https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Napad! Z kijem poszła na pocztę, z nożem do banku

Danuta R. nie wyjaśniła po co zaciągnęła  kredyt
Danuta R. nie wyjaśniła po co zaciągnęła kredyt Artur Drożdżak
Żądza zysku, próba wyjścia z finansowego dołka, a może potrzeba mocnych wrażeń w nudnym, przewidywalnym życiu archiwistki? Do końca nie wiadomo, jakie były motywy Danuty R., która dokonała napadu na bank w Nowym Sączu - pisze Artur Drożdżak

Dla Tomasza K. 11 września 2009 r. był zwykłym dniem pracy. Zaczął robotę o 8.00 rano, jedna kawa, kolejna, kilka telefonów, sprawdzanie informacji na ekranie komputera, ludzi niewielu, ale jako doradca finansowy klientów indywidualnych w placówce Eurobanku przy placu Staszica, starał się, jak co dzień, sumiennie wypełniać obowiązki.

O 11.30 biuro całkiem opustoszało, godzinę później do placówki banku obok dworca PKS weszła szybkim krokiem kobieta w średnim wieku, zadbana. Tomasz K. opisze ją potem na przesłuchaniu: ubrana w dżinsy opinające uda, brązowe buty, bluzę z kapturem, przeciwsłoneczne, duże okulary, wyglądała na nie więcej niż 38-40 lat. Szybko się okazało, że nie jest klientką banku. Podeszła do mężczyzny, byli sami, stali twarzą w twarz.

Kasa albo życie
- Dawaj kasę! - powiedziała nerwowo, wyciągając z czarnej torby duży nóż, którym zaczęła wymachiwać przed zaskoczonym pracownikiem banku. Groziła zabiciem, ostrze dotykało klatki piersiowej Tomasza K. Mężczyzna odruchowo podniósł ręce do góry. Dawaj k.... pieniądze, bo cię zaj.... - rzuciła podniesionym głosem.

Wulgarny język nie pasował do eleganckiej kobiety. Tomasz K. chwycił ją za nadgarstki rąk i zaczął wypychać z placówki banku - do drzwi były cztery kroki. Puść, bo zaj.... - powtórzyła groźbę kobieta, ale już mniej stanowczym głosem. Nie mogąc uwolnić rąk kopała mężczyznę po nogach, wyrywała się.
Tomasz K. w końcu wypchnął kobietę na zewnątrz i zaczął uderzać jej ręką trzymającą nóż o barierkę, by wytrącić broń. W tym momencie do szamoczącej się pary podszedł stały klient banku, 58-letni Jerzy J., kanclerz Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości.

Tomasz K. poznał mężczyznę. Krzyknął, że kobieta próbowała go okraść i że ma w ręce nóż. Poprosił też, by wezwał policję. Teraz wspólnymi siłami mężczyźni szybko obezwładnili napastniczkę, która - zamiast dalej grozić - zaczęła błagać ich o litość. - Proszę mnie puścić, mam chore dziecko - mówiła płaczliwie, ciągle się wyrywając.

Policjanci przyjechali po dwóch minutach od zawiadomienia. Kobiecie założono kajdanki. Dopiero wtedy zauważono, przyklejoną na drzwiach banku, kartkę: system nieczynny, zamknięte (pisownia oryginalna).

W czarnej torbie znaleziono szeroką taśmę klejącą, parasolkę z zielonym uchwytem, nóż o 14-centymetrowym ostrzu. Podczas szamotaniny kobieta zgubiła but. Policyjni technicy rutynowo wsadzili do niego fragment gazy, by pobrać próbkę zapachową do badań osmologicznych. Okazało się później, iż nie było to potrzebne.
Archiwistka z potrzebami
Desperatką okazała się nie taka znowu młoda, wysoka, szczupła blondynka, 53-letnia Danuta R., zatrudniona jako archiwistka jednej ze spółek energetycznych, niekarana, spokojna. - Byliśmy w szoku, gdy okazało się, że Danka napadła na bank - przyznaje anonimowo jedna z pracownic firmy.

Najbardziej zdumiony był mąż, gdy policjanci przyjechali na rewizję do domu. Choć małżeństwem byli od 1980 r. to zachowanie żony nie mieściło mu się w głowie. Jeszcze większe zdumienie ogarnęło go, gdy dowiedział się, że jego partnerka życiowa, z którą jest od 29 lat, w tajemnicy przed nim wzięła kredyty w kilku bankach.

Szybko okazało się, że wszystkie dokumenty Danuta R. trzymała w pracy, a pisma z banków, ponaglenia w sprawie spłaty kredytów, przychodziły nie na adres małżonków R., ale do najlepszej koleżanki z pracy archiwistki. - Tak uzgodniłyśmy - potwierdziła na policji Małgorzata W. Domyśliła się, że znajoma bierze kredyty w kilku bankach, ale nie miała pojęcia na co przeznacza pieniądze.

- Nie było po niej widać większej gotówki. Nigdy bym nie pomyślała, że będzie zdolna do napadu na bank - zeznała w śledztwie Małgorzata W. To jednak nie był koniec tajemnic Danuty R. Już podczas pierwszego przesłuchania przyznała się, że dokładnie tydzień przed napadem na bank usiłowała obrabować Urząd Pocztowy nr 6 przy ul. Agaty Konstanty, 300 metrów od swojego domu.
Z kijem na pocztę
- Po drodze znalazłam kij, chustką zakryłam twarz i weszłam do środka, gdy nie było tam nikogo - opowiadała. Naczelnik Maria F. przez moment myślała, że o 9.00 rano sprzątaczka zajrzała do pracy lub pracownik po odbiór poczty. - Zdumiona usłyszałam, jak mówi oddawaj pieniądze i zobaczyłam zimne oczy kobiety, która miała zasłoniętą twarz i coś trzymała w ręce. Odparłam, że nie ma żadnych pieniędzy - opowiada 55-latka i trzęsie się na wspomnienie napadu.

Napastniczka zniknęła jak duch, pies policyjny nie podjął tropu, sprawczyni nie ujęto, choć zarejestrowała ją kamera z pobliskiego banku, ale obraz był niewyraźny. Marię F. odwieziono do szpitala, bo dostała zawału, do pracy nie wróciła do tej pory. - I nie wiem, czy w ogóle to zrobię - nie kryje. Dopiero przyznanie się do winy Danuty R. pozwoliło rozwikłać sprawę.

Danuta R. wcześniej zarobkowała jako kelnerka w sądeckiej restauracji "Panorama", w spółce energetycznej pracuje od 15 lat. Jej szef Wojciech Gałda nie zgadza się na rozmowę, odsyła do rzeczniczki firmy, a ta potwierdza, że Danuta R. ma dobrą opinię. - Przynajmniej do tej pory tak było - mówi rzeczniczka Ewa Groń. Anonimowo potwierdzają to inni pracownicy spółki, podobnie wyrażają się o mężu kobiety zatrudnionym w tym samym zakładzie pracy na stanowisku elektromontera.

- Swój chłop, jej też niczego nie można zarzucić, normalna, spokojna kobieta. Taką samą opinię wystawiają sąsiedzi państwa R. - Dalej utrzymujemy relacje, jedno tylko się zmieniło, bo na święta nie przyszła z życzeniami, a zawsze to robiła. Może teraz się wstydzi? - zastanawia się jeden z sąsiadów.

Danuta R. tłumaczyła się w prokuraturze, że przed laty wzięła jeden kredyt w banku, a potem w tajemnicy przed rodziną kolejne, by spłacać to pierwsze zobowiązanie finansowe. W czerwcu 2009 r. zgubiła dowód osobisty, nie wyrobiła nowego i już nie mogła starać się o kolejne pożyczki, narastały odsetki, na szyi zaciskała się pętla finansowa.

- To wtedy wpadłam na pomysł napadu na bank, by uregulować moje długi. Wzięłam nóż, by nastraszyć pracownika, ale nikomu nie zamierzałam robić krzywdy - przekonywała. Wyraziła skruchę za swoje zachowanie, przeprosiła, obiecała poprawę. Jednak trafiła do aresztu tymczasowego na kilka tygodni, a wyszła dopiero po wpłaceniu 10 tys. zł kaucji, które zdobyła dzięki pożyczce z zakładu pracy. Na procesie jeszcze raz przyznała się do winy i została potraktowana dość łagodnie, bo usłyszała wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat.
Na co ta kasa?
- Zgodnie z wnioskiem oskarżyciela publicznego usiłowanie rozboju na poczcie uznano za występek mniejszej wagi, a w sprawie napadu z nożem na bank zastosowano instytucję nadzwyczajnego złagodzenia kary - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Anna Hevler.

Z uwagi na trudną sytuację finansową oskarżonej, posiadanie na utrzymaniu 18-letniego syna, nie obciążono jej kosztami procesu, sąd skazał ją tylko na grzywnę tysiąca złotych, której częściowo i tak nie zapłaci, bo sąd zaliczył areszt tymczasowy na poczet części tej kwoty.

- Coś tu nie gra w całej sprawie. Kobieta wróciła do pracy, jeździ nowym autem, ostatnie wakacje spędziła za granicą, ma dach nad głową i wsparcie rodziny, i napada na bank? To na co ona właściwie wydała te pieniądze, które brała z banków i po co były jej te napady - do dziś dziwią się sąsiedzi Danuty R.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska