Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja kontra bas i jubileusz

Jerzy Stuhr
Tyle się dookoła Pana dzieje, tyle nowych pomysłów, nowych działań artystycznych (za kilkanaście dni premiera „Na czworakach” Stanisława Różewicza w Pańskiej reżyserii), a Pan wciąż obchodzi jubileusz „Kontrabasisty”?

Nie obchodzę, nie obchodzę, sam do mnie wraca! Było kiedyś niemal tysięczne przedstawienie, było 30 lat prezentacji „Kontrabasisty” w różnych częściach świata, a teraz znowu coś się szykuje, gdyż w druku jest książeczka, do której Wydawnictwo Literackie mnie namówiło i którą, jak obiecałem, złożyłem 1 sierpnia. Nazywać się będzie „Ja kontra bas”. W początkach grudnia ma już być.

Trochę tam śmiesznych rzeczy się pojawi, jest moje zdanie o nowym teatrze, o losie aktora grającego tak długo jeden spektakl, gdy pokolenie widzów się zmieniło, system polityczny się zmienił, a więc i odbiór społeczny zupełnie się zmienił.

Jak dawniej mówiłem zdanie: „No, proszę, wypowiedzenie złożyłem i jestem wolny! Wolny! Wolny! I co z tego? Zostaję na bruku!” - to ludzie się śmiali. A dzisiaj, to samo zdanie przyjmowane jest w ponurym milczeniu.

Bo przecież niejeden na widowni ma przeżycie w tym względzie i nie jest to przeżycie radosne. Albo, jak kiedyś „ryczeli” , gdy się mówiło: „Wagner narzuca ogromne tempo, pewnie gramy zaledwie 50 procent tego, co jest w nutach! To są sekstole, absolutnie nie można zdążyć. Zazwyczaj przeskakujemy”… A dzisiaj jest cisza… dlaczego cisza? Bo dzisiaj ludzie nie wiedzą. Ktoś mnie zapytał, a to w ogóle trzeba wszystkie nuty zagrać? Różne są tam wspomnienia!

Dałem również świadectwo temu spektaklowi dlatego, bo myślę, że już powoli trzeba go kończyć. Cały czas tam piszę, że są pewne rzeczy nieaktualne, w które nawet trudno uwierzyć. Jak to na przykład, że kocham się w Sarze. To się robi niesmaczne. Ja ją wprawdzie trochę postarzam, bo w oryginale ona miała 23 lata. Postarzam ją, bo sam jestem coraz starszy, ale nie mogę przejść granicy śmieszności.

Więc teraz mówię: „Nie, no młoda jeszcze, 35 góra!” Tak ją ciągnę, ale nie mogę z niej zrobić 50-latki i powiedzieć: No, trzyma się jeszcze, a ja się wciąż w niej kocham!

Ale też puściłem farbę w tej książeczce, jak to było ze scenariuszem tej sztuki, którą miałem robić w Hollywood. I nigdy to nie nastąpiło. Było to wtedy, gdy „Historie miłosne” miały nominację do Oscara. Spotkał się tam ze mną producent „Tajemniczego ogrodu” Agnieszki Holland i chciał ze mną pracować. Namawiał mnie, żeby zrobić fabularny film z epizodu księdza z „Historii miłosnych”. Radził rozbudować to i będzie nowy film.

Ale nie chciałem. - Na tyle, na ile to ma wyporność, moim zdaniem, to już jest. Miało to sens w konfiguracji tych innych epizodów… nie wiem, czy by mnie to interesowało - argumentowałem. - Ale - mówię - ja mam coś! I wychodzę z „Kontrabasistą”.

Kiedy mu opowiadałem, był zachwycony! Fantastyczny! Muzyka, prawie opera, no fantastyczny! Niesłychanie filmowy, bardziej nawet filmowy niż teatralny.

- No, ale wie pan - ja na to - to jest tekst Patricka Suskinda… Tego od „Pachnidła”? - on na to. No tak! - Uuu! To się nie da, bo to są prawa. Kto da na to zgodę? - No, da, ale trzeba za to słono zapłacić, bo on jest bardzo znany. - No to „klops”!

Ale nie dawało mu to spokoju. Na drugi dzień zapytał: Czy pan by za darmo napisał ten scenariusz, a potem zobaczymy? Dobrze, napiszę za darmo. I zaczęliśmy przechodzić do szczegółów. Więc mówię: kręcenie w Europie. Dobrze. Miejsce kręcenia, np. Monachium. Proszę bardzo. Polski operator. Bardzo proszę - on na to. Przecież wiadomo, że sława naszych operatorów sięga za ocean od dawna.

I trzeci warunek: aktor angielski, nie amerykański. Ale dlaczego? - on na to. Bo macie świetnych aktorów, ale to są trochę inni ludzie. Z Anglikiem dogadałbym się lepiej. W ogóle ze szkołą europejską. Wszak pamiętam, że z Pinterem wspaniale mi się pracowało.

I tu już bardzo kręcił nosem. A jeszcze ja chciałem aktora nieznanego. Kogoś, jak Tom Courtenay z „Samotności długodystansowca”. Ale - on na to: montaż, to my będziemy robić sami.

Jak to! Gdyby to był jakiś Ben Hur, to ja rozumiem. Ale taki kameralny film? Mój osobisty film. Każdy gatunek filmu bym wam oddał, bo lepiej to zrobicie. Ale nie taki film! Tak bardzo osobisty. To tak, jakby Roman Polański oddał wam „Lokatora”! I tak skończyła się moja kariera w Hollywood!

Notowała: Maria Malatyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska