W tym roku mija dziesięć lat od chwili, gdy cerkiew w Kwiatoniu została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Przez tę dekadę, przez drzwi do tej niezwykłej świątyni przeszło ponad 250 tysięcy osób! Wieść o małym niezwykłym miejscu, gdzieś w Beskidzie Niskim, niesie się po wszystkich kontynentach.
- Do naszej cerkwi przyjeżdżają turyści z Europy, Azji, Australii, Afryki. Najwięcej jest oczywiście Polaków – świat nauki, artyści sceny i estrady, politycy, no i oczywiście duchowni różnych wyznań – wylicza Jan Hyra, przewodnik po zabytku.
Mocowanie gontów - zlecenie życia dla kowala
Na początek trochę historii. Dawna cerkiew greckokatolicka w Kwiatoniu pod wezwaniem świętej Paraskewy, dzisiaj służy jako kościół pomocniczy parafii rzymskokatolickiej w Uściu Gorlickim. Jest to jedna z niewielu świątyń drewnianych w Polsce, która od początku stoi w tym samym miejscu. Pierwotnie, jako budowla bezwieżowa, takie bowiem zasady obowiązywały do XVIII wieku.
- Architektoniczną ciekawostką są słupy wieży. Idealnie ociosane mają po 18,5 metra wysokości, a każdy z nich ok. 35 centymetrów średnicy – opowiada Jan Hyra, przewodnik po świątyni.
Znawcy przedmiotu obliczyli, że drzewa, z których zostały zrobione słupy, musiały być wysokie na ok.45-50 metrów,z zaś średnica pnia w najszerszym miejscu wynosiła przynajmniej półtora metra.
- Świątynia wybudowana jest wedle starych zasad sztuki ciesielskiej – w zasadzie nie ma gwoździ nawet w deskach na podłodze, które mocowane są za pomocą specjalnych kołków. Podobnie zresztą jest w przypadku innych elementów – wspomina dalej Hyra. Wyjątek stanowi pokrycie dachu – gont dla trwałości mocowano gwoździami – dodaje.
O kowalu, który je wykonywał, możemy powiedzieć, że dostał zlecenie życia, bowiem cała świątynia pokryta jest 66 tysiącami sztuk gontów. Łatwo więc sobie wyobrazić, ile gwoździ musiało być do tego potrzebnych i jakie to miało dla owego kowala znaczenie.

O Kwiatoniu w Yokohamie
W księdze gości, którzy odwiedzili cerkiewkę, są wpisy z całego świata. W pamięć przewodnika zapisała się polityczka z Peru, która w Beskid Niski zawitała z zupełnie prywatną wizytą. Przywiozła ze sobą tłumacza.
- Interesowało ją wszystko, co związane z historią cerkwi – opowiada.
Efekt? Nie ma na zachodniej półkuli państwa, z którego nie byłoby turystów w Kwiatoniu. Oczywiście z polecenia peruwiańskich gości.
Ciekawostki można byłoby mnożyć. Pośród nich jest na pewno ta, że świątynia jest chyba jedyną, której historia – oczywiście w dużym skrócie – została przetłumaczona na język japoński. Wszystko za sprawą gorliczanina, który podzielił życie pomiędzy Miasto Światła a Yokohamę i podczas wizyty w Kwiatoniu, zaproponował, że historię przetłumaczy na system znaków. Ponieważ Japończycy bardzo często przemierzają cały Szlak Architektury Drewnianej, do Kwiatonia zaglądają obowiązkowo.
W 2010 roku przyjechała do Polski pochodząca z Wysowej mieszkanka Izraela. Gdy opowiadała historię swego życia, podkreślała, jak wiele zawdzięcza cerkwi w Kwiatoniu. Otóż, w pierwszych tygodniach II wojny światowej, okupanci zabrali jej całą rodzinę. Ona w tym czasie była u swojej serdecznej koleżanki, w łemkowskiej rodzinie. Gdy okazało się, że została sama – zaopiekowali się nią. Aby miała jakiekolwiek dokumenty, zawieźli ją właśnie do Kwiatonia, gdzie została ochrzczona. Nadano jej imię Paraskiewa.

Święci Paraskewa i Mikołaj - gwaranci rodzinnego szczęścia
Cerkiewce patronuje św. Paraskewa, ale znajdziemy w niej też inną niezwykłą ikonę. Otóż po lewej stronie w ikonostasie, w najważniejszym jego rzędzie, zobaczymy postać św. Mikołaja.
Ten był niegdyś biskupem Miry. Wedle wierzeń miał pomóc w zamążpójściu trzem pięknym, ale bardzo biednym siostrom. Trzeba tutaj bowiem wiedzieć, że w czasach gdy biskup Mikołaj sprawował swój urząd, na zmianę stanu cywilnego miały szansę tylko panny z posagiem.
- Biskupowi żal zrobiło się panien i podarował im datek – opowiada przewodnik. - Dziewczyny wyszły za mąż. Gdy mieszkające w Karpatach panie dowiedziały się o tym, nie miały wątpliwości i okrzyknęły go patronem dobrego zamążpójścia – dodaje.
Z kolei po prawej stronie w tym samym rzędzie znajdziemy ikonę św. Paraskewy, która żyła na przełomie III i IV wieku. Zginęła z rąk żołnierzy cesarza Dioklecjana.
- Gdy po swoje męczeńskiej śmierci została wyniesiona na ołtarze, na terenie Karpat została obrana patronką narzeczonych, rodzin, ogniska domowego i pasterzy – przywołuje z uśmiechem Jan Hyra.