Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bargiel: Himalaje to dla mnie zabawa

Maria Mazurek
Hajzer zabrał mnie w Himalaje. Okazało się, że ruszam się szybciej niż himalaiści.
Hajzer zabrał mnie w Himalaje. Okazało się, że ruszam się szybciej niż himalaiści. fot. Marcin Kin
Chcieli zrobić z niego himalaistę. Był dobry. Ale Andrzej Bargiel uważa, że w górach nie chodzi o męczeństwo, ale zabawę, radość. Dlatego wybrał skialpinizm - Maria Mazurek. Andrzej Bargiel, wielokrotny mistrz Polski w skialpinizmie (połączenie wspinaczki górskiej, wędrówki na nartach i zjazdu narciarskiego). W czwartek wyleciał w Himalaje. Chce zdobyć Shishapangmę (8013 m n.p.m.) i zjechać z niej na nartach.

Właśnie wylatujesz w Himalaje, by wspinać się na ośmiotysięczniki, a potem z nich zjeżdżać na nartach. Jeszcze żaden Polak tego nie robił. Zaczynasz od Shishapangmy (8013 m n.p.m.). Nie boisz się?
Strach jest zdrową rzeczą. Trzeba mieć swoją granicę, za którą mówi się: stop, nie ryzykuję. U mnie ta granica, w porównaniu do "zwykłych" ludzi, jest przesunięta. Ale jak na to, co robię, jestem dość ostrożny. Wiem, kiedy się wycofać. Poza tym dobrze znam swoje ciało; trenuję zawodowo od 10 lat, wielokrotnie doprowadzałam je do ekstremalnych sytuacji. Nie robię tego, na co mnie nie stać. Jestem na Shishapangmę dobrze przygotowany.

Co Cię podkusiło, żeby wybrać akurat skialpinizm - sport, który praktycznie w Polsce nie istnieje?
Tak naprawdę chyba zaczęło się w dzieciństwie. Pochodzę z górzystych terenów Łętowni pod Jordanowem. Śmieję się, że u nas w domu była fabryka dzieci, bo mam dziesięcioro rodzeństwa. Musieliśmy wy- myślać sobie jakieś zajęcia, a ja akurat byłem bardzo ruchliwy, lubiłem kombinować. Latałem więc z nartami po okolicznych górkach. Na dobre w sporty górskie wciągnął mnie o 12 lat starszy brat, Grzegorz. Kiedy byłem nastolatkiem, on pracował już jako ratownik górski. Wkręcił mnie. Spróbowałem skialpinizmu. Okazało się, że mam predyspozycje. I zakochałem się w tym sporcie.

Ludzie odradzali?
Odradzali, i to jak! Bo rzeczywiście było ciężko: nie było trenerów, mowy o sponsorach, prawie nikt nawet nie wiedział, czym jest ten sport. Musiałem pracować, żeby zarobić na start w zawodach - a to myłem okna na wysokościach, a to odgarniałem śnieg z dachów. Sam trenowałem. Koledzy prosili: zajmij się czymś, co ma przyszłość. Ale ja się zafiksowałem.

Szybko przyszły sukcesy?
Po dwóch latach, kiedy miałem 17 lat, na Pucharze Polski udało mi się wygrać z elitą seniorów. To było dość dziwne, bo to sport wytrzymałościowy, w którym najlepszą formę ma się po 30., a nawet 35. roku życia. Zaczęły się zawody w Alpach, Nowej Zelandii, Ameryce Południowej, Stanach. Byłem trzeci w eliminacjach Pucharu Świata, wielokrotnie byłem w tych zawodach na podium. Ale od 2011 roku już nie startuję w zawodach.

Bo?
Bo ciężko z kasą. Taki sport, trudno. Ja też nie umiem się przepychać łokciami, walczyć o sponsorów, brylować w mediach.

W tym, co robisz, jesteś najlepszy w Polsce. Gdybyś był równie dobrym piłkarzem, przed takim wyjazdem żegnałby Cię tłum rozemocjonowanych fanek i setki dziennikarzy. A o Twoim istnieniu wiedzą tylko ci, którzy interesują się górami.
Naprawdę nie marzę o tych tłumach fanek i dziennikarzy. Jestem zwykłym chłopakiem kochającym góry. Wolę skupić się na tym, co do mnie należy. Tyle że to zainteresowanie mediów i ludzi przekłada się też na kasę, z którą mam problem. Mam nadzieję, że wkrótce to wszystko się jakoś ułoży i wrócę do startów w zawodach. Na razie zająłem się innymi projektami. W 2010 r. ustanowiłem rekord świata w biegu na Elbrus (5642 m n.p.m.). Szczyt zdobyłem w 3 godziny i 23 minuty. Po tym osiągnięciu zainteresował się mną Artur Hajzer, kierownik programu Polski Himalaizm Zimowy (zginął dwa miesiące temu w Karakorum - przyp. red.).

Zabrał Cię na ośmiotysięczniki: Manaslu i Lhotse.
Artur koniecznie chciał ze mnie zrobić himalaistę. Na Manaslu okazało się, że poruszam się w wysokich górach kilka razy szybciej niż himalaiści. A o to właśnie w tym sporcie chodzi.

Jak to kilka razy szybciej?
Pamiętaj, że całe moje życie kręci się wokół sportu: narciarstwa, kolarstwa, biegania. Trenuję na co dzień, jestem instruktorem narciarstwa, cały czas się ruszam. Mam predyspozycje, ale też kondycję, której brakuje naszym himalaistom. Oni na co dzień nie trenują, zajmują się zawodowo czymś zupełnie innym. Brakuje im więc sprawności, kiedy wyjeżdżają w wysokie góry. A potem ludzie wyobrażają sobie, że wspinaczka w Himalajach odbywa się w cyklu: trzy kroki, odpoczynek, trzy kroki. A wcale nie musi tak być!

Na Manaslu nie dałeś Hajzerowi przekonać się do himalaizmu?
Nie. Te wyprawy tylko utwierdziły mnie w pewności, że jestem narciarzem. Wziąłem te narty nadprogramowo, bo wszyscy tylko się wspinali. Ja miałem dodatkowy plan: zjechać z tej góry na nartach. Na Manaslu nie wyszło, bo przez warunki pogodowe utknęliśmy na 7600 metrach i nie kontynuowaliśmy ataku na szczyt. Moi towarzysze zapadali się w śniegu, ja z nartami nie miałem tego problemu. Kierownik wyprawy jednak bał się mnie puścić na szczyt samego. Pamiętam, była 6 rano, a ja stałem patrząc na szczyt i zastanawiałem się: może iść mimo wszystko? Przecież na nartach to teren osiągalny... Ale nie poszedłem.

Potem próbowałeś zdobyć Lhotse. Też nie wyszło.
Podczas tej wyprawy zginął Szerpa, czyli miejscowy pomocnik wysokogórski. Nie kontynuowaliśmy ataku szczytowego. A ja coraz bardziej czułem, że wyprawy himalaistów nie są dla mnie.

Dlaczego?
Bo po co sztucznie komplikować sobie życie, wspinając się na ośmiotysięcznik, a potem z niego schodzić, skoro można zjechać na nartach?

To jest ułatwienie? Skialpinizm, sport łączący wspinaczkę, jazdę i wędrówkę na nartach, wydaje się bardziej skomplikowany.
Ależ to nieprawda! Po ataku szczytowym himalaiści są wyczerpani, schodzą z góry wycieńczeni, bez sił, po wiele godzin. A ja mogę zjechać w pół godziny, mniej się zmęczyć, mieć więcej zabawy. Poza tym narty w wysokich górach poprawiają bezpieczeństwo - trudniej wpaść w szczelinę, można szybciej uciec przed lawiną, na nartach można też kogoś zwieźć. No i narty dają w Himalajach mnóstwo radości.

Skialpinizm nie jest tak popularny jak himalaizm, którym interesuje się pół Polski.
Tak, ale to ostatnie zainteresowanie niestety wzięło się, przynajmniej częściowo, z tych tragedii, wszystkich złych rzeczy, które ostatnio w himalaizmie się wydarzyły. Po wyprawie na Lhotse, gdzie zginął Szerpa - zresztą nie podoba mi się, jak himalaiści wykorzystują Szerpów - wiedziałem już: himalaizm to nie dla mnie. Postanowiłem, że sam zorganizuję wyprawę, narciarską, w której będzie chodziło o radość, a nie o męczeństwo czy uciekanie przed śmiercią.

No i ją zorganizowałeś.
Nie było prosto, bo mam dopiero 25 lat - ogarnianie sponsorów i patronatów medialnych było dla mnie nie lada wyzwaniem. Choć nie ukrywam, że to nie świat, w którym dobrze się czuję. Świat, w którym dobrze się czuję, to góry.

Co w nich jest?
Raczej czego nie ma - zgiełku, pośpiechu, problemów. Wiesz, jak to jest w dzisiejszych czasach: każdy gdzieś goni, coś załatwia, przekrzykuje się, ma swoje troski. Uciekasz w góry, w absolutną ciszę, wyłączasz telefon. I odpoczywasz.

To równie dobrze mógłbyś odpoczywać uciekając do lasu.
No tak... W górach jest jednak coś więcej. Surowa natura, wielkie przestrzenie, wysokości. Żywioł. No i dużo możliwości; można się wspinać, zjeżdżać na nartach. Poza tym po takiej wyprawie zaczynasz doceniać to, co masz.

Wannę z ciepłą wodą, wygodne łóżko?
Też. W wysokich górach zawsze marzę o swoim łóżku. Ale mam też na myśli ważniejsze rzeczy. W Polsce ludzie lubią ponarzekać, wiecznie lamentują. W Himalajach możesz wszystko kompletnie przewartościować. Jedziesz tam i widzisz tych ludzi, którzy naprawdę nic nie mają - żyją bez prądu, bez ciepłej wody. Widać, że nic nie mają, a są jednak szczęśliwi, uśmiechnięci, tańczą, śpiewają, cieszą się życiem. Piękna lekcja dla Polaków.

Na Shishapangmie założycie bazę na wysokości 4800 m n.p.m.
Można powiedzieć, że na kilka tygodni to będzie nasz dom.

Jak wygląda życie codzienne w takim "domu"? Zimno jest?
Zimno. Niewiele cieplej niż na zewnątrz. Wieczorami temperatury są minusowe. Ale da się przeżyć, trzeba tylko się ciepło ubrać. Poza tym jest w miarę normalnie - są ubikacje, prysznice, można się umyć, wyprać ubrania. Gotuje się proste rzeczy - makaron, naleśniki. Nie jest aż tak ekstremalnie, jak niektórzy sobie to wyobrażają. Wieczorami gramy w szachy, dyskutujemy, czytamy sporo książek. Mamy mnóstwo wolnego czasu i to też w tych wyprawach jest fajne. Odpoczywamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska