https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Naruszona godność i duma szwaczek z Myślenic. 'To nie chodzi o 100 zł'

Marta Paluch
W zakładzie Trend Fashion w Myślenicach (od 2011 własność Vistuli) kobiety pracują po 20-30 lat. Dziś szyją też m.in. dla Vistuli.
W zakładzie Trend Fashion w Myślenicach (od 2011 własność Vistuli) kobiety pracują po 20-30 lat. Dziś szyją też m.in. dla Vistuli. fot. Mikołaj Nowacki
Osiem pracownic zakładu Trend Fashion w Myślenicach zwolniono po krótkim strajku. Agnieszka chciała, jak inni, podwyżki: 100 zł miesięcznie. Nie dostali.

Agnieszka (imię zmienione na jej prośbę) wstaje o 4.30. I tak ma dobrze, bo jej koleżanki, które mieszkają dalej, muszą o czwartej.
Musi się szybko zebrać: mycie, kawa, rano człowiek taki nieprzytomny. Tuż po piątej ma busa do Myślenic. Czasem w nim przyśnie, wyrwie kapkę snu przed pracą.

Przed szóstą z koleżankami (jest ich ponad 260) wchodzą na ogromną halę. O szóstej Agnieszka siada za swoją maszyną, bierze na kolana paczki skrojonych spodni i przeszywa, jedne za drugimi.

Huk na hali, w głowie szumi. Przez trzy godziny ten sam ruch: podłożyć, przeciągnąć pod igłą, odłożyć. I spodenki na taśmę. Dziennie 450-520 sztuk. Z koleżankami zamieni parę słów, gdy brygadzista nie widzi. Bez żartów człowiek by tu zwariował. Kiedyś można było żartować i wyrabiać normę, teraz jest to źle widziane. Żarty znaczy się.

9.15. Przerwa. Biegiem do szatni po kanapki, potem na stołówkę, szybko przełknąć i biegiem z powrotem. No, chyba że któraś musi do toalety, to na kanapkę czasu nie ma.

9.30. Agnieszka siada za maszyną i wraca do rytmu: podłożyć, przeciągnąć pod igłą, odłożyć. I na taśmę. W powietrzu unoszą się drobinki materiału, tekstylny "kurz". Około 10 w hali robi się gorąco, w lecie to nawet 38 stopni, i wirujące drobinki zaczynają się lepić do spoconych pleców, twarzy.

Do godz. 14 szwaczki siedzą w tej samej pozycji, nachylone nad maszyną. Kręgosłup po paru godzinach zaczyna boleć, panią Agnieszkę najbardziej przy karku i w krzyżach. Lekarz stwierdził zwyrodnienie. Ręce są ciągle w ruchu, też bolą. Od jarzeniówek na hali szczypią oczy.

O 14 dziewczyny odchodzą od maszyn. Czasem przyjdzie brygadzista i powie, że trzeba jeszcze poszyć godzinę albo dwie, bo potrzeba jest. Wtedy człowiek ledwo zipie.

Z fabryki Agnieszka biegnie na busa tuż po 15. W domu czeka rodzina, obiad trzeba ugotować.

Od ponad 30 lat tak wygląda jej dzień powszedni, a czasem sobota (jedna-dwie w miesiącu są pracujące). - Nieraz przeklinamy, mamy dość tej roboty. Strasznie zasuwamy. Żeby nam godnie zapłacili, to byśmy wytrzymały. Ale nie chcą - mówi.

Zarabia 1300 zł na rękę.

Utrata zaufania
Agnieszka chciała, jak inni, podwyżki: 100 zł miesięcznie. Nie dostali. W dniu strajku, 15 lipca 2014 r. zwolniono osiem osób, które pracowały na umowach na czas określony (rok, dwa lata).

Dzień później do związków trafiły zawiadomienia o zamiarze zwolnienia kolejnych czterech osób, długoletnich pracowników firmy (10-37 lat stażu). Powód: "utrata zaufania pracodawcy".

Związki się nie zgodziły i odstąpiono od tego. Ale atmosfera zrobiła się gęsta. - Chodziło o to, by wszyscy drżeli i nikt nie czuł sie pewnie. Boimy się. Wiele z nas pracuje tu od kilkudziesięciu lat, gdzie znajdziemy pracę? Kobiety po 50-tce w Myślenicach? - mówią szwaczki i krojczynie.

Strajkujący, w większości kobiety, to ponad 200 osób w ok. 260-osobowym zakładzie, 90 proc. załogi. Od półtora roku byli z pracodawcą w sporze zbiorowym. Strajk był legalny.

Nie mogłam się doczekać
Pani Marta (dane zmienione na jej prośbę) pracuje w Myślenicach ponad 20 lat. Trafiła tu po szkole. Zawsze lubiła przychodzić na halę. To praca zespołowa: jedne panie kroją marynarki i spodnie, drugie szyją, trzecie prasują.
- Znamy się, zawsze żartowałyśmy. Czasem nie mogłam się doczekać końca urlopu, tak mi ich brakowało - przyznaje.
- Atmosfera zawsze była super, a plan do wykonania i tak schodził - dodaje Aneta, ponad 30 lat w fabryce.

Nigdy nie było kokosów - ot, taka sobie pensja, w 2007 r. 1200 zł na rękę. Przy produkcji 450 sztuk dziennie.

Dziś panie zarabiają 1300 zł (praca na akord, za tzw. roboczogodzinę, z premiami i dodatkami za dojazd do pracy). Płaca minimalna.

A i tak nie wszystkie dobijają do tej sumy. - Niektóre nie wyrabiają nawet tego, więc firma im dopłaca do minimalnej, ma ustawowy obowiązek. To nie jest miłe uczucie. Po kilkudziesięciu latach pracy nie zarabiam na siebie? - pyta Dorota.

A pracy jest teraz więcej (średnio dziennie "schodzi" ponad 500 sztuk). A warunki coraz cięższe. Brak urlopów w lecie (bo najwiecej zamówień), brak klimatyzacji, rosnące wymagania.

Już nie idą do pracy z uśmiechem. - Zrobiło się nerwowo i ciężko - mówią kobiety. - Od siedmiu lat nie miałyśmy podwyżki, a ceny stale rosły. Upomniałyśmy się o niewielkie podwyższenie. No i teraz mamy kłopoty - mówi Marta.

Negocjacje z pracodawcą trwają od półtora roku. W 2013 r. związki weszły w spór zbiorowy. - Prezes w 2012 r. obiecał nam podwyżki. Naprawdę nie żądamy wiele. To nie są pieniądze, za które można egzystować, zaczyna nam brakować do pierwszego - mówią pracownice. - Roboty huk, trzeba po godzinach zostawać - opowiadają.

Dobrze tylko w teorii
Pracodawca twierdzi inaczej. - Zamówienia teoretycznie mamy, ale na klaśnięcie ręki może ich nie być. Dopóki nie będzie sfinalizowanych umów, nic nie jest pewne. To jest rynek - mówi Marcin Kolbusz, prezes Trend Fashion.

Propozycje, które zarząd przedstawił na negocjacjach, brzmiały: średnio 50 zł podwyżki (tj. 0,5 grosza na tzw. roboczominucie) miesięcznie, pod warunkiem, że produkacja zostanie zwiększona do 550 sztuk dziennie.

- To norma niemożliwa do wykonania w osiem godzin. Musiałybyśmy brać nadgodziny albo pracować we wszystkie soboty - bulwersuje się Aneta.

- Kiedy tę propozycję usłyszały dziewczyny na hali, stwierdziły, że jest żenująca. No, może trochę bardziej dosadnie sie wyraziły - mówi Marta.

Ich rozgoryczenie wzrosło, gdy okazało się, że niektórym z nich pracodawca nie odprowadzał składek ZUS w odpowiedniej wysokości.
Marta pokazuje odcinek z ZUS za 2013 r., na którym widnieją wysokości składek rzędu kilku złotych.

Represje? Jakie represje?
Tuż przed strajkiem zarząd wysyłał do związku pisma, w których starał się ich do niego zniechęcić. Prezes podkreślał, że dwie godziny strajku ostrzegawczego może spowodować spadek zamówień, wstrzymanie planu inwestycji (budowa parku maszynowego i chłodzenie hali w 2014 roku warte 1 mln zł), naliczenie kar umownych, utratę premii.

- Tak jakby te dwie godziny spowodowały załamanie produkcji - irytują się pracownice.

Odeszły od maszyn 15 lipca, od godz. 10 do południa. Około godz. 13.30 osiem z nich usłyszało, że już w Myślenicach nie pracują. To był szok dla wszystkich.

- Nie spałam, nie jadłam przez dwa tygodnie. Cały czas się zastanawiam, czy mnie nie spotka to samo - mówi pani Aneta.
W piśmie, które zobaczyli pracownicy na tablicy, prezes spółki napisał: "właściciel zakładu wstrzymał proces modernizacji z uwagi na zakłócenie produkcji strajkiem. Związek o powyższym wiedział, w związku z czym przystępując do strajku wyrażał dorozumianą zgodę na zwolnienie pracowników".

Dodał też, że "zwraca się z prośbą o zmianę tonu dyskusji prowadzonej przez związek zawodowy - bo "stwierdzenia o represjach i eskalacji konfliktu są co najmniej nie na miejscu. Konflikt został bowiem wywołany "legalnym" działaniem zwiazku zawodowego (...), a tak zwane represje są tymczasem legalnym działaniem pracodawcy, który do tego działania został przez związek zmuszony" - skwitował.

Część załogi zwróciła się przeciwko organizatorom strajku. Mówili: i po co nam to było, teraz nas wszystkich zwolnią! - Pracownicy się podzielili. Część woli teraz siedzieć cicho - mówią związkowcy.

Atmosferę podgrzały kolejne pisma prezesa. "Przewodnicząca Związku Zawodowego nie działa w interesie pracowników - uniemożliwiła przyznanie im podwyżki" - napisał 25 sierpnia.

- Po tonie tych pism można wyczuć, jaka panuje u nas atmosfera - mówią pracownicy.

Część nie wierzy już, że można coś zmienić.

To żadna kara
W piśmie, które zarząd przesłał do redakcji, czytamy też, że "praca w zakładzie przebiega w zgodnej atmosferze. Pracownicy spółki prezentują wysoki poziom zaangażowania w pracę. Pracodawca regularnie spotyka się z pracownikami, związkiem zakładowym działającym w spółce, oraz mistrzami."

Jeśli chodzi o podwyżkę 100 złotych, według zarządu jest ona "całkowicie nieracjonalna - gdyż Spółka takimi środkami nie dysponuje".
Zarząd informuje, że w ostatnich dwóch latach płace wzrosły o 9 proc. - Pracowałyśmy więcej, stąd wzrost. Ale stawka za godzinę nie jest wyższa - ripostują kobiety. Są rozgoryczone.

- Zarząd twierdził, że zwolnił nasze koleżanki, bo firma jest w złej sytuacji. Tymczasem, na hali pracuje kilka nowych kobiet - podkreślają. Dodają, że obiecane klimatyzatory zostały zamontowane, ale nie chłodzą (według zarządu, klimatyzacja przechodzi testy i ma zostać włączona w 2015 r.).

Już nie chodzi o pieniądze
Czy warto było się haratać o te 100 złotych miesięcznie? - Tu już naprawdę nie chodzi nam o pieniądze - mówią Dorota i jej koleżanki z pracy. - Przekroczona została pewna granica, naruszono naszą zwykłą ludzką godność.

Co wiesz o Krakowie? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Komentarze 5

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

d
dla myślących
Szkoda że nie zostało napisane od tym ze zakład stawia darmowe dojazdy do pracy ,socjalne, itp. dodatki , które nie musi dawać , a może dawać ,przez co pensja pracownika wzrasta automatycznie.
Gazeta krakowska po raz kolejny zachowała niestety bardzo niski poziom dochodzenia do informacji , sprawdźcie czy podwyższa na pewno nie byla zaakceptowana a jeśli tak , kto z nie zrezygnował.
r
red.Marek Zabiegaj
decyzja jest jedna i powinna wyjść jako wniosek komisji zwiazkowej-zarząd firmy cofa wypowiedzenia pracy kobietom a zatem przywraca szwaczki do pracy i mocno zastanawia się czy nie podać sie do dymisji!!!!!!! za co- a za ordynarny.bezmyślny.nieludzki .zupełnie nieuzasadniony bład który poczynił zwalniając wspomniane kobiety i tymże faktem wprowadzając wśród załogi głęboki podział.
M
MAREK ZABIEGAJ
niestety co by nie powiedzieć prawda jest jedna u prywaciarza dzisiaj nie funkcjonuje kodeks pracy.prawo pracy nie mówiąc już o działalności organizacji związkowych-prywatny właściciel firmy stosuje swoiste zasady które sam ustala.Naturalnie można a nawet należy sądzić się i dochodzić swoich praw ale wiem iż zostaje się wówczas bez pieniędzy a sprawy trwają wiele miesięcy.Sytuacja myślenickich szwaczek to skandal rozpasanego właściciela zakładu.
M
MAREK ZABIEGAJ
niestety co by nie powiedzieć prawda jest jedna u prywaciarza dzisiaj nie funkcjonuje kodeks pracy.prawo pracy nie mówiąc już o działalności organizacji związkowych-prywatny właściciel firmy stosuje swoiste zasady które sam ustala.Naturalnie można a nawet należy sądzić się i dochodzić swoich praw ale wiem iż zostaje się wówczas bez pieniędzy a sprawy trwają wiele miesięcy.Sytuacja myślenickich szwaczek to skandal rozpasanego właściciela zakładu.
h
hańba
Gdzie jest cenzura? Takie wiadomości pokazują przecież straszną prawdę o obecnym systemie. Są zaprzeczeniem słowom papieża, że solidarność walczyła o godność człowieka i godność pracy ludzkiej. A potwierdzają słowa Gierka, na 10 dni przed jego obaleniem : " strajkujący w stoczni będą się jeszcze wstydzić tego, że uwierzyli szubrawcom". Prawda jak oliwa, na wierzch jednak wypływa. To nie komuna, że można było strajkować do woli. Wiem, bo sam strajkowałem kilkanaście razy. Gdy tylko nadchodziła telefonicznie decyzja z góry.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska