https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krakowianie na scenie Wrocławia

Jan Poprawa
Na Wyspie Kraków: Przedwiosenne smakowanie miasta nad Odrą z premierą "Leningradu" w Teatrze Piosenki.

Trochę z obawy, by się nie zasiedzieć, trochę z naturalnej ciekawości świata pojechałem na kilka dni do Wrocławia. Co prawda ciekawość tego miasta zaspokajałem już wielokrotnie, ale skoro żyjemy w epoce kształcenia ustawicznego...

Wrocław znam od dawna. Pamiętam nawet morze gruzów, ciągnące się od linii kolejowej po Krzyki, pamiętam barbarzyństwo peerelowskich burzymurków, za których przyczyną brakuje dziś wielu, cudem zachowanych w czterdziestym piątym, historycznych budowli. Ale nade wszystko pamiętam młodych ludzi, którzy w szarości lat 60. minionego stulecia rozjaśniali swe miasto blaskiem młodego jazzu (nad Odrą), urodą Litwińca i dziewczyn z "Kalambura", którzy zachwycali kunsztem Geta, Sawki (ale nie tego), Aleksiuna, którzy cieszyli się enklawami wolności w "Pałacyku"… Od trzydziestu lat bywam też we Wrocławiu jako uczestnik (a nawet współtwórca) Przeglądu Piosenki Aktorskiej, drugiego w polskiej hierarchii festiwalu, w którym piosenkę traktuje się jak sztukę. Drugiego - po krakowskim Studenckim Festiwalu Piosenki, oczywiście.

Mam więc do Wrocławia stosunek znacznie bardziej sentymentalny niż do innych prowincjonalnych stolic. W szufladzie pobłyskuje mi nawet odznaka zasługi dla tego miejsca, mieszająca się ciągle
z podobnymi pamiątkami obecności i "zasług" dla Opola, Świnoujścia, Olsztyna itp.

Ale najserdeczniejszy sentyment nie zaćmiewa jednak zdolności postrzegania. Przyglądając się, smakując - doszedłem więc nie po raz pierwszy do przekonania, że Wrocław to wciąż miasto
z problemami. Że choć już udało mu się wydobyć z gruzów poniemieckiej infrastruktury i zabużańskiej mentalności - to nadal grzeszy (na przykład) pewną powierzchownością wielu swych przedsięwzięć artystycznych. Wydają się one - jak to nazwać? - niezbyt zakorzenione.

Oczywiście, może to wada mojej osobliwie krakowskiej optyki, w której najbardziej urodzajną glebą wszelakiej twórczości (zwłaszcza awangardowej) wydaje się tradycja. Tak jak frak leży dobrze dopiero
w trzecim pokoleniu, tak życie artystyczne czy szerzej - kultura lokalnej społeczności wyrasta z tego, co ciągłe i nieprzerwane. Z dokonań i doświadczeń Ojców, Dziadów, Pradziadów. Z nieustającej obecności Mistrzów.

We Wrocławiu owej ciągłości jeszcze mało.

Wrocławskie instytucje kulturalne obsadzone są w większości przez ludzi młodych i energicznych. Taka
w mieście moda. Tym dziwniejszym paradoksem się wydaje, że najciekawsze wrocławskie widowiska sceniczne powstają dziś w Operze i Teatrze Współczesnym. Obie te instytucje kierowane są przez Damy w rozkwicie, Ewę Michnik i Krystynę Meissner.

Dziwnym trafem, obie jakiś czas temu niechciane w Krakowie. Młodsi dyrektorzy muszą na dni własnej chwały jeszcze poczekać.

Choć czasem udaje się i im coś nadzwyczajnego. Oto w minioną sobotę Wrocławski Teatr Piosenki, od pewnego czasu kierowany przez Mariusza Kiljana, dał premierę. Piosenki rosyjskiego zespołu rockowego "Leningrad", przełożone świetnie (co nie było łatwe, choćby z uwagi na niespotykaną w polszczyźnie ilość wulgaryzmów) przez krakowianina Michała Chludzińskiego, ułożone na scenie przez krakowskiego reżysera Łukasza Czuja - okazały się materiałem fascynującym.

Znalazły też w Krakowie znakomitych wykonawców: jednym z dwóch protagonistów, wcielających się
w postaci zbuntowanych rosyjskich artystów, okazał się dobrze nam znany Tomasz Mars. To rola jego życia (krótkiego jeszcze, ale pewien jestem - ważnego dla polskiej estrady artystycznej).

Mars śpiewa wspaniale, co potwierdzam autorytetem eksperta, który od lat miał mu coś za złe. Jeśli jeszcze doda nieco aktorskiej powściągliwości, to będzie kolejnym krakowianinem wśród wielkich gwiazd. Na naszych oczach wyrósł też krakowski gitarzysta (choć z Połczyna) Krzysztof Łochowicz. On to przygotował widowisko muzycznie, on też (z pomocą młodych krakowskich muzyków: Marka Krupy, Marka Marsa i Damiana Mielca) zagrał ten spektakl.

Nie tylko na instrumentach. Po raz pierwszy od lat widziałem muzyków, którzy nie są tylko grającą scenografią, lecz realizują różne szalone zadania aktorskie!

No i oczywiście jest w tym wszystkim Kiljan. Ów najkomiczniejszy polski aktor, Dymsza naszych czasów - tu nie tylko małpio zręczny czy rozkosznie zabawny. Kiljan w "Leningradzie" daleko przekracza ramy błazenady. Potrafi być wzruszający, bywa dramatyczny. Śpiewa fantastycznie. Dla samego Mariusza Kiljana gotów jestem ten spektakl uznać za wydarzenie sezonu! Gratuluję szczerze.

Tylko dlaczego po to wszystko trzeba jechać do Wrocławia?

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska