Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mały Kamil wędrowniczek

Małgorzata Targosz-Storch
Kamil Adamczyk z Barwałdu Dolnego koło Wadowic to najpopularniejszy czterolatek w Małopolsce. Chłopczyk w drugi dzień szkoły - przez nikogo niezauważony - wyszedł z przedszkola i pokonał dwa kilometry, by dojść do domu. Powód? - tęsknił za mamą. - Gdy o tym pomyślę, to robi mi się słabo - wyznaje Patrycja, mama Kamila.

Chłopczyk wyszedł 2 września z oddziału przedszkolnego mieszczącego się w Publicznej Szkole Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich. By dotrzeć do domu musiał zejść z drugiego piętra, wyjść na zewnątrz, otworzyć furtkę. Kamil przeszedł jeszcze przez ruchliwą drogę krajową nr 52 Kraków - Wadowice, pokonał mostek prowadzący nad stromymi brzegami strumyka i przeszedł przez niestrzeżony przejazd kolejowy. Potem półtora kilometra szedł wąską, krętą drogą w stronę domu.

- Gdy zadzwoniono ze szkoły, byłam na spacerze z dwuletnim synkiem. Powiedziano mi, że Kamila nie ma w szkole. Pobiegłam do domu. A tam przed drzwiami stał mój zapłakany Kamil - opowiada pani Patrycja. - Powiedział, że mnie kocha, że za mną tęskni i że chce być ze mną w domu.

Kobieta nie wierzy w zapewnienia dyrektorki, że szkoła zareagowała natychmiast na zniknięcie chłopca.

- Zanim on przyszedł do domu, minęło z pół godziny, a nie wiem jak długo stał pod drzwiami - mówi matka chłopca. Razem z synem jeszcze tego samego dnia pojechała na prośbę dyrektorki placówki Barbary Roman do szkoły.

- Dyrektorka powiedziała, że przy tej rozmowie Kamil ma być. Najpierw wyznała, iż cieszy się, że nic się nie stało. Kamil przeprosił panią dyrektor, a potem dostał od niej reprymendę - opowiada pani Patrycja.

- Nauczycielki również swoje przeżyły, dlatego uznałam, że Kamil powinien je przeprosić, ale sądziłam, że mnie też ktoś przeprosi - mówi mama chłopca, która uważa, że żadnych przeprosin się nie doczekała. Nikt też nie wyjaśnił jej, jak chłopiec wyszedł ze szkoły. Czara goryczy przelała się, gdy Kamil się rozchorował i w poniedziałek nie przyszedł do szkoły. - Nikt nie zadzwonił z pytaniem, dlaczego Kamila nie ma, czy jest zdrowy, czy dobrze się czuje. Dlatego poszłam na policję - wyznaje pani Patrycja.

Barbara Roman, dyrektorka szkoły, jest wstrząśnięta tym, co się stało. - Ubolewam bardzo, że to wszystko się wydarzyło, bo nie powinno to mieć miejsca.

I opowiada, w jakich okolicznościach chłopiec wyszedł ze szkoły. Podczas zajęć przedszkolaki wyszły do toalety, wśród nich był Kamil. Wychowawczyni miała otwarte drzwi do sali, by mogła mieć oko na dzieci w ubikacji, która była naprzeciwko sali. W tym czasie jeden z wychowanków w sali zaczął płakać. Wychowawczyni zajęła się nim. Gdy dzieci wróciły z toalety, opiekunka sprawdziła obecność. Okazało się, że nie ma Kamila.

- Natychmiast zadzwoniłam do rodziców. Okazało się, że tam też go nie ma. Zaczęliśmy przeszukiwać szkołę. Po paru minutach dostaliśmy telefon, że Kamil jest w domu - opowiada Barbara Roman. Po tym incydencie dyrektorka zdecydowała o zamontowaniu zamka w drzwiach wejściowych. Teraz drzwi otwierają tylko pracownicy obsługi.

- Chciałam nawiązać kontakt z rodzicami i dlatego wezwałam ich razem z Kamilkiem do szkoły jeszcze tego samego dnia - mówi dyrektorka. I zapewnia, iż powiedziała mamie Kamila, że jest jej bardzo przykro, ale że cieszy się, iż chłopcu nic się nie stało.

Teraz sprawę wyjaśnia prokuratura.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska