Skoczek z Zębu przyjechał do centrum Lahti, żeby odebrać dyplom za 4. miejsce w konkursie mistrzostw świata na normalnej skoczni. Stanął obok podium - razem z Maciejem Kotem, który był 5. - wysłuchał austriackiego hymnu zagranego dla Stefana Krafta, patrzył jak swoje medale odbierają Niemcy Andreas Wellinger i właśnie Eisenbichler, który Polaka wyprzedził o zaledwie 1,1 pkt, a według niektórych dostał od sędziów ciut za wysokie noty za swój drugi skok.
- Jakie miałem myśli w głowie, gdy tam stałem? Takie, że fajnie byłoby stać na tym podium. Ale cóż, czwarte miejsce było na miarę moich sobotnich skoków. Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, aczkolwiek czegoś zabrakło – opowiadał. - Jest mi żal, choć w sumie konkurs był udany dla naszej drużyny. Dla mnie, dla Maćka, dla Dawida (Kubackiego – red.). Mam nadzieję, że kolejny konkurs będzie jednak jeszcze lepszy. Powiedziałbym, że w tej chwili jest ośmiu zawodników na podobnym poziomie, wystarczy trochę szczęścia, lepszy dzień i to się różnie może poukładać. W niedzielę wstałem w każdym razie z taką myślą, że zaczyna się nowy dzień i otwierają się nowe możliwości.
Wstał, jak mówił, dość późno, bo o wpół do pierwszej. - Problemów ze snem po zawodach nie miałem, spałem jak suseł, tylko do późna oglądałem film. Chciałem sobie coś obejrzeć, odmóżdżyć się. Tytuł „Transcendecja”, amerykański, daje do myślenia. A jak już wstałem to potem odpoczywałem, poczytałem trochę, także fajnie spędziłem czas.
W poniedziałek rano Polaków czekają pierwsze treningi na dużej skoczni. - Cieszę się, będzie można trochę dalej polatać – uśmiechał się Stoch.
Konkurs indywidualny w czwartek.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska