Podobny pomysł miał na początku swojej kadencji rząd Donalda Tuska. Potem pod pretekstem kryzysu cichaczem się z tego pomysłu wycofał. I całe szczęście. Bo taki laptop dla każdego ucznia to samo pasmo nieszczęść i klęsk. Od tych zupełnie prozaicznych dotyczących własności. Trzeba tu zadać kilka pytań, na które powinni odpowiedzieć pomysłodawcy tego rozdawnictwa. Otóż kto byłby właścicielem takiego laptopa? Szkoła, uczeń, a może jego rodzice, a może państwo? Co stałoby się w przypadku, gdyby laptop uległ zniszczeniu lub po prostu się zepsuł? Czy koszty naprawy ponosiłby uczeń, jego rodzice czy szkoła, a może podatnicy, czyli państwo? Uczeń zabierałby takiego laptopa ze sobą do domu czy zostawiał w szkole? Jeśli zostawiałby w szkole, to jak odrabiałby lekcje? Czy uczniowie zabierający ze sobą laptopa do domu nie byliby ofiarami napadów? Przecież to byłoby oczywiste dla wszystkich: uczeń z tornistrem równa się uczeń z laptopem.
Laptopy dla uczniów? Boni: To zmiana cywilizacyjna, a nie jeszcze jeden gadżet
Ale to jeszcze nic. Bo najgorsze w tym wszystkim byłoby to, że szkoły sankcjonowałyby edukowanie całych roczników analfabetów. Na razie dbają o to rodziny. Według ostatniej "Diagnozy społecznej" prof. Janusza Czapińskiego 73 proc. Polaków powyżej 16. roku życia ma w domu komputer z dostępem do internetu. W grupie wiekowej 16-24 z internetu korzysta 93 proc. populacji. W grupach młodszych pewnie jest podobnie. Większość rodziców posiadających komputer ma duży problem z tym, by dziecko od tego komputera odgonić.
Tak, dziś uzależniają się nawet kilkulatki. A nastolatki wyrastają na analfabetów niepotrafiących napisać poprawnie jednego słowa. Bo nic tak nie uczy ortografii jak czytanie książek i pisanie ręczne. Wiele osób edukowanych bez komputerów w chwili rozterki ortograficznej pisze słowo w dwóch wariantach, by odkryć, w którym z nich jest błąd. A te rozterki zdarzają się częściej podczas pisania na klawiaturze niż pisania ręcznego. I jestem pewna, że dzieci, które nie będą pisać ręcznie, nigdy nie nauczą się nawet podstaw ortografii. Dotyczy to również dzieci, które nie będą czytać książek. A i tak ich już prawie nie czytają. I nie sądzę, by czytały więcej, korzystając z publikacji elektronicznych. Bardzo przydatnych np. studentom, ale z pewnością nie dzieciom w szkole podstawowej czy gimnazjum.
Netbooki dla polskich uczniów? Grzegorz Napieralski stawia pytania odnośnie tego pomysłu
A co z tymi najuboższymi, którzy o komputerze mogą tylko pomarzyć? To prawda, dzieci, które nie potrafią korzystać z nowoczesnych technologii, zasilą w przyszłości szeregi wykluczonych społecznie. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by korzystały ze szkolnych komputerów w pracowniach lub świetlicach.
