Taki happening był częścią akcji reklamowej towarzyszącej w Niemczech tamtejszej premierze satyrycznego filmu pt. „On wrócił”. Film nakręcony został według noszącej ten sam tytuł książki Timura Vermesa. Książka (przetłumaczona na język polski i dostępna w księgarniach) opowiada, jak zmaterializowany w naszych czasach Hitler robi na nowo karierę w Niemczech.
Traktowany jest jako komik, gwiazda telewizyjnego show, prowokacyjny artysta, który choć szokuje, to jednak nie zostaje wyrzucony za drzwi ani zamknięty w areszcie czy szpitalu psychiatrycznym. Znajduje akceptację, bo przecież artystom i różnym celebrytom wolno trochę więcej, a ludzie uwielbiają oglądać ich w telewizji.
Führer powraca więc jako farsa, ale równocześnie jako wspomnienie historii i realne zagrożenie. I ostrzeżenie, bo w 1933 roku Niemcy głosowali na jego partię w sposób legalny i demokratyczny. „Albo istniał cały naród świń, albo to, co się wydarzyło, nie było żadnym świńskim czynem, lecz wolą narodu” - czytamy w książce „On wrócił”.
Książka nie jest oczywiście apoteozą hitleryzmu, tylko surową krytyką skierowaną pod adresem mediów goniących za oglądalnością i zyskiem. Jest też druzgocącą oceną telewizyjnej publiczności, czyli całego społeczeństwa, głupawo rozchichotanego i skłonnego do uczestnictwa w najbardziej szalonej hucpie.
Niby nie ma co przesadzać, bo przecież i my w Krakowie mamy np. wawelskiego smoka zionącego ogniem, przy którym zachwyceni rodzice robią zdjęcia swoim dzieciom. Widoczny w filmowym zwiastunie Hitler przechadzający się wśród turystów przed Bramą Brandenburską wygląda jednak według mnie bardziej złowrogo. Ale może to tylko moje wrażenie, bo do smoka się przyzwyczaiłem?
W pierwszym odruchu można się oburzyć na Niemców za takie szokujące pomysły, jak igranie wizerunkiem potwornego dyktatora. Można podejrzewać, że nazistowskie ciągoty wciąż tlą się w różnych głowach. Lepiej jednak nie wywyższać się nad innych i nie dać się zwieść łatwym odruchom. Bo przecież i nam polskich upiorów nie brakuje. Lepiej więc uprzytomnić sobie, że życie to nie telewizyjny ubaw, w którym pajace, zachwiani psychicznie lub cyniczni, plotą bzdury.
Za kilka dni sami staniemy z kartkami przy urnach wyborczych - i kogo wybierzemy? Czy o wyniku naszych nadchodzących wyborów ktoś po latach nie powie, że „takiego wyboru mógł dokonać tylko naród głupków”?