https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziewczyną z banknotu okazała się Helena Michalik z Nowej Huty. Romantyczną historię niemal w 100 proc. potwierdził specjalista z... policji

Marcin Banasik
Kolejne fazy superprojekcji. Na wizerunek z banknotu policyjny ekspert stopniowo (kolejno w 20, 50, 70 i 100 procentach) nakładał twarz z fotografii Heleny Michalik
Kolejne fazy superprojekcji. Na wizerunek z banknotu policyjny ekspert stopniowo (kolejno w 20, 50, 70 i 100 procentach) nakładał twarz z fotografii Heleny Michalik Archiwum rodzinne Michalików
Na banknotach zazwyczaj przedstawiane są osoby zasłużone dla danego państwa w postaci polityków, naukowców czy władców. W powojennej emisji banknotów władze PRL postawiły uhonorować na papierowym pieniądzu zwykłych ludzi pracy. Jeden z najpopularniejszych nominałów to 20 zł z 1948 r. z portretem kobiety w chustce. Okazuje się, że za tym wizerunkiem kryje się fascynująca i romantyczna historia, na potwierdzenie której nie ma jednak żadnych dokumentów. Dziennikarka, która 14 lat temu próbowała rozwiązać zagadkę dziewczyny z banknotu o pomoc poprosiła policjanta. To był strzał w dziesiątkę.

Postać wymyślona, czy konkretna osoba?

Aleksandra Wójcik, była dziennikarka Dziennika Polskiego 15 lat temu podczas pracy nad jednym z artykułów spotkała Jerzego Michalika, mężczyzną, który twierdził, że kobieta w chustce czyli tzw. "robotnica" na 20 złotowym banknocie z 1948 r. to jego matka. To popularny i lubiany wśród kolekcjonerów banknot (w obiegu od 1950 do 1977 roku) w kolorze niebieskim z Sukiennicami na tylnej części, a na przedniej z wizerunkiem robotnicy, pieszczotliwie nazywanej Anielką.

Nam też udało się skontaktować z mieszkającym na stałe w Sydney w Australii Jerzym Michalikiem, który wspomina, że jego ojciec Witold podczas studiów zamieszkał we Lwowie, gdzie zapoznał Helenę Bujak, uczennicę Gimnazjum Plastyki i Malarstwa. To właśnie jej wizerunek miał trafić na banknot.

Wcześniej najbardziej prawdopodobną wersją pochodzenia wizerunku "robotnicy" była teoria, że jest to postać wymyślona na potrzeby emisji banknotów mocno osadzonych w realiach socrealistycznych z wizerunkami ludzi pracy takimi jak: rolnik, górnik, rybak i robotnica.

Jak pisała Aleksandra Wójcik Jerzy Michalik nie posiadał żadnych namacalnych dowodów na to, że to właśnie jego matka trafiła na banknot. 20 zł. Mężczyzna opowiedział dziennikarce za to romantyczną historię o tym, jak po wojnie była uczennica lwowskiej szkoły plastycznej, przypadkowo spotkała w Krakowie swojego profesora Wacława Borowskiego. Artysta miał, ze wzajemnością, zauroczyć się śliczną dziewczyną jeszcze we Lwowie. A ponieważ właśnie otrzymał zlecenie od Narodowego Banku Polskiego na wykonanie projektów nowych banknotów, postanowił wykorzystać wizerunek urodziwej studentki. I tak twarz Heleny trafia na dwudziestozłotówkę.

Okazuje się, że mimo jakichkolwiek dokumentów potwierdzających tę historią rodzina Michalików wierzy w tę opowieść. Dziennikarka zafascynowana tą historią postanowiła sprawdzić czy po ponad sześćdziesięciu latach od zaprojektowania banknotu uda się dojść do tego, kto dał twarz robotnicy z dwudziestozłotówki.

- Czułam, że muszę znaleźć jakiś sposób, żeby potwierdzić w innych źródłach to, co opowiedział Jerzy Michalik - mówi dziś Aleksandra Wójcik.

Autor polskich pieniędzy papierowych

O twórcy banknotu Wacławie Borowskim wiemy sporo, był malarzem, grafikiem, autorem polskich pieniędzy papierowych jeszcze z międzywojennego dwudziestolecia. Artysta zmarł krótko po wejściu do obiegu swojej ostatniej serii banknotów - w 1954 roku. Czy ktoś oprócz niego znał tożsamość kobiety sportretowanej na dwudziestozłotówce?

W Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych i NBP nikt nie wiedział w jaki sposób i na jakich zasadach projektant pozyskiwał wizerunek postaci.

Dziennikarka postanowiła ugryźć temat z inne strony. Sprawdziła czy inne postacie z tej serii banknotów są efektem twórczej wizji projektanta czy może są portretami konkretnych osób. W tek kwestii skarbnica wiedzy okazał się Czesław Miłczak, artysta-grafik, badacz polskiego pieniądza papierowego i autor m.in. fundamentalnego dzieła pt. "Banknoty polskie i wzory".

Jak tłumaczył, wstępne prace nad projektami banknotów odbywały się w PWPW w Łodzi, gdyż siedziba w Warszawie została zniszczona w powstaniu, w 1944 roku. To właśnie w łódzkim oddziale PWPW zatrudniony był Wacław Borowski.

Z zakładu na banknoty

Miłczakowi udało się w latach 70. dotrzeć do ludzi, którzy po wojnie pracowali w łódzkiej PWPW. Od nich dowiedział się, kto był pierwowzorem wieśniaka i robotnika z banknotów.

- W drugiej połowie lat 40. na korytarzu PWPW w Łodzi wieszano portrety przodowników pracy z tego zakładu. Na jednym z nich znalazł się Mateusz Jóźwiak, który pracował tam jako giser (robotnik zajmujący się odlewaniem z metalu - AW). Wacław Borowski skorzystał z jego zdjęcia przy projektowaniu banknotu z wizerunkiem wieśniaka - wyjaśniał dziennikarce Czesław Miłczak.

Numizmatykowi udało się także ustalić, że pierwowzorem robotnika ze stuzłotowego banknotu nie był, jak głosiła plotka, Wincenty Pstrowski, legendarny przodownik pracy, bohater komunistycznej propagandy, ale niejaki Bronisław Tomaszewski, kierowca w łódzkiej PWPW.

Miłczak przyznał, że starał się potwierdzić tożsamość pozostałych postaci z banknotów, ale bez skutku. Biorąc jednak pod uwagę swoje poprzednie ustalenia, podejrzewał, że kobieta z dwudziestozłotówki również była związana z łódzkim oddziałem PWPW. Żaden z jego rozmówców nie rozpoznawał jednak w robotnicy koleżanki z pracy.

Informacje Czesława Miłczaka były dla Aleksandry Wójcik bardzo istotne, bo dowodziły, że bohaterowie papierowych pieniędzy byli wzorowani jednak na żywych modelach. Próby ustalenia tożsamości robotnicy miały więc sens. Entuzjazm studzić mogła jedynie uwaga Miłczaka, że niejedna osoba podawała się już za postać z banknotu...

Artystka ze Lwowa

Wróćmy do Heleny Michalik. Kobieta urodziła się 1 września 1922 roku jako Helena Bujak. Rosła na utalentowaną artystkę, interesowała ją zwłaszcza rzeźba (po kilkudziesięciu latach wpisze do kwestionariusza paszportowego w rubryce zawód: "rzeźbiarz"). Na krótko przed wybuchem II wojny światowej wstąpiła do jednej z lwowskich szkół plastycznych, prawdopodobnie do Szkoły Przemysłu Artystycznego. Naukę przerwała jej wojna, razem z rodziną wyjechała do Krakowa. Tu spotkała dwóch mężczyzn, którzy mieli największy wpływ na jej życie. Witolda Michalika, inżyniera, a wkrótce swojego męża, którego poznała jeszcze w przedwojennym Lwowie, oraz - jak głosi rodzinna legenda - byłego nauczyciela ze szkoły plastycznej. Prawdopodobnie był to Wacław Borowski, choć syn Heleny nie pamięta, by matka kiedykolwiek wspominała to nazwisko. Kobieta z pewnością za to utrzymywała, że do jej spotkania z artystą miało dojść pod krakowskimi Sukiennicami.

Tutaj strona przednia (portret kobiety) i tylna (krakowskie Sukiennice) banknotu łączą się w romantyczną całość. To jednak zbyt mało, aby uznać Helenę Michalik za postać z banknotu.

Co ciekawe, motyw Sukiennic pojawia się też we wspomnieniach syna Heleny Michalik.

- Radziecka okupacja Wschodnich Ziem Polskich spowodowała emigrację obu rodzin, tzn. Witolda i Heleny, na Zachód, głównie do Krakowa. Witold i Helena Michalikowie zorganizowali się pod Sukiennicami jako nieoficjalni handlarze złota, walut i tytoniu. Tam też nastąpiło przypadkowe spotkanie Heleny z jej byłym wykładowcą „sztuk pięknych” we lwowskim gimnazjum, który zaoferował jej m.in. pozowanie do nowych polskich banknotów (bez konsultacji z Witoldem). Wkrótce stało się to powodem, że „młoda para” wyjechała do Kłodzka, gdzie też dojechali ich rodzice i część lwowskiej rodziny - wspomina Jerzy Michalik.

Na niekorzyść romantycznej teorii pochodzenie "robotnicy" świadczy fakt, że Borowski zaprojektował dwudziestozłotówkę z robotnicą w 1947 roku. Helena nie miała wtedy więcej niż 25 lat. Tymczasem kobieta na banknocie wygląda na starszą. Helena na zdjęciach z rodzinnego albumu to młoda dziewczyna, postać na papierowym pieniądzu to raczej dojrzała kobieta. Porównując pobieżnie oba wizerunki, nie można stwierdzić z przekonaniem, że robotnica z dwudziestozłotówki to ona.

Do gry wkracza policja

Te wątpliwości sprawiły, że Aleksandra Wójcik postanowiła wszcząć prawdziwe śledztwo dziennikarskie zapraszając do współpracy nadkomisarza Waldemara Piekarskiego, który wówczas był ekspertem z zakresu odtwarzania wyglądu osób w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Zgodził się on przeprowadzić analizę wizerunków z banknotu oraz ze zdjęć, by stwierdzić, czy kobieta z fotografii i robotnica z dwudziestozłotówki to ta sama osoba.

- Konsultacje z policyjnym rysownikiem podpowiedział mi tata, który wtedy służył w KWP w Krakowie i pomógł mi skontaktować się ze swoim kolegą, wybitnym w tym fachu. Szczerze mówiąc, oddałam mu zdjęcia Heleny z ciężkim sercem - z jednej strony byłam podekscytowana, z drugiej - tak naprawdę bałam się, że jego ustalenia mogą „wywrócić” mi historię… - wspomina dziś Aleksandra Wójcik.

Nadkom. Piekarski wykorzystywał w tym celu jedną z metod stosowanych w kryminalistyce - superprojekcję fotograficzną, która polega na nałożeniu na siebie dwóch obrazów w programie graficznym.

- Zarówno materiał dowodowy jak i porównawczy muszą spełniać kryteria przypisane tej metodzie. Między innymi muszą mieć tę samą wielkość i ustawienie głowy. Dąży się do całkowitego pokrycia obrysów twarzy i elementów twarzoczaszki. Ilość elementów wspólnych na obu obrazach pozwala na ostateczną ocenę materiału - wyjaśniał nadkom. Piekarski 14 lat temu. Policjant zaznaczał, że superprojekcja nigdy nie daje całkowitej pewności, ale pozwala ocenić prawdopodobieństwo - od oceny negatywnej do "prawdopodobieństwa graniczącego z pewnością".

Zdjęcie legitymacyjne

Jak tłumaczył policyjny ekspert, w przypadku przeprowadzonej analizy "materiałem dowodowym" był portret robotnicy na dwudziestozłotówce, a "materiałem porównawczym" - zdjęcie Heleny. Punktem wyjścia był więc wizerunek z banknotu, na który stopniowo (kolejno w 20, 50, 70 i 100 procentach) nakładana była twarz z fotografii. Najbardziej pomocne okazało się zdjęcie legitymacyjne - to, na którym Helena ma około 16 lat.

- Prawdopodobnie to właśnie zdjęcie było pierwowzorem portretu z banknotu. Oba wizerunki wykazują bardzo podobne cechy, twarz ustawiona jest w ten sam sposób, większość elementów twarzoczaszki pokrywa się, mają porównywalne cechy ilościowe i jakościowe - stwierdza nadkom. Piekarski. Policyjny ekspert przypuszcza, że widoczne różnice w portretach z banknotu oraz ze zdjęcia wynikają z ingerencji artysty, który chciał (lub musiał), przestylizować młodziutką twarz studentki na co najmniej dwukrotnie starszą od siebie robotnicę. - Inna jest linia włosów i uczesanie, poza tym na zdjęciu kobieta uśmiecha się i widoczne są zęby. Prawdopodobnie postać na banknocie musiała wyglądać poważniej, ta zmiana wynika z przyjętej w tego typu projektowaniu konwencji i stylizacji - mówił dziennikarce nadkom. Piekarski.

Twarz z banknotu uśmiecha się bardzo delikatnie i przez zaciśnięte usta (niektórzy podobno żartowali, że "robotnica" wygląda, jakby bolały ją zęby). Można doszukać się także podobieństwa wizerunku Heleny z banknotu z innymi zdjęciami. Kiedy uśmiecha się delikatniej, kąciki ust unoszą się ku górze, podobnie kształtują się policzki oraz bruzdy okolic nosa i ust. Zgadza się kształt brwi oraz wysokość czoła.

Po przeprowadzeniu profesjonalnego badania wszystko wskazywało na to, że zagadka robotnicy została rozwiązana. Dziewczyną z banknotu była najprawdopodobniej Helena Michalik. Co ciekawe bohaterka banknotu ani przez moment nie miała nic wspólnego z zawodem, który reprezentowała na portrecie.

Helena w Nowej Hucie

Po ślubie i kilkuletnim pobycie na ziemiach zachodnich, w połowie lat 50. Michalikowie wraz z trojgiem dzieci zamieszkali w Nowej Hucie. Tutaj Helena dostała dobrą pracę jako kierowniczka stołówki Technikum Elektrycznego na os. Szkolnym. Zresztą z małżeństwa Michalików bardziej znaną postacią w Nowej Hucie był Witold. Jego życiorys nadaje się w zasadzie na kolejny artykuł. Michalik w 1955 roku wraz z innymi fotografami amatorami założył Polskie Towarzystwo Fotograficzne Oddział w Nowej Hucie (jego spadkobiercą jest działający do dzisiaj Krakowski Klub Fotograficzny).

Jak mówił syn Heleny i Witolda, hobby ojca było ucieczką od problemów w małżeństwie. Związek niemal od początku nie był udany. Przyczyniły się do tego częste, dość tajemnicze zagraniczne wyjazdy Heleny. Jerzy Michalik wspominał, że matka kilka razy do roku opuszczała rodzinę i wyjeżdżała za granicę. - Nie umiem zliczyć, w ilu krajach była. Afryka, Bliski Wschód, Japonia...

Z zagranicznymi wyjazdami wiąże się kolejna zagadka Heleny Michalik.

Czy Helena pracowała dla służb?

Jak to możliwe, ze czasach, gdy wyjazdy z PRL były tak bardzo utrudnione, ona mogła bez problemu opuszczać kraj, i równie swobodnie do niego wracać? Jerzy Michalik nie ukrywał, że według niego to służby PRL umożliwiły matce wyjazdy. Helena miała wykonywać na ich rzecz określone zadania.

Aleksandra Wójcik sprawdziła co o kobiecie mówią akta IPN. Co prawda w kartotekach komunistycznego aparatu represji nie ma śladu pozyskania osoby o jej nazwisku do współpracy. Z drugiej strony wiadomo, że służby specjalne wykorzystywały do swoich celów nie tylko zarejestrowanych tajnych współpracowników.

Wszystko wskazuje na to, że - w przeciwieństwie do historii z banknotem - prawdopodobnie nie uda się wyjaśnić charakteru jej zagranicznych wojaży. Wiadomo natomiast, że z jednego z nich kobieta nie powróciła do kraju - w 1973 roku zamieszkała na stałe w Australii. Po kilku latach dołączył do niej syn, który mieszka tam do dziś. Wtedy, według jego relacji, współpraca matki ze służbami się zakończyła. W wieku 53 lat Helena po raz drugi wyszła za mąż i zmieniła nazwisko. Do Polski wróciła na krótko przed śmiercią w 1991 r. Jest pochowana na cmentarzu Rakowickim, przy głównej alei dawnego cmentarza wojskowego. Na tablicy nagrobka syn Heleny umieścił niepozorny, dziś już wyblakły wizerunek robotnicy z banknotu.

Człowiek z „wielką historią” w tle

Aleksandra Wójcik prace nad reportażem sprzed 14 lat wspomina dziś tak:

- Trudno mi sobie dokładnie przypomnieć, jak długo zbierałam materiał do tekstu, ale temat mnie męczył miesiącami… Zwlekałam z oddaniem tekstu, bo ciągle mi się wydawało, że może jeszcze uda mi się dotrzeć do czegoś ciekawego. To był chyba mój pierwszy opublikowany reportaż o człowieku z „wielką historią” w tle. Zawsze chciałam zajmować się takimi tematami i byłam wdzięczna, że mogłam opublikować tę opowieść w „Dzienniku”, w którym zbierałam pierwsze dziennikarskie doświadczenia - mówi była dziennikarka Dziennika Polskiego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Uroczystości w Gnieźnie. Hołd dla pierwszych królów Polski

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska