Promienie słoneczne mogą powodować nowotwór skóry. Jak się chronić?

- „Demony Babiej Góry” to kolejna część serii kryminałów, których bohaterką jest policjantka z Zawoi – Baśka Zajda. Już przed premierą pierwszej powieści miała pani gotowy pomysł na następne historie?
- Absolutnie nie. Od premiery mojej pierwszej powieści minęły już cztery lata. Wiele w tym czasie wydarzyło się w moim życiu. Ulegam nowym zachwytom, fascynacjom i pod ich wpływem tworzę. Postać Baśki Zajdy żyje już swoim życiem. Za nic ma zasady i wymogi rynku książki. Pomysły przychodzą same. Nigdy od początku nie są “gotowymi”. Ewoluują podczas pisania. Podążam za Baśką Zajdą, która zdaje mi się czasem realnym bytem.
- Baśka Zajda bardzo spodobała się czytelnikom. To rodzi naturalne pytanie o wątki biograficzne w kreowaniu tej postaci. Ile Ireny Małysy jest w Baśce Zajdzie?
- W każdej mojej powieści posyłam Baśkę w ważne dla mnie miejsce. Akcja pierwszej powieści toczyła się w okolicach Babiej Góry, gdzie obecnie mieszkam, a kolejnych w Krakowie, gdzie się urodziłam i w Mysłowicach gdzie mieszkałam. W ostatniej powieści zawędrowała w okolice Mielna. Często odwiedzam tam rodzinę. Baśka podąża moim ścieżkami, bo lubię pisać o miejscach, których klimat czuję. Miejsce jest dla mnie ważne. Właściwie to od niego zaczyna się każda nowa historia. Baśkę Zajdę obdarzyłam moim zaangażowaniem i uporem. Zdarza się mi mieć równie cięty język jak ona. To byłoby na tyle. Nie jestem nią, ani ona mną. Mam mniej rozterek miłosnych i bardziej wierzę w swoje siły. Nie wiem, co zrobię, gdy przyjdzie się z nią kiedyś pożegnać, bo bardzo polubiłam „góralicę”.
- W „Demonach Babiej Góry” przenosimy się nad Bałtyk do Marucic i Mielna. Co zainspirowało panią do rzucenia swej bohaterki nad polskie morze?
- Inspiracją była prawdziwa historia ciotki mojego męża, która wyjechała do nadmorskich PGR-ów. Akcja historycznej warstwy czwartego tomu przygód Baśki Zajdy zaczyna się dokładnie kilka dni po katastrofie lotniczej na wzgórzu Polica w masywie babiogórskim w roku 1969. Jadwiga Stanach ucieka przed demonami Babiej Góry. Zabiera syna i wyjeżdża do państwowego gospodarstwa rolnego. Gdy skończyłam pisać „W cieniu Babiej Góry”, nie mogłam przestać myśleć o tej drugoplanowej postaci. Zastanawiałam się, jak Jadzia radzi sobie w nowej rzeczywistości. Postanowiłam w końcu sprawdzić co u niej.
- Z powieści wyłania się dosyć nieprzyjemny obraz nadmorskiej Polski: panuje zgiełk, rządzi mafia, giną ludzie i zwierzęta. To wymóg konwencji kryminału czy nie lubi pani nadbałtyckich miast?
- Uwielbiam nadbałtyckie miasta. W sezonie przypominają godującego samca, stroszącego kolorowe pióra. Mielno w tym przypadku nie jest wyjątkiem. Piękne plaże, jezioro Jamno
i rezerwat przyrody, przyciągają rzesze turystów. Niestety wielu z nich przyjeżdża w poszukiwaniu mocnych atrakcji. Życie nocne w tym mieście zabawy jest niezwykle hałaśliwe głównie za sprawą młodzieży. Nie bez kozery zwane jest „polską Ibizą”. Z tym problemem nie spotykamy się tylko w nadmorskich miejscowościach. Z „trudnymi” turystami nie może poradzić sobie również Zakopane i inne popularne miejsca.
- Z każdej pani kolejnej powieści wyłania się obraz innego regionu Polski i mieszkającej tam społeczności. Ten barwny opis nadwiślańskich obyczajów to efekt pani podróży po kraju?
- Piszę o miejscach, które poznałam, w których się rozgościłam. Podróżuję po kraju zazwyczaj śladami historii. Im jestem starsza, tym bardziej mnie ona fascynuje. Wciąż jest tyle miejsc, które chcę zwiedzić. Inspiracje przychodzą do mnie same. Wystarczy wyjść z domu i się rozejrzeć.
- Po raz kolejny zdecydowała się pani poprowadzić akcję dwutorowo – tym razem w 2022 roku i w 1969 roku. Co sprawia, że tak chętnie stosuje pani ten literacki zabieg?
- W moich powieściach decyduję się na zabieg użycia dwóch linii czasowych, ponieważ uwielbiam stare historie. Ponadto ta forma daje mi niezwykłą możliwość zastosowania odpowiedniego „timingu”. Czytelnicy lubią uczucie zaskoczenia, gdy w końcu odkrywam wszystkie karty, a obie historie łączą się
w zaskakujący sposób.
- Opis życia w peerelowskim PGR-ze w 1969 roku poraża swym brutalizmem. Co pomogło pani tak sugestywnie odmalować to, jak komunistyczny raj zamienia się w piekło?
- Rozmowy z ludźmi, którzy pracowali w nadmorskich PGR-ach sprawiły, że poznałam dobrze tamtejsze realia i poczułam klimat miejsca. Aby stworzyć dobrą opowieść, wysłuchuję tych, którzy mają coś do powiedzenia. Zadaję odpowiednie pytania. Nagrywam, spisuję, a później przenoszę się do tych miejsc w mojej wyobraźni. Wychowałam się w bloku w Mysłowicach, a wieś znałam tylko z wakacyjnych wyjazdów. Dla niektórych komunistyczne realia były rajem i do dziś wspominają je z rozrzewnieniem. Dla innych były piekłem. Każdy ma swoją prawdę.
- Po raz pierwszy w swej twórczości wprowadza pani do powieści wątek nadnaturalnej rzeczywistości. Ciągnie panią w stronę horroru?
- Może trochę. Wolę jednak budzić strach wśród moich czytelników, poprzez sugestywne opisy i narastające napięcie, niż ociekające krwią zbrodnie. Horror tak, ale tylko, gdy jest on realistyczny, a motywacje bohaterów możliwe do zaakceptowania. Nie sądzę jednak, że odnalazłabym się w taki gatunku. Zbyt dużo w swoim życiu przeżyłam. Gdy oglądam straszne filmy, chowam się pod kocem, albo przewijam najgorsze sceny.
- „Demony Babiej Góry” są mocno nasycone wiarą w niezwykłe siły tkwiące w przyrodzie. To efekt pani dorastania w góralskiej społeczności?
- Być może tak jest. Gdy byłam młoda kpiłam z zabobonów i przesądów. Teraz żyję wśród natury, codziennie spotykam dzikie zwierzęta. Widziałam różne rzeczy, które sprawiły, że inaczej już patrzę na otaczający mnie świat. Ludzie uprawiający ziemię, hodujący trzodę i bydło wciąż zawierzają powodzenie swoich starań siłom wyższym. Na przykład uwiązując przy łbie konia czerwoną wstążkę odpędzają złe uroki. Zdarza się, że widzę młode matki pchające swoje dzieci w nowoczesnych wózkach, na których znajduje się także czerwona kokardka. Wiara w niezwykłe siły jest przekazywana z mlekiem matki.
- Cofając się aż do czasów II wojny światowej, sugeruje pani w „Demonach Babiej Góry”, że zło tkwi w każdym z nas i ma swe źródło w ranach zadanych w dzieciństwie. Czy to nie nazbyt wygodne tłumaczenie, rozgrzeszające nawet najgorszego złoczyńcę?
- Nawet najgorszy złoczyńca był kiedyś słodkim, niewinnym bobasem. Był jak czysta karta. Jak to się stało, że zaczął czynić zło? Przecież sam nie wybrał takiej drogi. Głęboko wierzę, że niezaspokojone potrzeby, marginalizacja społeczna, brak perspektyw prowadzą do demoralizacji. To się dzieje w biednych domach, prawie równie często jak w domach zamożnych. Trudno wyjść z tej matni. Nie chcę bawić się tu w psycholożkę, bo nią nie jestem. Wiem jednak, że każde zło ma swoją genezę. Nie przychodzi samo z siebie.
- „Demony Babiej Góry” nie zamykają biografii Baśki Zajdy. Gdzie zamierza pani rzucić swą bohaterkę w następnej powieści?
- Baśka Zajda wróci do swojej macierzy, czyli pod Babią Górę. Trwają już prace nad książką. Czytam książki i publikacje, rozmawiam z ludźmi. Zobaczymy jaki będzie tego efekt. W moim pisaniu zawsze jest pewna doza niepewności. Czy nowa opowieść spodoba się czytelnikom?