Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowski Korczak. Temu człowiekowi należy się ulica w Krakowie

Marta Paluch
Dawid Kurzmann (w środku z brodą) w otoczeniu współpracowników i dzieci z Domu Sierot. Kolonia w Mszanie Dolnej, rok 1939.
Dawid Kurzmann (w środku z brodą) w otoczeniu współpracowników i dzieci z Domu Sierot. Kolonia w Mszanie Dolnej, rok 1939. Fot. Yad Vashem, Photo Archive
Rozmowa z Grzegorzem Siworem autorem książki "Enoszijut. Opowieść o Dawidzie Kurzmannie".

Dlaczego nikt nie zna krakowskiego Korczaka?
Trudno powiedzieć. W Fabryce Schindlera można zobaczyć fotografię Dawida Kurzmanna, ale jest ona lakonicznie opisana. Także w opracowaniach dotyczących zagłady krakowskich Żydów znajdziemy niewiele. Postanowiłem więc na własną rękę dowiedzieć się, kim był, ale przez dłuższy czas niewiele udawało mi się znaleźć. Nawet jego wnuk, którego udało mi się odnaleźć, nie wiedział wiele więcej. Oczywiście był świadomy, że dziadek poszedł na śmierć z dziećmi z najstarszego żydowskiego sierocińca w Krakowie.

Dawid Kurzmann faktycznie był podobny do Korczaka?
Tak i nie. Rzeczywiście, 28 października 1942 roku poszedł z żydowskimi sierotami na śmierć. Zginął w obozie zagłady w Bełżcu, chociaż mógł tego uniknąć. Ale Kurzmann to inny typ osobowości niż Korczak. Nie był pedagogiem, tylko utalentowanym biznesmenem. Brał czynny udział w polityce, należał do zarządu krakowskiej gminy żydowskiej (kahału). Pełnił także funkcję wiceprezesa miejscowego oddziału partii żydowskich ortodoksów Agudas Israel. Natomiast Korczak był intelektualistą, znanym pisarzem, prowadził audycje w ogólnopolskim radiu. Kurzmann był znany w Krakowie ze swej pobożności. Nosił długą brodę, ubierał się w sposób tradycyjny i może dlatego dziś niektórzy błędnie nazywają go rabinem. Nigdy nim nie był, choć wiadomo, że był uczonym i mądrym człowiekiem.

Był też, w przeciwieństwie do Korczaka, bogaty.
W dokumentach archiwalnych możemy znaleźć informację, że już w 1908 r. prowadził firmę handlującą stalą, głównie budowlaną. Handlował nią na ogromną skalę. W latach trzydziestych kierował zbytem stali wielkich polskich konsorcjów przemysłowych.

Jak doszedł do takich pieniędzy?
Był człowiekiem obrotnym. Potrafił przeprowadzać skomplikowane operacje finansowe. Choć stać go było, by mieszkać w jakimkolwiek miejscu na świecie, wybrał Kraków. Przynajmniej raz był w Palestynie. Chciał kupić nieruchomości w Ziemi Świętej, ale najwyraźniej się rozmyślił. Pochodził z Rzeszowa, był uczniem cadyka Izraela Friedmana i w Krakowie uczestniczył w życiu religijnym chasydów.

Skąd jego związki z sierocińcem?
Był kupcem, ale miał też duszę społecznika. Poza tym, dobroczynność jest jednym z nakazów judaizmu. Związki Dawida Kurzmanna z sierocińcem przy ul. Dietla 64 w Krakowie sięgają czasów austriackich, ale w 1918 roku został wiceprezesem tej instytucji i zaczął kierować finansami. Podźwignął ją z ruiny. Podczas pierwszej wojny światowej placówka popadła w długi, mogło dojść nawet do zlicytowania siedziby za długi. Kurzmann wszedł do zarządu z gronem światłych i kompetentnych osób, lekarzy, architektów. Wszystko się zmieniło. Dzieci wysłano do szkół powszechnych, w budynku urządzono salę gimnastyczną, pomieszczenia do nauki muzyki. Wyposażenie placówki było doskonałe. Dzieci miały tam bardzo dobre warunki do rozwoju. Na przykład co roku podczas wakacji ponad setka podopiecznych jeździła na trzy-lub czterotygodniowe kolonie do Mszany Dolnej. W tamtym okresie kolonia letnia dla jednego dziecka kosztowała przeciętnie około 120 złotych, czyli dokładnie tyle, ile wynosiła wówczas miesięczna pensja mojej babci, początkującej nauczycielki... Kurzmann stworzył placówkę bogatą, nowoczesną. W 1939 roku majątek Zakładu Sierót Żydowskich składał się z czterech kamienic (na ul. Dietla, Krakusa, Bonerowskiej, Strzeleckiej) i 150 tys. zł aktywów. Za tę sumę można było utrzymywać ośrodek przez trzy lata.

Skąd pochodziły te pieniądze?
Z datków. Krakowscy Żydzi zapisywali je także ośrodkowi w testamentach. Tą drogą Zakład pozyskał nieruchomości.

Jakie były losy sierocińca podczas wojny?
Niemcy w 1941 roku przenieśli go do getta. Jeszcze dwa razy zmieniał adres, aż jesienią 1942 r. stłoczono go wraz z innymi instytucjami opiekuńczymi w ciasnym, drewnianym budynku przy Józefińskiej 41. Panowały tam koszmarne warunki, okropna ciasnota, trudno było utrzymać ład i higienę.

Dlaczego Kurzmann nie uciekł gdy zbliżali się hitlerowcy?
Zapewne czuł się zobowiązany wobec "swoich" dzieci. To był wówczas starszy człowiek. Razem z nim w Krakowie została jego żona, a także córka z mężem. Natomiast dwóch synów uciekło w 1939 roku na wschód. W chwili wybuchu wojny krążyła po Krakowie plotka, że Niemcy będą mordować mężczyzn w wieku poborowym. Ludzie mieli podstawy, żeby się bać. Podczas pobytu w getcie Kurzmann mieszkał przy placu Zgody, niedaleko apteki Pankiewicza.

Tam padła propozycja, by zostawił dzieci?
Do końca tego nie wiemy. W każdym razie, Niemcy zaproponowali wychowawcom ocalenie za cenę współpracy przy tworzeniu nowego sierocińca.

Pułapka?
Tak. Najwyraźniej hitlerowcy chcieli posłużyć się autorytetem Kurzmanna, by zwabić i zebrać w jednym miejscu dzieci, które uniknęły deportacji. Ani Kurzmann, ani wychowawcy się nie zgodzili na tę propozycję. Był 28 października 1942 roku.

Dzień był podobno piękny.
Prawdziwa złota jesień. Rankiem Niemcy wkroczyli do sierocińca, wybrali najmłodsze dzieci, te które nie potrafiły chodzić, wywieźli i zamordowali za miastem. Do dziś nie wiadomo, gdzie jest ich mogiła. Około południa kolumna sierot przeszła z Józefińskiej na plac Zgody. Po południu pognano ich ulicami Lwowską i Wielicką na dworzec w Płaszowie. To był ogromny transport, 5-7 tys. ludzi. Pojechali prosto do komór gazowych w Bełżcu.

Wszyscy zginęli?
Wszyscy. W Bełżcu mordowano wszystkich bez wyjątku. Niemcy chcieli w miarę możliwości opróżnić krakowskie getto, żeby potem było łatwiej je zlikwidować, co nastąpiło wiosną 1943 r. Akcja 28 października była chyba jednak najstraszniejsza.

Dlaczego?
Ze względu na ilość ofiar i skalę przemocy. Bito i strzelano do ludzi na ulicach.

Ilu wychowanków szło wraz z Kurzmannem?
W październiku 1942 w sierocińcu było ok. 300 podopiecznych, ale musimy pamiętać, że w pochodzie nie szły już najmłodsze dzieci i nie było w nim także najstarszych chłopców, którzy uciekli z budynku nieco wcześniej. Myślę, że to mogło być około 200 wychowanków. Udało mi się dotrzeć do świadka, który wówczas ze swoich okien przy ul. Lwowskiej widział Dawida Kurzmanna idącego na czele dzieci. Pochód przemieszczał się w ciszy. Wokół kolumny dzieci nie było zbyt wielu Niemców. Razem z Dawidem Kurzmannem w pochodzie szła jego córka z mężem oraz kierowniczka Zakładu Anna Feuerstein i jej mąż wychowawca Juliusz. Dawid Kurzmann niósł pod pachą szaty liturgiczne (tałes) - wiedział, że idzie na śmierć.

Co się dziś dzieje z rodziną Dawida Kurzmanna?
Jego wnuk mieszka w Izraelu, ale przyjeżdża do Krakowa, doskonale zna nasz język. Rocznik 1935. Ma niesamowitą energię, żywy umysł i doskonałą pamięć. Wyobrażam sobie, że tę energię i zainteresowanie światem odziedziczył w genach po dziadku. Dawid Kurzmann udzielał się przecież w wielu dziedzinach i miał w sobie enoszijut. To tytuł książki i jednocześnie słowo oznaczające w hebrajskim człowieczeństwo - bardziej w znaczeniu humanistycznym niż religijnym.

Szkoda, że mało kto go zna. I nie ma on w Krakowie ulicy swojego imienia…
Nie ma, i trzeba to zmienić. Noszę się z zamiarem, żeby wystąpić o to do komisji nazewnictwa. W Izraelu, w Riszon Lezion, Dawid Kurzmann ma swoją uliczkę, pora na Kraków. Temu człowiekowi po prostu się to należy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska