyraźną cezurę w życiu: „przed” i „po”. Moje podejście do pracy oraz postrzeganie siebie bardzo się zmieniły. Zyskałam większą świadomość ekologiczną i lepsze zrozumienie własnych reakcji w ekstremalnych sytuacjach.

Choć stwierdzenie, że stałam się zupełnie inną osobą, może brzmieć przesadnie, to w moim przypadku jest to prawda.

Kiedy patrzę na siebie sprzed 2012 roku, widzę zupełnie innego człowieka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska