Techniki teleinformatyczne mają jednak to do siebie, że każdą dziedzinę, do której wnikną, dość radykalnie przekształcają. W wyniku tego każda taka "dotknięta różdżką informatyzacji" dziedzina jest ta sama, ale nie taka sama. Sygnalizuje się to dodając przed nazwą takiej zmienionej dziedziny literkę "e".
Takich dziedzin opatrzonych literką "e" stale przybywa. Na przykład w obszarze gospodarki pojawienie się udogodnień informatycznych spowodowało uformowanie się e-gospodarki (wraz z upowszechnieniem się angielskiego terminu e-commerce). Każdy, kto kupuje w internetowym sklepie, sprzedaje coś na Allegro, porównuje ceny za pomocą komputerowego serwisu, sprawdza stan swojego konta telefonem komórkowym - jest uczestnikiem e-gospodarki.
Właśnie uczestnikiem, a nie tylko klientem, bo możliwości i uprawnienia zwykłych ludzi we wszystkich tych nowych rzeczach na literę "e" są nieporównanie większe i bogatsze, niż możliwości i uprawnienia wynikające z tradycyjnego podziału ról na obsługujących i obsługiwanych.
Rzeczy zaczynających się na literę "e" przybywa. Uczymy się korzystając z e-kształcenia - tak zwany e-learning, wielu ludzi wykonuje swój zawód komunikując się z pracodawcą na odległość - tak zwana e-praca, bawimy się różnymi formami e-rozrywki, leczymy się z wykorzystaniem e-medycyny…
No, może jeszcze nie wszyscy i nie do końca korzystamy z tych udogodnień, ale niewątpliwie wszystko do tego zmierza, bo jednym z celów wskazywanych przez Unię Europejską i akceptowanych przez nasz rząd i parlament jest dążenie do tak zwanego społeczeństwa informacyjnego (SI), a te wszystkie rzeczy na literę "e" są składnikami tego budowanego SI.
Jedną z rzeczy, które w społeczeństwie informacyjnym powinny być rozwiązane, jest elektroniczna obsługa obywateli w zakresie administracji. Potrzebujemy e-administracji, gdyż dzięki niej większość spraw, które obecnie wymagają chodzenia do urzędów, czekania w kolejkach, dyskutowania z nie zawsze życzliwymi urzędnikami itp. - mogłaby być załatwiona kilkoma kliknięciami myszki w odpowiednim portalu.
Mogłaby, ale chyba jeszcze długo nie będzie.
Do takiego smutnego wniosku doprowadziła mnie analiza udostępnionego na stronach Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji dokumentu zatytułowanego "Projekt założeń projektu ustawy o zmianie ustawy o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne oraz niektórych innych ustaw". Dokument ten, z datą 8 sierpnia br., zawiera sam projekt jako taki i kilka pism pomocniczych. Wszystkie dokumenty są jawne, więc zainteresowany Czytelnik może sobie do nich zajrzeć i wyrobić sobie własną opinię.
Moja jest negatywna. Zanim powiem, co mi się w tym dokumencie nie podoba, wspomnę o tym, co upoważnia mnie (właśnie mnie) do zabierania głosu i wyrażania opinii. Otóż gdy 17 lutego 2005 roku Sejm RP wydał "Ustawę o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne", ówczesny minister nauki i informatyzacji prosił mnie o to, żebym został przewodniczącym Rady Informatyzacji przewidzianej przez tę ustawę. Zgodziłem się i działałem wraz ze wspomnianą Radą do momentu kiedy kolejny rząd zlikwidował Ministerstwo Nauki i Informatyzacji, włączając sprawę informatyzacji do właściwości Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Nie będę rozwijał tego tematu, ale po półrocznej, bezowocnej szarpaninie w tym nowym ministerstwie, złożyłem prośbę o dymisję.
Znając problemy e-administracji od podszewki, zająłem się studiowaniem wspomnianej nowelizacji prawa z wielką nadzieją, że wreszcie uda się zrobić to wszystko, do czego kierowana przeze mnie Rada Informatyzacji zmierzała. Niestety, studiując rządową propozycję, szybko stwierdziłem, że to nie jest ta zmiana prawa, na jaką czekaliśmy. Moje zastrzeżenia podziela również Polskie Towarzystwo Informatyczne, które w piśmie z 20 sierpnia br. wskazuje na to, że przygotowany przez ministerstwo dokument jest chaotyczny i nie zawiera wyraźnie wskazanych celów, których osiągnięciu nowelizacja ma służyć. Ponadto projekt lansuje rozwiązanie silnie scentralizowane - oparte na koncepcji jednej platformy informatycznej, nazywanej e-PUAP - podczas gdy doświadczenia polskie i zagraniczne wskazują, że to nie jest dobre rozwiązanie.
Tak więc do sprawnej polskiej e-administracji jest nam nadal daleko. I ostatnio nawet jakby trochę dalej, niż poprzednio…
Autor: biocybernetyk, automatyk, prof. dr hab. inż., trzykrotny rektor AGH, członek wielu organizacji krajowych i zagranicznych, m.in. PAN, PAU, Rosyjskiej Akademii Nauk Przyrodniczych.
W szpitalu zlekceważono zgwałconą pacjentkę? Prokuratura sprawdza
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!