Łapię stwora i wynoszę na trawnik. Zerkają na mnie dziwnie. Człowiek z robalem w dłoni. I jeszcze zdjęcia smartfonem robi. A jak to coś ugryzie? A jeśli groźnie wyglądający kolec wbije w palec? Nie ugryzie. I nie ukłuje. Za to przy odrobinie szczęścia (o czym za chwilę), następnej wiosny zamieni się w kolorową ćmę.
Od techniki lotu zwaną zawisakiem. Zawisaki niczym helikopter zawisa nieruchomo nad kwiatami pełnymi nektaru. Ludzie mówią, że to kolibry, bo podobnie jak one uderzają skrzydłami kilkadziesiąt razy na sekundę. O, tu już o paskudnych robalach nie ma już mowy.
Moją ostatnią zdobyczą była różowo fioletowa gąsienica fruczaka gołąbka. W światku nocnych ciem to wyjątek. Lata za dnia i to w pełnym słońcu. Gąsienica w fruczaka gołąbka o tej prze roku i takim miejscu? W zapuszczonym ogrodzie wypatrzyłem gęstą kępę kapryfolium, którego liście są pokarmem dla gąsienicy. Lato było wyjątkowo upalne, więc kto wie, może to trzecie pokolenie motyla? Mniejsza z tym. Zaniosłem ją do parku. Bez zbędnych ceregieli zaczęła szybkimi ruchami ciała drążyć jamkę w sypkiej ziemi. Po kwadransie zniknęła z oczu. Zimy są łagodne i kto wie, może doczeka wiosny. Oby.
