https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Marianna Stuhr: Jan Paweł II modlił się za mnie. Wyzdrowiałam

Maria Mazurek
Marianna Stuhr
Marianna Stuhr fot. Bartek Syta, Barteksyta.Blogspot.com
- Papież zaprosił moich rodziców na prywatną audiencję. Jedli wspólnie obiad i tato w pewnym momencie wspomniał o mojej chorobie. Na papieżu zrobiło to duże wrażenie. Odłożył jedzenie, przeżegnał się i zaczął się modlić o moje zdrowie. Niedługo potem wyzdrowiałam - mówi Marianna Stuhr w rozmowie z Marią Mazurek.

Co Pani, kobieta z rodziny tak bardzo krakowskiej, robi w Warszawie? Uciekła Pani od "bycia córką Stuhra"?
Nie musiałam od tego uciekać. Jeśli pamiętam jakieś wygórowane oczekiwania wobec mojej osoby, to tylko z czasów szkolnych. Wcale nie planowałam też podbijania stolicy, szukania szczęścia w większym mieście. Po prostu: tak się w życiu poskładało. Studiowałam grafikę na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, zresztą u wspaniałych profesorów, ale już na studiach jeździłam często do Warszawy. Tu miałam pierwsze poważne zlecenie. Dla tak młodej osóbki, zielonej, na stażu w agencji reklamowej, to była duża sprawa. Że ktoś dostrzegł, że dał szansę. Na studia doktoranckie już się tu przeniosłam.

Kraków jest za ciasny dla grafików?
Tak bym nie powiedziała. W Krakowie jest cała masa ludzi, którym chce coś się robić, którzy mają energię, działają. Ale w Warszawie to środowisko jest większe. Kapitał też jest większy. Zawsze myślę ciepło o Krakowie; zostawiłam tam przyjaciół, rodzinę, mnóstwo wspomnień. Ale doceniam Warszawę - ten rodzaj chorej, ale pozytywnej energii. To że jest tu mnóstwo małych inicjatyw, świetnych knajpek na każdym rogu, na każdym skwerku, to, że miasto żyje. Zresztą przez ostatnie lata Warszawa bardzo się zmieniła, wcześniej była bardziej "podziemna".

A skąd się wzięła u Pani ta grafika?
Rodzice mieli znajomych grafików i z coraz większą fascynacją obserwowałam to, co oni robią. Przeżywałam fascynację drukiem - tym, jakie to skomplikowane, i że można zrobić to na tyle sposobów. Teraz zajmuję się zarówno grafiką artystyczną, a więc niekomercyjną, i projektową. Sztuka to połączyć te dwie sprawy.

Zajmuje się Pani grafiką projektową?
Logotypy, foldery, opracowania graficzne, plakaty. Czyli coś, czym zajmują się na ogół całe agencje reklamowe. Ale w przypadku mniejszych firm, które dobrze dogadują się z grafikiem, wystarczy do tego jedna osoba.

Pani projekty artystyczne są dość abstrakcyjne, czarno-białe. Co Pani siedzi w głowie?
Są monochromatyczne. Pomiędzy czernią i bielą jest tysiące odcieni szarości. Lubię kontrastowe, eleganckie rzeczy. Szlachetne. A inspiracje czerpię z tego, co wokół mnie. Z podróży, miasta, z macierzyństwa. Inspirująca była dla mnie ciąża, dużo wtedy projektowałam. To kwestia wybrania z tego, co nas otacza, czegoś "swojego". Sztuka to w ogóle kwestia wsłuchania się w siebie.

A nie chciała Pani zostać aktorką?
To chyba najczęstsze pytanie, jakie słyszę.

Zatem przepraszam za sztampowe pytanie. Chciała Pani?
Wychowałam się za kulisami, w garderobie teatralnej, aktorów i aktorstwa zawsze było w moim życiu sporo. I w moim przypadku zadziałało to tak, że się tym nasyciłam. Nie czułam takiej potrzeby. Jasne, były jakieś przedstawienia teatralne, jakieś konkursy recytatorskie, w których brałam udział. Ale nigdy nie przymierzałam się do tego zawodu. Może też przekonał mnie tato, który zawsze powtarzał, że to jest bardzo trudny zawód dla kobiety. I, że im kobieta starsza, tym trudniejszy. Jako aktorka pewnie wciąż byłabym poddawana krytyce, pewnie wciąż ktoś by mnie porównywał z tatą. Myślę, że mogłabym sobie z tym nie radzić. Chociaż Maciek sobie z tym radzi świetnie.

Broni się talentem.
To nie tylko kwestia talentu, ale również umiejętnego dobierania propozycji, mówienia "nie", wytrzymałości psychicznej. Mój brat to wszystko ma. On jest świadomy swojej wartości.

Biliście się jako dzieci, kłóciliście, skarżyliście?
Nie. W ogóle nie było między nami w dzieciństwie jakiejś silnej więzi. Maciek specjalnie mną się nie opiekował, chyba że mama go o to prosiła. Ja też jakoś do niego nie lgnęłam. Może to przez niefortunną różnicę wieku - 6,5 roku - a może przez to, że byliśmy skrajnie odmienni. Koleżanki zawsze zazdrościły mi starszego brata, ale ja wtedy wcale tego nie doceniałam.

Maciek był bardziej przebojowy?
Chyba że na scenie. W życiu - zdecydowanie nie. On był spokojny, uległy, bardzo introwertyczny. To ja byłam tą przebojową aparatką, ziółkiem, buntowniczką. Ale na studiach się uspokoiłam.

Mając 22 lata, zachorowała Pani...
Tak. Byłam na trzecim roku studiów. W głowie mnóstwo planów, nadziei. Pełnia życia. I nagle diagnoza: nowotwór kręgosłupa. Duża próba dla tak młodej dziewczyny. Ale wszystko dobrze się skończyło. Dzięki wspaniałym lekarzom z Piekar Śląskich i Gliwic. Do Gliwic, do tego samego szpitala, trafił zresztą lata później mój tato.

Podobno Pani wyzdrowienie to nie tylko zasługa lekarzy, ale i papieża Jana Pawła II.
Rzeczywiście. Kiedy byłam niedługo przed operacją, papież zaprosił moich rodziców na prywatną audiencję. Jedli wspólnie obiad i tato w pewnym momencie wspomniał o mojej chorobie. Na papieżu zrobiło to duże wrażenie. Odłożył jedzenie, przeżegnał się i zaczął się modlić o moje zdrowie. Niedługo potem wyzdrowiałam.

Wierzy Pani, że to dlatego?
Chcę wierzyć. Myślę, że podobnie było potem z moim tatą - kiedy zachorował na nowotwór, otrzymał tak nieprawdopodobne wsparcie setek, tysięcy ludzi. Modlili się za niego, trzymali kciuki, dobrze myśleli. Jeśli wszyscy naraz wstawiają się w jednej intencji, w dobrej intencji, to przecież ta energia gdzieś musi iść. A przypadek mojego taty był naprawdę beznadziejny, praktycznie nie było szans. A teraz jest w znakomitej formie.

Pani tata miał odwagę, żeby publicznie opowiedzieć o swojej chorobie. Jednocześnie zrobił to z wielką klasą.
Bo w nim była zgoda na to, co może się stać. Ale jednocześnie była też wielka determinacja, żeby z tego wyjść. Dlatego, że wtedy pojawiła się w naszym życiu jedna osoba, dla której z wielką siłą walczył - moja córeczka. O ciąży dowiedziałam się akurat w momencie, kiedy z tatą było bardzo źle. A to, żeby dożyć jej narodzin, żeby ją zobaczyć, stało się dla niego największą motywacją. I po jej narodzinach połączyła ich wielka więź. Tata, który zupełnie nie ma pociągu do małych dzieci, nieudolnie próbuje się z nią bawić, a ona to akceptuje, cieszy się, lgnie do niego. Może nam się to wydaje… Ale nie, raczej nie. Jest między nimi jakaś wyjątkowa nić. Ostatnio Helenka dała mu niezłą szkołę. Tata opiekował się nią, kiedy ja wyszłam. Helenka obudziła się o pierwszej w nocy, tata więc cierpliwie ją zabawiał. Wprawdzie nie wpadł na to, że można ją uśpić, ale egzamin zdał - nie zadzwonił po mnie.

To chyba fajna sprawa, być mamą?
Najwspanialsza na świecie. Chociaż bardzo, bardzo wyczerpująca. Jak chce się być dobrą mamą.

Czy to prawda, że tata ma w Pani domu własny pokój?
Prawda, potrzebuje kawałka własnej przestrzeni, gdy przyjeżdża do Warszawy na spektakle. A przyjeżdża dość często. Mnie to ogromnie cieszy, bo instytucja dziadka i babci jest fantastyczna. Żadna niania, żadne przedszkole - dziadek i babcia są najlepsi. Uwielbiam mieć rodziców pod ręką.

A jakim tatą był w Pani oczach Jerzy Stuhr, kiedy była Pani dzieckiem?
Raczej poważnym, wstrzemięźliwym. Poza tym często go nie było, dużo wyjeżdżał. Siłą rzeczy miałam więc głębszą więź z mamą. Ale z drugiej strony, zawsze wiedziałam, że mogę na tatę liczyć tak samo jak na mamę. I to jest coś, co bardzo doceniam z perspektywy bycia mamą i do czego dążę jako rodzic. Tata nieraz pokazał, i w przypadku moim i brata, że stoi za nami murem.
W przypadku brata pewnie ostatnio, kiedy pół Polski rozprawiało o rozpadzie jego małżeństwa. To był dla Maćka bardzo trudny czas.

Myśli Pani, że Polacy za bardzo wchodzą ludziom z butami w życie?
Myślę, że to nie wchodzenie z butami w czyjeś życie, nie ta ciekawość i plotkarstwo są u nas największym problemem. Przeciez wszędzie na świecie są miliony szmatławców, portali plotkarskich, ludzi zawsze interesują inni. Ale u nas w ludziach dochodzi do tej ciekawości jakaś niepojęta zawiść, okrucieństwo. I tego naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć. Wystarczy wejść na fora internetowe, czego staram się nie robić. Łatwo jest anonimowo kogoś szkalować. Tylko po co, skąd bierze się ta motywacja? Dlaczego nie można po prostu razem z kimś się cieszyć, albo współczuć mu w chwilach, kiedy dzieje się gorzej?

Problem ten nie dotyczy chyba Pani tak bardzo jak brata i taty. To kolejny argument przeciwko aktorstwu.
Ja też, będąc artystką, uzewnętrzniam się, narażam na krytykę. Ale w moim przypadku grupa odbiorców jest znacznie węższa. Zresztą, konstruktywnej krytyki się nie boję. Chciałabym natomiast poczuć się zawodowo zrealizowana.

To znaczy, że nie czuje się Pani doceniona?
Czułam tak w zeszłym roku, kiedy miałam wystawę w Jan Fejkiel Gallery w Krakowie. Chodziłam tam jako dziecko, podziwiając prace moich autorytetów. To, że potem mnie tam zaprosili, to dla mnie był znak: kurczę, jednak coś osiągnęłam, marzenia się spełniają. Ale teraz marzeniami sięgam już dalej, może nawet do którejś z nowojorskich galerii. Poza tym tworzę teraz własną markę papierniczą. Nazywa się LENA B. Chcę, żeby to były po prostu ładne, eleganckie rzeczy.

To będą notesy, terminarze, i tym podobne?
Zaczynam od kartek okolicznościowych, akurat na święta. Ale chcę się rozwijać. Moim hasłem jest: z miłości do papieru. I tak jest naprawdę.

Nie boi się Pani inwestować swojej energii i swojego talentu w papier? Ludzie coraz rzadziej czytają gazety, ale też coraz rzadziej piszą listy, sięgają po pocztówki, pamiętniki.
Boję się. Ale póki ludzie jeszcze potrafią się chociaż podpisać, jest nadzieja.

Okiem Jerzego Stuhra: Takie czasy, jakie czasy?

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Komentarze 8

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

M
M
Masz człowieku wyraźnie w tekście napisane, że na nowotwór kręgosłupa. Fajnie komentować, zanim się przeczyty
k
katolik-praktykujacy
cuda :zna sie jeden cud ; nie ma nog a- stoi
k
klonik
Po co nam rozmowy z córką znanego aktora? Oboje byli chorzy, ale takich osób chorych na nowotwór jest tysiące. To nie powód, by trąbić o nich na prawo i lewo jak to im źle było. Mogli korzystać z najlepszych lekarzy, bo ich na to stać. Wiele osób nie może, bo problemem są pieniądze. Wyjazd do kliniki jest dla nich kosztowny, zwłaszcza dla ludzi z małych miejscowości. Na badania muszą czekać długo albo im się nie robi w ogóle. Wielu z nich bierze pożyczkę, którą rodzina będzie spłacać przez lata. Często są traktowani przez lekarzy na zasadzie zbycia. Karetka nie chce zabrać pacjenta do szpitala, gdy ten źle się poczuje, bo wyrokują: "i tak umrze przy takiej diagnozie, to po co zabierać". To przykłady z małopolskiego podwórka. Dlaczego nikt z nimi nie rozmawia? Tylko z tzw. znanymi. Stuhr książkę napisał, dla zarobku. Książki człowieka nie z pierwszych stron gazet nikt by w życiu nie wydał. Dlaczego? Odpowiedź nasuwa się sama. Nie ma innych rozmówców niż córka Stuhra? A p. Mazurek niech na przyszłość zadaje bardziej inteligentne pytania.
s
safir
Niezła kryptoreklama dla przyszłego "świętego".
k
krakus
brakuje mi naszego papieża- jak mówił ciarki przechodziły mi po plecach.
Nigdy nie zapomnę tych słów z błoń w 2002 roku o tym że trzeba troszczyć się o bezrobotnych ,słabych opuszczonych,rodziny wielodzietne....
R
Remisja.
"Gdy rozum śpi to budzą się upiory". W Polsce mamy najgorszą odmianę katolicyzmu...Katolicyzm ludowy (wiejski). Do refleksji!
t
trutty
Marku, jak zawsze masz racje w tym co piszesz. Dodam tylko dla uzupelnienia ze statystycznie z kazdej choroby wychodzi 3% procent osobnikow nawet jezeli choroba jest zupelnie nie leczona. Do tej pory nie udalo sie nauce znalesc przyczyn takiego wyleczenia wiec te 3% uwaza sie wlasnie za "cud" tak bardzo pasujacy do roznych doktryn religijnych ktore wykorzystuja ten fakt do samopromocji.
m
marek popiela
Prosze napisac na co Pani byla chora, bo np jak bolalo gardlo i bylo to na tle wirusowym to przechodzi to po tygodniu bo tyle zajmuje aby organizm to sam zwalczyl. Wiec jak choroba zaczela sie w niedziele a tatus jadl obiad z JP II we wtorek to rzeczywiscie moze sie wydawac ze modlitwy i wypowiadane gusla pomogly do nastepnej niedzieli i stal sie tak zwany "cud".
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska