- Od pięciu lat pracujesz w Starym Teatrze Narodowym w Krakowie. Etat w tak prestiżowej scenie to spełnienie marzeń młodego aktora?
- Definitywnie. Kiedy na trzecim roku studiów w Akademii Teatralnej poszedłem na spektakl „Płatonow” na Scenie Kameralnej na Starowiślnej, zamknąłem oczy i pomyślałem, że chciałbym z takimi aktorami grać w takich przedstawieniach. Siedziałem oczywiście na schodkach i próbowałem nawet wyryć swoje imię na ścianie sali. (śmiech) Potem pojawiła się taka szansa za sprawą konkursu „Młodzi w Starym”, w którym wziąłem udział z moim kolegą Karolem Klugowskim. Napisaliśmy szkic teatralny „Aktualny stan świata” - i wygraliśmy, dzięki czemu ja dostałem etat, a kolega możliwość zrealizowania dużego spektaklu. I przez te pięć lat cały czas spełniam swoje marzenie.
- Przez ten czas zagrałeś kilka świetnych ról i zebrałeś sporo pochwalnych recenzji. Teatr to twój żywioł?
- Zwykłem zawsze mówić, że chciałbym dzielić przestrzeń swojej energii twórczej pół na pół na teatr i film, żeby niczemu nie odbierać. Ale w ostatnim czasie poczułem, że jest mi lepiej w filmie, bo intensywniej. W teatrze cenię sobie reżyserów doświadczonych, którzy wiedzą, czego chcą, ale też lubię pracować z młodymi reżyserami, bo tak jak oni jestem młody i chcę się uczyć, żeby zostać dobrym rzemieślnikiem. Bardzo nie lubię czytania sztuki przy stoliku i dorabiania niepotrzebnej ideologii do tego, co mamy robić. Cenię szybkie wchodzenie na scenę i sprawdzanie w działaniu tego, co przeczytaliśmy, kiedy nie wychodzi to przez umysł, tylko przez ciało. Stąd też moje intensywne nastawienie się na film – bo tutaj od razu przechodzi się do działania. W ciągu dnia jest do zrobienia kilka scen, trzeba więc pracować intensywnie. Ja lubię się spocić i na koniec dnia być szczęśliwym, że coś zrobiłem. Nie lubię zasiedzenia się, dlatego cenię sobie wyjazdy z Krakowa do Warszawy, bo czuję, że wtedy nie stoję w miejscu. Jestem jeszcze młody i bardzo chcę się rozwijać. Tym niemniej teatr to moja nieustająca pasja i bardzo polecam najnowsze spektakle, w których mam przyjemność grać - „Pewnego długiego dnia” Luka Percevala oraz „Jogę” Anny Smolar.
- Dwa lata temu zagrałeś główną rolę w filmie „Apokawixa”. Ta pierwsza w Polsce komedia o zombie to było ciekawe doświadczenie?
- To było dla mnie też spełnienie marzeń. Na castingu postać Kamila Wilka wyszła ze mnie i przemówiła. Reżyser i producenci zobaczyli we mnie Piotra Staraka, który był pierwowzorem tej postaci. Byłem z tego powodu szczęśliwy, bo bardzo chciałem pracować z Xaverym Żuławskim, ponieważ cenię zarówno jego twórczość, jak i jego taty. I Xavery właśnie wziął nas młodych aktorów pod swoje skrzydła jak ojciec, przez co czułem, że robimy coś wyjątkowego. Dużo było w tym powiewu zachodniego kina. Nadal postać Kamila Wilka we mnie rezonuje i wraca. Być może dlatego, że chcemy wszyscy wspólnie zrobić drugą część „Apokawixy”. Scenariusz jest już napisany, kwestią jest tylko zebranie funduszy. To w Polsce niełatwe, ale nie tracimy nadziei.

- Teraz zobaczymy cię w filmie „Drużyna A(A)”. Trafiłeś do niego również za sprawą castingu?
- Tym razem po raz pierwszy zaufano mi bez castingu. Reżyser Daniel Jaroszek i producent Robert Kijak obejrzeli mnie w „Apokawixie” i stwierdzili, że jestem dobrym materiałem na zagranie w „Drużynie A(A)”. Tak, jakby Kamil Wilk miał się kiedyś stać członkiem grupy terapeutycznej Anonimowych Alkoholików, dużo bowiem w „Apokawixie” używek i życia bez namysłu. Daniel miał okazję przyjrzeć mi się bliżej w reżyserowanym przez siebie serialu „Forst”, gdzie zagrałem niewielką rolę. Sprawdził mnie na planie – i po tym spotkaniu zaproponował mi występ w „Drużynie A(A)”.
- Grasz w tym filmie chłopaka w swoim wieku i ze swojej generacji. To pomogło ci się wcielić w tę rolę?
- Dominik na początku jest brzydkim kaczątkiem i trzyma się z dala od swej grupy terapeutycznej. Kiedy ośrodkowi zagraża likwidacja, następuje w nim wewnętrzna przemiana. Zbliża się do swych kolegów i koleżanek, proponując im zuchwały deal. Dominik w trakcie trwania filmu przezwycięża swe lęki związane z wychowaniem. Przez akceptację i wybaczenie, łamie schematy wyniesione z domu rodzinnego. Wiek tej postaci ma więc tutaj mniej istotne znaczenie. Dlatego starałem się podejść do tej roli bardziej od strony psychologicznej.
- Każda z postaci z „Drużyny A(A)” jest uzależniona od alkoholu, ale też od leków, hazardu czy od seksu. To znak naszych czasów. Środowisko artystyczne jest mocno narażone na problem używek. Jak ty sobie z tym radzisz?
- Dotyczy mnie to personalnie. Jestem bowiem w takim momencie życia, że od pięciu miesięcy nie piję alkoholu. To trochę nowa część mnie. W czasie zdjęć do „Drużyny A(A)” postanowiłem też pracować nad stresem, miał on bowiem duży udział w moim życiu. Szkoła teatralna była dla mnie bardzo stresująca, bo bałem się, że mnie z niej wyrzucą. Potem stresujące było wejście do jednego z najważniejszych teatrów w Polsce i pierwsze plany filmowe. Ten stres powodował u mnie momentami fizyczny ból. Próbowałem więc minimalizować te napięcia paleniem papierosów. Równolegle do zdjęć do „Drużyny A(A)” postanowiłem przejść własną terapię i rzucić ten nałóg. Udało mi się – ale po dziewięciu miesiącach niestety znowu wróciłem do palenia. Dziś mówi się, że właściwie każdy z nas powinien przejść terapię, bo ma jakieś trudne przeżycia za sobą. Jako ludzie kultury możemy do tego zachęcać – i w „Drużynie A(A)” też dajemy taką sugestię.
- Film opowiada o ludziach poranionych przez życie, ale ma optymistyczne przesłanie – że wraz z pomocą przyjaciół, można pokonać życiowe burze. Zgadzasz się z nim?
- Tak. Po burzy zawsze wychodzi słońce. Mało tego: warto nie bać się tej burzy. Do odważnych świat należy. W filmie „Forest Gump” jest taka scena, w której weteran wojenny płynie na statku łowiącym krewetki i kiedy nadciąga sztorm, po prostu wychodzi na jego spotkanie. Fajnie jednak jest znaleźć wsparcie w trakcie takiej burzy. Tak dzieje się w naszym filmie, gdzie jego bohaterzy zbliżają się do siebie dzięki wspólnemu doświadczeniu. W efekcie dochodzi do uzdrowienia ich traum. Każda z postaci zrzuca z siebie ciężar, który nosi całe życie i w końcu słońce wychodzi zza chmur. Co prawda dochodzi między nimi do spięć, ale przecież kto się czubi, ten się lubi. Grany przeze mnie Dominik uczy się jeszcze czegoś więcej: bycia dobrym dla siebie i pokochania siebie. Twórcy filmu okazują w ten sposób swoją empatię wobec człowieka – są przy nim i wysłuchują go, kiedy chce się czymś podzielić. Czasem to wystarcza.
- Aktorzy grający w „Drużynie A(A)” też zamienili się na planie w zgraną drużynę?
- Michała Żurawskiego znałem już wcześniej z serialu „Król”. Z Łukaszem Simlatem rozmawialiśmy o filmach i wymienialiśmy się rekomendacjami. Najlepszy kontakt złapałem z dziewczynami: Marysią Sobocińską i Danutą Stenką. Weszliśmy na koleżeńską stopę i mamy z sobą kontakt do teraz. Szczególnie ciepło myślę o Danusi, bo to w moich oczach dobry człowiek. Bardzo imponuje mi jej osobowość i postawa, a funkcjonowanie w show-biznesie przywraca wiarę w sens tego zawodu. Danusia po prostu jest bardzo ludzka, nie czuć od niej aktorskiego ego, nie przemawia przez nią gwiazdorski grymas. Jest świetną koleżanką po fachu, która przyjacielsko traktuje młodszego od siebie kolegę. Mogę się tego od niej uczyć, zresztą sam mam takie samo wyobrażenie o aktorstwie i o życiu w ogóle.

- Jak ci się pracowało z reżyserem Danielem Jaroszkiem?
- Bardzo dobrze. Daniel był bardzo przygotowany do pracy z aktorami. Mimo, że nie kończył szkoły aktorskiej, przyswoił sobie wiedzę na temat tego zawodu. Przygotował dla nas całą tabelę emocji i rozpisał partyturę działań dla każdej postaci osobno. Dla mnie to było bardzo wartościowe, że poświęcił swój czas i energię, by pomóc nam wręcz matematycznie wdrożyć się w te sceny, które będziemy grali. Wskazywał nam konkretne cele, a my zagęszczaliśmy te punkty swoimi działaniami aktorskimi. Był bardzo czujny, dawał nam uwagi w trakcie scen. To zresztą bardzo zdolny człowiek: robi też zdjęcia i kręci teledyski. Jestem więc bardzo szczęśliwy, że z nim pracowałem.
- Jakie masz filmowe plany na najbliższą przyszłość?
- Już teraz zapraszam na film, o którym nic nie mogę powiedzieć, bo podpisałem w umowie klauzulę o poufności. Zdradzę tylko, że będzie to komedia, która trafi do kin w styczniu. Jestem pod ogromnym wrażeniem tematu, który został w niej podjęty. Kiedy pierwszy raz czytałem w domu scenariusz, to tak się śmiałem, że mama pytała się co się dzieje. A to rzadko się zdarza. W tym przedsięwzięciu biorą udział świetni aktorzy. To coś, na co warto czekać.
