Chodzi o miejską kotłownię należącą do Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. Znajduje się ona na skrzyżowaniu ul. Szaflarskiej i Al. Kopernika. Otoczona jest przez osiedla z blokami mieszkalnymi i domy jednorodzinne. Kotłownia zapewnia ogrzewanie i ciepłą wodę użytkową dla 2/3 mieszkańców miasta. Do produkcji energii wykorzystuje węgiel. Rocznie spala się tam ok. 8000 ton węgla.
Zdaniem mieszkańców coś w kotłowni musi być nie tak. - Co jakiś czas sytuacja się powtarza. Tak było 10 czerwca, a potem w lipcu. Ale to co stało się w lipcu, to był jakiś armagedon – mówi Stanisław Kułach. Chodzi o sytuację w nocy z 21 na 22 lipca.
- Wtedy tej sadzy było mnóstwo. Na samochodach, trawnikach, wszędzie. Leciała z nieba w płatach. Wystarczyło położyć dłoń na masce samochodu, a była ona cała czarna. Wtedy z komina miejskiej kotłowni leciał gęsty dym. Do tego z kotłowni dobiegał hałas. Nie wiem, co oni tam robili - mówi Stanisław Kułach.
Mieszkańcy w nocy zaalarmowali straż pożarną i policję. Strażacy przyjechali, ale przez ok. 20 minut nie mogli wjechać na teren kotłowni. Dopiero po tym czasie pracownicy otworzyli im bramę. Straż pożarna nie stwierdziła żadnego zagrożenia i odjechała.
Sprawa trafiła także na policję. Mieszkańcy zebrali próbki sadzy z samochodów do słoika i dołączyli je do zawiadomienie złożonego policji. - Zawiadomienie dotyczy narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Policja będzie teraz wyjaśniała, czy doszło do popełnienia przestępstwa – mówi Dorota Garbacz z Komendy Powiatowej Policji w Nowym Targu.
Zaalarmowany został także Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. - Inspektorzy nie przyjechali wtedy na miejsce, nie przyjęli także sadzy do badania, którą zebraliśmy. Ale zapowiedzieli, że przeprowadzą kontrolę miejskiej kotłowni - mówi Kułach.
Grzegorz Ratter, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, do którego należy miejska kotłownia uważa, że sadze na autach i trawnikach to nie sprawa kotłowni. - Nie było wtedy w naszej kotłowni żadnej awarii. Poza tym nasze kominy są wyposażone w specjalne filtry, które mają ograniczać emisję sadzy i spalin - mówi prezes.
Jego zdaniem mało prawdopodobne jest, by sadze osiadłe w bezpośrednim sąsiedztwie kotłowni pochodziły właśnie z ich komina.
- Tym bardziej jest to dla nas dziwne, bo samochody MPEC na terenie kotłowni nie były pokryte sadzą. Nasz komin jest wysoki na 40 metrów. Nawet gdyby tak dużo sadzy się z niego wydobywało, to ta sadza osiadła by dużo dalej od kotłowni, a nie zaraz przy niej - mówi prezes.
Za tę sytuację - zdaniem Rattera - odpowiadać mogą prywatne domy w sąsiedztwie, które nadal - niektóre z nich - są opalane węglem.
Szef MPEC przyznaje jednak, że mógł tamtej nocy pojawić się dym z komina. - Wtedy kotłownia przełączana była z jednego pieca na drugi. I w czasie rozpalania pieca mógł pojawić się dym. Taka operacja jest wykonywana co 3 miesiące - mówi szef MPEC.
"Bo kogut za głośno pieje". Oto najdziwniejsze zgłoszenia tu...
- Na dnie Jeziora Czorsztyńskiego leży zatopiona wieś. Tak kiedyś wyglądało to miejsce
- "Bangladesz" na Siwej Polanie. Buda za budą, pamiątki, kiełbaski i lane piwo
- To był kiedyś legendarny budynek na Krupówkach. Dziś w budynku hula wiatr
- Tatry. Legendarny Mnich - marzenie turystów i taterników [NIESAMOWITE ZDJĘCIA]
- Jak wyglądało Zakopane 30 lat temu i jak wygląda teraz? Miasto bardzo się zmieniło
- Tatry. Remonty szlaków idą pełną parą. To ciężka ręczna robota [ZDJĘCIA]
