Ileż to razy czytałam, że wszystkie nacje miały wspaniałych znawców i kolekcjonerów sztuki, a u nas nic, zero. Jakby Polacy byli ślepi. A także skąpi. Bzdura podwójna. Bo znawców i mecenasów sztuki było u nas trochę; inna sprawa, że większość znakomitych dzieł na nieszczęście gromadzona była na Kresach; żeby tylko wspomnieć działania kilku Radziwiłłów czy Mikołaja Bazylego Potockiego. Za to powszechne dziś - i oburzające - jest zaniechanie. Inaczej mówiąc przemilczenie. Słabo interesujemy się wybitnymi ludźmi, którzy w czasach, kiedy było to najtrudniejsze, podtrzymywali w kraju bez państwa życie kulturalne i naukowe. Brak zainteresowania, ponieważ brak opowieści, a brak opowieści, bo zainteresowanie znikome. Błędne koło.
To nie jest problem wydumany. Zasób godnych zapamiętania postaci tworzy zestaw wzorów i inspiruje. A my bardzo potrzebujemy każdego motywującego impulsu. Bo wielu młodych i zdolnych marzy dziś o byciu influencerem, tik tokerem, czy youtuberem. Są przekonani, że tak uszczęśliwią siebie i innych. Ale świat zmieniają wybitni naukowcy, inżynierowie, odkrywcy, lekarze, a także kompetentni mecenasi sztuki.
Moja przygoda z Milewskim trwa od niedawna. Na zakończonej przed kilku dniami wystawie poświęconej Wincentemu Wodzinowskiemu uwagę mojego męża przykuła intrygująca informacja. Wedle zamieszczonej tam notatki obiecującemu artyście kupił niewielki dworek w Swoszowicach hrabia Ignacy Korwin Milewski. I na tym nie poprzestał, ponieważ zlecił też wybitnemu krakowskiemu architektowi Teodorowi Talowskiemu wybudowanie obok dworku pracowni malarskiej. O podobnym komforcie pracy marzyłby każdy artysta, lecz takie rzeczy nie zdarzają się codziennie. Postanowiłam sprawdzić kim był hojny mecenas.
W ostatnich latach mówiło się w Polsce najczęściej o kilku obrazach. To oczywiście „Stańczyk” Jana Matejki (bo teraz pokazywany w Luwrze), „Żydówka z cytrynami” Aleksandra Gierymskiego (przy okazji restytucji „Żydówki z pomarańczami”) oraz „Babie lato” Józefa Chełmońskiego (bo reklamuje wielką wystawę Chełmońskiego w Warszawie). Płótna te należały do hr. Milewskiego lub wręcz powstały na jego zamówienie. Miał wyjątkowo czułe oko i wyrobiony gust. Przecież liceum kończył w Paryżu, studia prawnicze w Dorpacie (dziś Tartu), a 5 lat studiował malarstwo w słynnej akademii w Monachium. Malarzem nie został, lecz nawiązał mnóstwo znajomości i poznał tajniki malarskiego warsztatu. Kiedy odziedziczył spory majątek, mógł wspierać zdolnych polskich artystów i kupować ich obrazy.
Bardzo cenił Aleksandra Gierymskiego. Płacił „po królewsku” – pisał Gierymski. „Gdyby nie Milewski, który wziął cztery małe obrazki i obstalował jeden większy, nie miałbym z czego żyć”. O tym, że Wincentemu Wodzinowskiemu kupił dworek, już pisałam. Rzetelnie płacił za obrazy Piotra Michałowskiego, Stanisława Witkiewicza, Franciszka Żmurki, Józefa Brandta czy Józefa Pankiewicza. Miał w swej kolekcji Juliusza Kossaka, sporo od Józefa Chełmońskiego, Alfreda Wierusza-Kowalskiego, Leona Wyczółkowskiego, Witolda Pruszkowskiego, Jacka Malczewskiego, a także Anny Bilińskiej oraz Jana Matejki. Tego ostatniego darzył wielką rewerencją, choć sam malarstwa historycznego nie lubił.
Chciał tę bogatą kolekcję umieścić w Krakowie lub Lwowie. Nie znalazł zrozumienia: mnożono trudności, a obrazy podobały się umiarkowanie. Pokazał je w Wiedniu, gdzie zostały znakomicie przyjęte i „sam cesarz” przyszedł kolekcję zobaczyć. Był rok 1895 i Milewski pisał: „Każdy rozwój kulturalny związany jest ze swą ojczyzną tylko przez pewien, często krótki okres czasu. Tak więc na początku XIX wieku Polska wydała bohaterów, rycerzy, poetów o zabarwieniu narodowym, a w ostatnich 30 latach – malarzy, którzy zapewne nie będą mieli swych następców. Żeby te dzieła nie rozproszyły się, ale zostały zachowane dla Ojczyzny – gromadzę je, by świadczyły o kulturze Polski”.
Wkrótce kupił od arcyksięcia Karola Stefana Habsburga wyspę Św. Katarzyny na Adriatyku, gdzie Talowski zaprojektował i zbudował dla niego rezydencję. Tam Milewski umieścił kilkaset zgromadzonych obrazów.
Zmarł w roku 1926 i kolekcja uległa rozproszeniu. Pewną jej część odzyskano. Trudno wyobrazić sobie galerię sztuki XIX wieku w Muzeum Narodowym w Warszawie bez obrazów, które zamawiał i kupował ekscentryczny hrabia Ignacy Korwin Milewski.
