Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na marginesie festiwalu Boska Komedia 2018. Czy polski teatr staje się coraz bardziej konserwatywny? [KOMENTARZ]

Łukasz Gazur
Odczytanie werdyktu
Odczytanie werdyktu Fot. festiwal
Poznaliśmy wyniki festiwalu teatralnego Boska Komedia 2018. Po raz pierwszy zdarzyło się, że dwa spektakle dostały równorzędne Grand Prix. To „Pod presją” w reżyserii Mai Kleczewskiej z Teatru Śląskiego oraz „Zapiski z wygnania” w reżyserii Magdy Umer z Teatru Polonia. Ale Boska Komedia 2018 odeszła do przeszłości. Bardziej od wyników ekscytuje jednak to, co ta edycja festiwalu opowiedziała o teatrze polskim. Kto wygrał, kogo zabrakło. Wnioski - formułowane także przez jurorów - dalekie są od optymizmu

Dwa zwycięskie spektakle podzieliły między siebie nie tylko nagrodę główną. Na ich scenicznej rzeczywistości duże piętno odcisnęły dwie aktorki, grające główne role. To Sandra Korzeniak w „Pod presją” i Krystyna Janda w „Zapiskach z wygnania”, które odebrały także nagrodę ex aequo za pierwszoplanowe role kobiece.

Korzeniak doceniono za to, że „wykorzystując realistyczną, psychologiczną grę aktorską, wychodzi daleko poza ograniczające ją ramy. Tworzy wspaniałą dramatyczną rolę obłąkanej, reprezentując polityczną tożsamość kobiety we współczesnym, pełnym ucisku, świecie. I paradoksalnie, to właśnie z niej emanuje wyjątkowe poczucie wolności”.

Drugą, czyli Krystynę Jandę, nagrodzono za to, że „opierając się na literackich wzorach, aktorka ucieleśnia polityczne i humanistyczne treści, nie wykorzystując ani realistycznych, bądź melodramatycznych mechanizmów, ani osądów. Jej głos - dosłownie i metaforycznie - wyraża głośny sprzeciw wobec faszyzmu, nie ferując żadnych wyroków”.

Od siebie dodać mogę, że gdy jedna z ról jest kwintesencją scenicznych kreacji Sandry Korzeniak, z całym spektrum emocji targających kobietą na skraju załamania nerwowego, osuwającą się w rodzaj psychicznej przepaści, druga zaprzecza swojemu dotychczasowemu emploi: zamiast rozhisteryzowania i egzaltacji, dostajemy aktorstwo skupione, przejmujące prostotą środków.

Nagroda za subtelne i niesubtelne relacje

Zdecydowanie mniej kreacji męskich tak wyraziście zapadało w pamięć, co - by pozostać uczciwym - wynikało raczej z propozycji teatralnych tej edycji festiwalu Boska Komedia. Niemniej jednak z pierwszoplanowych ról żadna nawet nie zbliżyła się do tego poziomu oddziaływania na widownię.

Za pierwszoplanową rolę męską doceniono Szymona Czackiego z Narodowego Starego Teatru w Krakowie, który zagrał w przedstawieniu „Konformista 2029” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego z Łaźni Nowej. Jak podkreśla jury, choć „był obecny na scenie przez niemal cały spektakl, nie koncentrował się na sobie. Jego obecność polegała na subtelnych relacjach z partnerami scenicznymi”.

Za drugoplanową rolę męską nagrodzono Jana Sobolewskiego. Aktor po krakowskiej AST zagrał w „Żabach” w reżyserii Michała Borczucha. I ze scenicznym zadaniem, będącym rodzajem spowiedzi homoseksualnego cudzołożnika, poradził sobie fenomenalnie. Z lekkością i humorem przebiegł przez swoje co ciekawsze łóżkowe zmagania i dokonania, już bez wspomnianych w przypadku Czackiego „subtelnych relacji”. Te opisy są jak najbardziej niesubtelne. Przy okazji jednak Jan Sobolewski pokazał po raz kolejny, że jest jednym z najciekawszych aktorów młodego pokolenia i jeszcze nie raz o nim usłyszymy.

Ale ta rola udała się w znacznym stopniu dzięki współpracy z Michałem Borczuchem, którego doceniono nagrodą dla najlepszego reżysera tej edycji festiwalu. Wyróżniono go za „opartą na zaufaniu i zrozumieniu współpracę ze swoim zespołem, w czasie której opuszcza własną strefę komfortu i podejmuje ryzyko tworzenia autentycznego, dziwnego, potężnego i szczerego świata scenicznego”.

Nagroda za teatralną maszynerię
Spektakle Krzysztofa Warlikowskiego, najbardziej cenionego dziś na świecie obok Krystiana Lupy polskiego reżysera, to zawsze budowanie nowych, scenicznych światów. Z rozmachem i szerokim gestem. I tak też jest w wypadku najnowszej jego produkcji - „Wyjeżdżamy” z Nowego Teatru w Warszawie. Nawet jeśli to nie jest najwybitniejszy spektakl tego reżysera, że można wymieniać zarzuty o pewną rozwlekłość, to pozostaje dotkliwym głosem o bezwładzie życia, tkwieniu w jednym miejscu, niemożności podjęcia wyzwania.

Doceniono ten spektakl za sprawność teatralnej maszynerii: muzykę Pawła Mykietyna i scenografię Małgorzaty Szczęśniak. Dodatkowo, za drugoplanową rolę kobiecą uhonorowano Jadwigę Jankowską-Cieślak, która zaznaczyła swoją obecność w roli babci, właściwie bez bogactwa słów. Po prostu była. Rzadkość, która jest dana tylko najwybitniejszym aktorom i aktorkom, do których Jankowska-Cieślak z pewnością należy i nie trzeba o tym przekonywać nie tylko bywalców sal teatralnych, ale i tych odwiedzających kina.

Gdzie się podziała świeżość polskiego teatru

Na marginesie tegorocznej edycji festiwalu Boska Komedia warto odnotować kilka ciekawych spostrzeżeń.

Jeszcze przed rozpoczęciem imprezy, po konferencji prasowej, na której ogłoszono tegoroczny program, rozpoczęła się w środowisku teatralnym dyskusja na temat tego, czy to aby nie jest zbyt konserwatywny repertuar i czy nie zawiodła selekcja. Może jednak zapytać inaczej: czy to wina wyboru czy jednak nie jest tak, że po prostu polski teatr przestaje być tak postępowy, jak jeszcze kilka lat temu. I nie chodzi tylko o podejmowane w nim tematy, bo tych aktualnych, mocnych, rozdrażniających i wybijających z torów oczywistości nie brakowało, o czym za chwilę. Mowa raczej o formie.

Zaskoczeń tu nie brakowało, by wymienić choćby „Wujaszka Wanię” w reżyserii Iwana Wyrypajewa z Teatru Polskiego w Warszawie. To aktorski popis i znakomicie poskładane wszystkie elementy scenicznego rzemiosła. Wszystko tu się zrymowało: od scenografii po znakomicie poprowadzone światło. Ale to bardzo dobry spektakl mieszczański, przykładna opowieść wyczytana w tekście Czechowa. Bez nawiasów i bez odniesień.

To nie jest spektakl, który przesuwa granice wiedzy o teatrze, zmienia sposób myślenia, stawia ważne pytania i stara się szukać na nie odpowiedzi. Grzęźnie gdzieś na prowincji tego, o czym dziś dyskutuje się w teatrze. Na tym tle odświeżająco wybrzmiał - także sięgający po Czechowa - spektakl „Trzy siostry” Jędrzeja Piaskowskiego. Tu na uwagę zasługuje Maciej Grubich w roli Wierszynina. Swoją swobodą i młodzieńczą dezynwolturą skradł właściwie show, skupiał na sobie całą uwagę widzów, gdy tylko pojawił się na scenę. To więcej niż obiecujący talent.

Anamarta de Pizarro, dyrektorka Iberoamerykańskiego Festiwalu Teatralnego w Bogocie i jurorka tej edycji Boskiej Komedii mówi, że obawia się tego kierunku w polskim teatrze. Zaznacza, że jeszcze kilka lat temu to, co „z polskich scen”, było synonimem odwagi i świeżości - tak w formie, jak i w treści. Dziś ani jednego, ani drugiego nie można już jej zdaniem powiedzieć. A za wszystko wini politykę. - Kilka lat temu ten sam problem widziałam w innym kraju. Czyli na Węgrzech - tłumaczy de Pizarro.

Zawsze o takich selekcjach można dyskutować: dlaczego coś się pojawia, a czego nie ma. Lista pominiętych bardzo często jest ciekawsza niż lista zaproszonych. Z brakujących z pewnością można wymienić "Wielkiego Fryderyka" zw reż. Jana Klaty z Teatru Polskiego w Poznaniu, "Hannah Arendt: Ucieczka" w reż. Grzegorza Laszuka, produkcja Komuny Warszawa i Teatru Powszechnego w Łodzi, oraz "Mefista" w reż. Agnieszki Błońskiej z Teatru Powszechnego w Warszawie. W ogóle brak spektakli z ważnych teatrów - jak wspomniany poznański Polski czy Powszechny z Warszawy - bez których trudno dziś odmalowywać krajobraz teatralny. Ale nie to wydaje się tu najważniejsze. Bo może w gruncie rzeczy ten przegląd dobrze pokazuje, czym dziś żyje teatr?

Tematy trudne i ważne
Na uwagę z pewnością zasługuje fakt, że wiele podjętych tematów było trudnych i ważnych. Dwa z zaproszonych spektakli dotyczyły roku 1968 i wyjazdu z Polski obywateli pochodzenia żydowskiego. Do tego rzecz o roku 1946 i pogromie kieleckim, przywieziona z Teatru Żeromskiego w Kielcach, któremu w ostatnich latach udało się zbudować jeden z najlepszych zespołów w kraju. Do tego tematy dotykające sytuacji kobiet w społeczeństwie, mniejszości seksualnych, radykalizujących się nastrojów społecznych itp.

Wiele z nich jednak nie do końca zostało przez twórców przetrawionych, a reżyserzy momentami ślizgali się po powierzchni tematu. Przykładem może być wspomniany „1946” z Kielc - precyzyjna i dopracowana forma, bardzo sprawnie zbudowany świat sceniczny, który jednak zakrywa właściwy temat. Na przeciwległym końcu leży „Wyjeżdżamy”, rzecz nie tylko o Izraelu (pytanie, czy na pewno Izraelu?), w którym nie da się żyć, ale z którego trudno wyjechać, spektakl o niemożności podejmowania decyzji, tkwieniu w miejscu. Tu nie brakowało poczucia, że mamy do czynienia z uniwersalną metaforą.

Ta edycja Boskiej Komedii była też wyraźnym ukłonem w stronę teatru krakowskiego. Doceniam gest, jakim było zaproszenie w ostatniej chwili najnowszej premiery Narodowego Starego Teatru - „Rok z życia w Europie Środkowo-Wschodniej” duetu Monika Strzępka-Paweł Demirski jako wyraz poparcia dla porozumienia zespołu i dyrektora tej sceny, co ma szansę być wyjściem z impasu, w jakiej ta scena znalazła się w minionym sezonie. Ale chyba momentami jednak ten ukłon był zbyt duży.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Na marginesie festiwalu Boska Komedia 2018. Czy polski teatr staje się coraz bardziej konserwatywny? [KOMENTARZ] - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska