Pożar w maleńkim domku pani Marii wybuchł w niedzielny poranek. Siedemdziesięcioletnia kobieta czekała na szafarza z pobliskiej parafii. Miała przyjąć Najświętszy Sakrament. Na stole ustawiła zapalone świece. To, co się wydarzyło, można nazwać cudem.
- Do pani Marii chodziliśmy praktycznie w każdą niedzielę i święta - wyjaśnia Antoni Durlak, świecki szafarz sakramentu w parafii pw. Wszystkich Świętych w Bobowej. - Najczęściej właśnie to ja tam się pojawiałem. Nie inaczej było też tej feralnej niedzieli. Wszedłem do środka bez pukania. Pani Maria zawsze czekała przygotowana na wizytę - zaznacza.
Już w wąskim korytarzu pan Antoni zderzył się ze ścianą dymu. Natychmiast zauważył Marię, stojąca nieruchomo i opierającą się o meble. Nie było czasu na zastanawianie się. Jeszcze rzut oka w głąb domu i pewność, że to pożar, bo z kuchni wydobywały się kłęby gryzącego dymu.
- Wziąłem panią Marię pod ramię i wyprowadziłem na zewnątrz - relacjonuje. - Natychmiast zadzwoniłem na numer 112. Chwilę później na miejscu byli pierwsi strażacy - dodaje.
Pan Antoni został jeszcze przez chwilę z uratowaną z ognia kobietą. Chciał mieć pewność, że nic jej nie grozi. Potem musiał udać się do pozostałych, czekających na niego osób.
- Ja nic nadzwyczajnego nie zrobiłem - mówi z przekonaniem. - Jestem pewien, że każdy na moim miejscu zachowałby się dokładnie tak samo. Nie jestem żadnym bohaterem, to był naturalny ludzki odruch. Gdy ktoś potrzebuje pomocy, trzeba to zrobić i już - dopowiada skromnie.
Po blisko trzech godzinach działań strażacy wrócili do remizy.
Teraz już wiadomo, że przyczyną pożaru były właśnie ustawione na stole przez panią Marię świeczki.
Kobieta po badaniach w szpitalu trafiła do hotelowego pokoju, który udostępnili jej właściciele bobowskiej Ostoi. Niedługo trafi do DPS-u w Gorlicach. Tu będzie oczekiwać na dalszy rozwój wypadków.
- Mam nadzieję, że wrócę do siebie - mówi cicho. - Tam czuję się najlepiej, choć teraz dbają o mnie bardzo i tu w hotelu, i panie z ośrodka pomocy społecznej - dodaje.
Wszystkimi sprawami pani Marii zajmuje się teraz Agnieszka Wypych, szefowa Ośrodka Pomocy Społecznej w Bobowej. To na jej barkach spoczywa teraz odpowiedzialność za kobietę.
- Panią Marię w Bobowej znają chyba wszyscy - opowiada. - Miła, uśmiechnięta, zawsze bardzo dbała o otoczenie domu. Teraz, choć ma nawet w Bobowej rodzeństwo, została całkiem sama. Nikt poza nami i pracownikami hotelu jej nie odwiedza. Nawet na święta została tu sama. To bardzo przykre, ale co poradzić, tak to bywa - dodaje.
Początkowo wydawało się, że dom nie uległ wielkiemu zniszczeniu i pani Maria szybko po remoncie wróci do niego. Z zewnątrz nie widać nawet strat, których dokonał ogień.
- Niezły stan domu okazał się jednak złudzeniem - podkreśla Wacław Ligęza, burmistrz Bobowej. - Teraz, gdy mam na biurku dwie zlecone przez nas ekspertyzy, wiem, że ten dom nadaje się tylko do rozbiórki. Jego drewniano-murowana konstrukcja bardzo źle zniosła pożar i akcję gaśniczą. Fachowcy twierdzą, że koszty ewentualnego remontu byłyby większe niż wartość domu. Lepiej byłoby zbudować nowy - dopowiada.
Władze gminy są jednak zdeterminowane, by wspierać kobietę i zapewnić jej godną starość: - My jako gmina nie mamy możliwości prawnych, aby podjąć tam pracę - relacjonuje burmistrz. - Mam jednak nadzieję, że uda się poprzez urząd wojewódzki uzyskać ministerialne środki na odbudowę - dopowiada.
Ta nie będzie jednak prosta. Dom znajduje się w strefie objętej nadzorem konserwatorskim. Każde działanie musi być z nim uzgadniane.
- Mamy kilka pomysłów - mówi burmistrz. - Dom był ubezpieczony, ale wycena, którą przedstawił ubezpieczyciel, to był jakiś żart. Chcieli pani Marii wypłacić 8,5 tys. zł. Oczywiście odwołaliśmy się w jej imieniu od tej krzywdzącej naszym zdaniem decyzji - dodaje.
ZOBACZ KONIECZNIE:
WIDEO: Jak zabezpieczyć dom przed pożarem?
Autor: Dzień Dobry TVN, x-news