Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Monika Brodka: w śmierci jest coś, co wywołuje lęk, i jest też coś pociągającego

Paweł Gzyl
Monika Brodka wraca po kilku latach płytą „Clashes”
Monika Brodka wraca po kilku latach płytą „Clashes” Tomasz Bolt
Nowa płyta Moniki Brodki zdobywa entuzjastyczne recenzje. Być może „Clashes” pozwoli młodej piosenkarce podbić również zachodnie rynki, bo ukazała się jednocześnie poza granicami Polski.

Twoja nowa płyta ukazuje się sześć lat po pre-mierze „Grandy”. Czułaś na sobie ciśnienie ze strony fanów i branży muzycznej, że już dawno powinnaś nagrać nowy album?
Momentami tak, ale czułam wewnętrznie, że muszę tę presję przeczekać, bo z niej nie narodzi się żadna moja muzyka, taka od serca. Rozpoczęłam prace nad tą płytą dopiero w połowie 2013 roku i był to bardzo dobry moment. Być może mogłam ten materiał skończyć wcześniej, ale brak pośpiechu sprawił, że pracowałam nad nią w dużym komforcie.

Wspominałaś w wywiadach, że początkowo jednak nie szło Ci najlepiej. Co było przyczyną tych problemów?
Początkowo w ogóle nie wiedziałam, że krótkie notatki głosowe, nagrywane na telefon komórkowy, przekształcą się w piosenki na nową płytę. W tych początkowych notatkach była też piosenka „Horses”, która promuje „Clashes”, więc myślę, że jednak nie szło mi wtedy aż tak źle.

Podkreślasz, że inspirowały Cię w pracy nad „Clashes” podróże. I faktycznie, z tego, co wiadomo, sporo pojeździłaś: USA, Meksyk, Japonia. Która z tych wycieczek najbardziej przyczyniła się do powstania albumu i dlaczego?
Mój pobyt w USA był na pewno ważny i twórczy. Tak samo czas spędzony w Nowym Jorku, jak i w Los Angeles. W Nowym Jorku dużo wieczorów poświęciłam muzyce i pisaniu piosenek. Z kolei w Los Angeles pomysły te przybierały już zupełnie inne brzmienie i rozwinęły się w pełne utwory. Tam też powstało wiele tekstów.

To, że pracuję w duetach damsko-męskich wynika z faktu, że producenci to najczęściej mężczyźni. A z nimi dogaduję się dobrze

W Ameryce znalazłaś również nowego producenta - Noah Georgesona. Znając jego wcześniejsze dokonania, może się wydawać, że wywarł duży wpływ na brzmienie „Clashes”. Tak było rzeczywiście?
Noah jest mistrzem brzmienia i podchodzi do jego tworzenia bardzo poważnie, z dużą pieczołowitością. Jeśli chodzi o „Clashes”, jest to suma naszych gustów muzycznych. Oboje lubimy brzmienie vintage i stary analogowy sprzęt. Ja bardzo chciałam usłyszeć na tej płycie duży pusty kościół - i słyszysz go tam. Staraliśmy się, aby brzmienie jak najmocniej oddziaływało na inne zmysły słuchaczy. Próbowaliśmy dźwiękiem wpłynąć na to, żeby słuchacz wizualizował sobie tę muzykę.

„Granda” też była płytą zrealizowaną przez Ciebie w duecie z utalentowanym producentem. Z czego wynika, że lubisz pracować w takich damsko-męskich duetach?
Po prostu lubię pracować z ciekawymi ludźmi i wymieniać z nimi energię. Każdy z nich zapisuje na tych płytach cząstkę siebie i swoją wrażliwość. Taka praca zespołowa pozwala mi też często nabrać dystansu do rzeczy, które tworzę. Czasami w trakcie pracy nad kompozycjami trudno jest je samemu ocenić. Obecność drugiej osoby bardzo w tym pomaga. Tym razem jednak potrzebowałam kogoś, kto zadba stricte o brzmienie kompozycji, które napisałam sama. A to, że pracuję w duetach damsko-męskich wynika z faktu, iż producenci to najczęściej mężczyźni. A ja, przyznaję szczerze, z mężczyznami dogaduję się dobrze.

Sporo na „Clashes” odwołań do psychodelii z końca lat 60. Co Cię zafascynowało w takich hipisowskich klimatach?
Kiedyś obejrzałam film dokumentalny o brazylijskiej muzyce z lat 60.-70. Powstał tam nurt zwany „tropicalia”. Wywodzi się z niego wiele niezwykłych zespołów, między innymi grupa Os Mutantes, której stałam się fanką. Oni sami konstruowali swoje efekty gitarowe i dlatego brzmieli niesamowicie. Uwielbiam ich pierwsze płyty. Pewnie stąd moja inspiracja psychodelicznymi brzmieniami.

Takie przestrzenne i rozmarzone brzmienia odpowiadają Twoim tekstom - tym razem mocno zorientowanym na duchowość. Dlaczego zdecydowałaś się tym razem przyjrzeć tej sferze życia?
Myślę, że klimat tych nowych piosenek, w którym pojawiły się odwołania do kościelnej muzyki organowej, zaprowadził mnie w sam środek mego wnętrza. Dużo czasu spędziłam ze sobą sam na sam i przyniosło mi to wiele refleksji. Dlatego powstały teksty o człowieku i jego lękach, słabościach, fantazjach, żądzach. Udało mi się chyba w tych piosenkach zawrzeć dużą rozpiętość emocji i tematów. Bardzo mi na tym zależało.

Nie brakuje w tekstach i w wizualnej warstwie towarzyszącej płycie odwołań do chrześcijaństwa. To tylko estetyczne fascynacje, czy starasz się żyć według nauk Chrystusa?
Interesuje mnie mistycyzm i rytuał, ale też strona wizualna, która w Kościele katolickim jest bardzo silna i nie pierwszy raz stanowi inspirację dla ludzi sztuki. Jest tam wiele pięknych rzeczy, które mogą być bardzo inspirujące. Religia w tym przypadku nie ma dla mnie znaczenia.

Nie brak w piosenkach z „Clashes” tematyki śmierci. Współczesna cywilizacja zachodnia próbuje ją usunąć poza wszelki nawias, stawiając na kult wiecznego zdrowia i młodości. Ty nie masz nawet trzydziestki - i nasuwa się pytanie, dlaczego postanowiłaś zmierzyć się z tą kwestią?
Temat śmierci towarzyszy nam przez całe życie. W religii katolickiej śmierć przybiera ciemne barwy, a melodie pieśni żałobnych zmieniają swoje harmonie na mocno molowe. W śmierci jest tajemnica, coś, co wywołuje u człowieka odwieczny lęk, ale jest w niej też coś pociągającego.

Byłaś w krajach, które mierzą się ze śmiercią w zupełnie odmienny sposób niż Polacy - w Meksyku i w Japonii. Bardziej Ci to odpowiada?
Wycieczka do Meksyku, gdzie egzotyczny kult Santa Muerte pozwala spojrzeć na śmierć w innych barwach, trochę zmieniła moje podejście do śmierci. Ale nadal świadomość tego, że moich bliskich mogłoby nagle zabraknąć na tym świecie, wywołuje u mnie gęsią skórkę.

Wierzysz jednak w duchowy wymiar istnie-nia człowieka. To pomaga Ci oswoić lęk przed śmiercią?
Wierzę w nieśmiertelną duszę. Postrzegam ją jako energię indywidualną dla każdego człowieka. I uważam, że ta energia nigdy nie umiera. A czy zamieni się ona po śmierci w meteoryt czy w sowę, to jednak trudno powiedzieć.

Po licznych podróżach ostatecznie znów wróciłaś do Polski. A tu przez ulice przetaczają się kolejne manifestacje, każda z telewizji głosi własną wersję prawdy, a politycy obrzucają się najgorszymi inwektywami. Jak się w tym wszystkim odnajdujesz?
Polska jest teraz w dziwnym i trudnym momencie swych dziejów. Jesteśmy na językach całej Europy - ale niekoniecznie słyszymy z tamtej strony pozytywne komentarze. Mam nadzieję jednak, że z czasem to się uspokoi i nie doprowadzi do czegoś niedobrego.

„Clashes” ukazuje się nie tylko w Polsce, ale też na Zachodzie. Stoisz przed szansą na karierę za granicą. Byłabyś gotowa wyprowadzić się na stałe z kraju i zamieszkać, powiedzmy, w USA?
- Zobaczymy, jak potoczy się dalej moja historia. Cóż, tak naprawdę czuję się obywatelką świata i nie mam nic przeciwko nowym doświadczeniom, które mogłabym zdobywać w jego różnych miejscach. Nie jestem też jeszcze w wieku, w którym musiałabym osiąść gdzieś na stałe i zapuścić korzenie. Ale oczywiście jestem otwarta na taką możliwość.

***
CV

  • Monika Brodka ma 29 lat, pochodzi z Twardorzeczki koło Żywca. Wychowała się w góralskiej rodzinie o tradycjach muzycznych. W wieku 6 lat podjęła naukę gry na skrzypcach.
  • W 2004 r. wygrała trzecią edycję programu „Idol”. W tym samym roku ukazała się pierwsza jej płyta.
  • W 2014 r. album „Granda” uznany został za najlepszą płytę nagrodzoną Fryderykiem w ostatnich 20 latach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska