Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Manhattan kontra Chamowo czyli podskórne życie Kleparza

Redakcja
Granica dwóch światów umownie przebiega w miejscu, gdzie stoją ostatnie kioski, a zaczynają się stoły. Skonfliktowani są ludzie handlujący warzywami, owocami, grzybami. Ryby, nabiał, gastronomia zachowują neutralność...
Granica dwóch światów umownie przebiega w miejscu, gdzie stoją ostatnie kioski, a zaczynają się stoły. Skonfliktowani są ludzie handlujący warzywami, owocami, grzybami. Ryby, nabiał, gastronomia zachowują neutralność... Adam Wojnar
Tym miejscem zachwyca się Robert Makłowicz. Wpada tam wciąż regularnie Elżbieta Penderecka. Anna Dymna, zwłaszcza latem, chętnie podjeżdża na rowerku, zagląda też Nelly Rokita, oczywiście w kapeluszu na głowie - pisze Marek Bartosik.

Bywają tu zagraniczni turyści i oczywiście tysiące krakowian. Podoba się im obfitość świeżych i dorodnych warzyw, owoców, grzybów, smakowitych kiełbas, bundzów i oscypków. Chętnie wdają się w pogawędki z uśmiechniętymi sprzedawcami, którzy zachwalają jabłuszka jak słoneczka. Nie dostrzegają innego Kleparza, na którym ktoś pod adresem konkurencji rzuci s... synem, albo kapusiem.

Nie zauważają, że krakowski Stary Kleparz toczy kryzys.

Podział na placu

Jego efektem jest podział kultowego placu na dwie części.

Tę nazywaną Manhattanem i drugą określaną, choć nie wszyscy chcą się do tego przyznać, wdzięcznym mianem Chamowa.

Nazwę dzielnicy Nowego Jorku dostała jakoś tak spontanicznie ta lepsza część placu, na którym handel odbywa się z przeszklonych kiosków. Należą one do udziałowców spółki "Stary Kleparz", która od lat dziewięćdziesiątych, na mocy umowy z gminą Kraków, administruje placem.

Swojskie Chamowo to rzędy zadaszonych drewnianych stołów, które spółka wynajmuje handlarzom sprzedającym głównie warzywa i owoce.

Zobacz także: Skośne oczy, polskie serca

Chamowo wyłoniło właśnie reprezentację i zebrało kilkadziesiąt podpisów pod listem protestacyjnym wysłanym w ubiegłym tygodniu do prezydenta Jacka Majchrowskiego.

"Od jakiegoś czasu zarząd spółki «Stary Kleparz» stosując praktyki, które śmiało można nazwać praktykami monopolistycznymi stara się się wyeliminować konkurencję w postaci handlu na tzw. stołach" - napisali.

Był dobrobyt, była zgoda

To tylko ostatni przejaw problemów, z jakimi mierzy się Kleparz, na którym przez kilkanaście lat od przejęcia placu przez kupców i przeprowadzenia wielkiego remontu panował przecież spokój i dobrobyt.

- W ciągu ostatnich dwóch lat obroty spadły nam gdzieś o dwie trzecie - szacuje Przemysław Głowacki, jeden z przywódców protestu.

Jan Wiesław Nalepa, prezes spółki, mówi o spadku pięćdziesięcioprocentowym.

Obaj są przekonani, że głównym powodem ich kłopotów jest dziś konkurencja hipermarketów. Ale też przyznają, że zmienia się otoczenie Kleparza.

W ścisłym centrum miasta kamienice zamieniane są przede wszystkim na biura, a coraz mniej tam stałych mieszkańców, którzy od lat zaopatrywali się na Kleparzu.

Ci, którzy zostali, to głównie biedni emeryci.

Swoje zrobił nawet szybki tramwaj, dzięki któremu wielu pasażerów nie przesiada się "pod LOT-em", czyli na przystanku przy ulicy Basztowej i nie zagląda jak dawniej na plac.

No i jest jeszcze kryzys.

Jeszcze dwa lata temu wszystko szło dobrze.

Handlarze, ci z kiosków i ci ze stołów, w środku nocy wyjeżdżali na place hurtowe, by o świcie wykładać kupiony tam towar.

- Kiedyś człowiek z Kleparza to był ktoś - wzdychają teraz zgodnie.

Handlują od pokoleń

Jan Wiesław Nalepa, zresztą także wiceprezes Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej, handluje na placu od 1978 roku, ale jego rodzina z targowiskiem związana jest od trzech pokoleń.

Zobacz także: Skośne oczy, polskie serca

Pamięta, że do połowy lat 80. jedno stoisko na Kleparzu dawało świetne utrzymanie nawet trzem rodzinom.

Sprzedać można było dosłownie wszystko. O tym prezes nie wie, ale w tamtych latach klientki czasami wracały do domu ze łzami w oczach i wypakowując kawałek mięsa kupionego po drakońskich cenach opowiadały domownikom: "Ta baba na Kleparzu powiedziała mi, że jeszcze będziemy te pierścionki z rąk ściągali, żeby kupić coś do jedzenia"....

Póki klienci kupowali, nie było problemów między handlarzami.

Podział na Manhattan i Chamowo to kwestia ostatnich lat.

Pierwszą salwę w konflikcie najwyraźniej odpalił prezes Nalepa. Przyznaje, że jesienią 2009 roku zebrał od handlujących na stołach zaświadczenia o prowadzonej przez nich działalności gospodarczej i przekazał je do Izby Skarbowej.

- Nie może być tak, że handlujący na stołach nie płacą ZUS-u, VAT-u. I dlaczego nie mają kas fiskalnych? Zwykle płacą składkę na KRUS i podatek gruntowy. To oznacza, że handlujący w kioskach, płacący składki i podatki, nie są dla nich konkurencyjni - tłumaczy prezes i dodaje, że od tamtego czasu nazywany jest na Kleparzu konfidentem.

Urzędy Skarbowe przeprowadziły kontrolę handlujących na stołach.
- Mój kolega tylko pomylił przychód z dochodem. Skończyło się to dla niego poważnymi kłopotami i ciężką chorobą - mówi nadal wkurzony Leszek Sendrakowski, który mieszka przy sąsiedniej ulicy Filipa i od jedenastu lat handluje na Kleparzu.

Nowy cennik jak zapalnik

Napięcie jeszcze wzrosło w końcu ubiegłego roku.

Od 1 stycznia wszedł w życie nowy cennik opłat za handlowanie na placu.

Płacą je ci z kiosków i ci zza stołów.

Pierwsi za 16- lub 18-metrowy sklep niecałe 300 złotych. Na Chamowie za wynajęcie 2 metrów kwadratowych stołu trzeba zapłacić niemal 400 złotych.
Ale to nie wszystko. Dochodzą do tego jeszcze opłaty za tzw. wystawki, czyli skrzynki z owocami i warzywami, z których kupujący tak chętnie wybierają towar, ustawiane przed stołami i przed kioskam.

Przemysław Głowacki oblicza, że miesięczne utrzymanie stołu o powierzchni dwóch metrów kwadratowych przed Nowym Rokiem kosztowało ok. 1500 zł, a po podwyżce już 2 tysiące i to ze sporym hakiem.

- Dotąd wokół stołów było pełno skrzynek i worków poustawianych tak, że między stołami nie dało się przejść, a same stoły stały puste. Tymi opłatami chcieliśmy zaprowadzić trochę porządku, zmusić handlujących, żeby ograniczyli liczbę wystawek - tłumaczy prezes Nalepa. I dodaje, że za wystawki płacą takie same ceny właściciele kiosków.

Protestujący twierdzą jednak, że cennik jest instrumentem walki konkurencyjnej, bo został tak skonstruowany, by zniechęcał do handlu warzywami i owocami na stołach.
- W kioskach mają dość miejsca, by wystawić towar. Zza szyb go świetnie widać. A my musimy robić wystawki - mówią. Są przekonani, że to oni z handlu na stołach w większości utrzymują spółkę. - Mamy płacić i milczeć - złoszczą się.
Zakłopotanie

Pytanie o te proporcje wprawia prezesa Nalepę w wyraźne zakłopotanie

Razem z członkiem zarządu spółki Romanem Godlewskim po długich wahaniach przyznają, że te koszty rozłożone są po połowie między właścicielami 73 kiosków i osobami korzystającymi ze 140 stołów, które jednak tylko w szczycie sezonu są wszystkie zajęte.

Spółka ma obroty rzędu miliona złotych rocznie, a zyski rzędu 100 tysięcy.

Pierwszą dywidendę wypłaciła swym udziałowcom, którzy wcześniej sfinansowali przebudowę placu i budowę kiosków, po kilkunastu latach istnienia, w 2007 roku Było to 2700 złotych na osobę, a w następnych latach po 1500 złotych.

Miesięcznie spółka płaci miastu 22 tysiące zł czynszu za ponad 6 tysięcy metrów kwadratowych, jakie obejmuje targowisko razem z otaczającym je parkingiem. Opłata nie wzrosła od 10 lat.

Protest nie oznacza, że Kleparz znalazł się w stanie wojny totalnej.

Konflikt specjalnie rozognia tylko te osoby po obu stronach, które handlują podobnym towarem, czyli warzywami i owocami.

- W kioskach mamy wielu przyjaciół. Wielu z nas trafiło na Kleparz dzięki nim - zapewniają protestujący.
Na tej przyjaźni opiera się też wzajemna pomoc.

Protestujący uważają także, że spółka nie wywiązuje się z obowiązku zapewnienia oświetlenia na targowisku. Zimą włączane jest zbyt późno, a akurat po po wczesnym zmroku przychodzi najwięcej klientów.

Zobacz także: Skośne oczy, polskie serca

Handlarze pożyczali więc prąd od zaprzyjaźnionych właścicieli kiosków. To wywołało reakcję zarządu, który 12 stycznia ostrzegł kioskarzy przed konsekwencjami.

- Nie mogliśmy tolerować, żeby nad placem powstała pajęczyna kabli. To mogłoby być niebezpieczne dla klientów - wyjaśnia prezes.

A piwniczki legalne?

Obie strony zarzucają sobie łamanie regulaminu targowiska.

Prezes zgromadził dziesiątki zdjęć, na których widać, jak ci ze stołów zostawiają na nich na noc, a czasem na okres urlopu, swoje sprzęty i towar, a wokół bałagan.

Protestujący z kolei zadają pytanie czy legalne było np. wydrążenie pod niektórymi kioskami piwniczek.
Prezes, pod którego kioskiem również jest takie pomieszczenie, nie ma co do tego wątpliwości.
Bezpośrednią przyczyną protestu było jednozdaniowe pismo zarządu z 18 stycznia do handlujących na stołach. "(...) miejsca do handlu na targowisku będzie wyznaczał kierownik targowiska" - napisano w nim.

Klient im pobłądzi

To wzburzyło handlujących, którzy od lat sprzedają z tych samych stołów.

Przy nich szukają ich stali klienci. Obawiają się, że teraz wszystko zależało będzie od widzimisię kierownika, że to sprzyja korupcji.

Prezes twierdzi, że chodzi tylko u uporządkowanie sytuacji. I zastrzega, że zarząd nie zamierza likwidować stołów, czego obawiają się protestujący. Uważa jednak, że Stary Kleparz, żeby przeżyć, musi się otworzyć na młodych klientów, a do tego trzeba powiększyć parking.

To oznacza, że miejsce na sezonowe kiermasze z sadzonkami, choinkami czy zniczami trzeba znaleźć na placu. Planuje też zadaszyć alejki między kioskami i stołami.

Sentyment pozostał

I ktoś będzie musiał za to zapłacić. I w tej sprawie trzeba się porozumieć, ale do żadnej rozmowy dotąd nie doszło. Protest z Chamowa póki co gdzieś utknął w zakamarkach miejskiej biurokracji. Tomasz Popiołek, dyrektor wydziału spraw administracyjnych magistratu, dostał jednak anonim od jednego z handlujących na stołach. Zamierza wkrótce spotkać się z zarządem spółki.

Klienci, pewnie mniej liczni niż dawniej, kupują tam, gdzie towar ładniejszy i tańszy. Trochę też z sentymentu dla Starego Kleparza. Całego, a nie dla Manhattanu czy Chamowa.

Stary Kleparz, co to jest?

Kleparz to średniowieczne, położone na niewielkim wzniesieniu miasto, które w 1791 roku zostało przyłączone do Krakowa.

Teren obecnego targowiska stanowił razem z obecnym pl. Matejki rynek dawnego Kleparza. Miasto leżało na przecięciu ważnych szlaków handlowych: od Bramy Floriańskiej w kierunku Miechowa, w kierunku Sandomierza i Lublina, a także na Śląsk. Kleparz słynął z handlu zbożem i bydłem, a także z targów końskich. Na mocy przywileju Kazimierza Wielkiego z 1366 roku odbywały się tam cotygodniowe targi żywnością. Obecny plac targowy Stary Kleparz powstał w wyniku zmian urbanistycznych z czasów prezydenta J. Dietla. Rangę miejskiego targowiska uzyskał po przeniesieniu tam handlu detalicznego z placu Szczepańskiego po II wojnie światowej.

Przez kilkadziesiąt lat zarządzała nim państwowa firma, a od 1992 r. robi to spółka "Stary Kleparz".

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl:**Grali w karty. W ruch poszedł scyzoryk**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska