Na ramionach Krzyża – znaku Wielkiego Piątku - przysiadły białe ptaki. A wokół gromada zwierząt, roślin, ludzi i kwiatów. Jelonki piją ze źródła, pasterze pilnują owiec, jakaś kobieta karmi kury. Każde stworzenie robi coś, co ma cel i sens. Wspaniała wizja radosnego kosmosu.
A to nie koniec niespodzianek. W XVII wieku Anglia likwidowała w Irlandii kościół katolicki, a wypędzeni dominikanie znaleźli dom w San Clemente. Dwa wieki później ciekawski mnich Joseph Mullooly postanowił sprawdzić, co kryją podziemia. Znalazł imponujące pozostałości chrześcijańskiej świątyni z V wieku, a jeszcze niżej rzymski dom, gdzie – jak głosi legenda – u patrycjusza Flawiusza Klemensa bywał św. Piotr. Że to tylko legenda? Oczywiście. Lecz całkiem prawdopodobna biorąc pod uwagę znikomą liczbę chrześcijan w Rzymie I wieku.
Jeszcze niżej znaleziono mitreum, miejsce kultu perskiego boga Mitry. Jednak z niewiadomego powodu do podziemi wdzierała się woda. Mnich wstrzymał wykopaliska do czasu rozwiązania problemu. Okazało się, że San Clemente tkwił na zapomnianej przez stulecia wodnej bombie atomowej, czyli podziemnym jeziorze. Kolejny dominikanin Louis Nolan wymyślił tunel drenujący podziemne wody, a jeszcze kolejny - ojciec Pius O'Daly – odkrył nowe komnaty domu z I w. naszej ery.
Kiedy chodziłam po posadzce sprzed dwu tysięcy lat i czytałam o dominikanach- kompetentnych i pracowitych archeologach, dotarła do nas wiadomość o śmierci o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego. Dominikanin Kłocz też był pracowity, kompetentny i utalentowany. Też odsłaniał przed kolejnymi rocznikami studentów kolejne poziomy starej kultury.
Przez kilka lat widywaliśmy się niemal codziennie. Był przyjacielem i mentorem dla grupy studentów, wśród których się byłam i ja. M.in. prawnik Boguś Sonik, Józek Ruszar, anglista Paweł Kłoczowski, psycholog Gosia Gątkiewicz i medyczka Ela Krawczyk. Czasami spotykaliśmy się z analogiczną grupą, która nazywałam ‘asystencką’, ponieważ starsi od nas już się doktoryzowali. Tak zaczęła się przyjaźń z fantastycznymi ludźmi: z Jasiem Środoniem i jego żoną Aką, z Mirkiem Dzielskim, fizykiem Zygmuntem Chylińskim, czy matematykiem Olkiem Kanią i Jolą. Było nas więcej lecz nie lista obecności się liczy, tylko to, że Kłoczowski potrafił nas sobą wzajemnie zainteresować.
To nie jest dar pośledni, umieć stworzyć taką atmosferę mentalną, że ludzie z różnych bajek, o rozmaitych specjalnościach i talentach, dobrze się z sobą czuli. Że podczas długich dyskusji – zawsze na wybrany temat – każdy wnosił uwagi starannie przygotowane, a przecież nigdy drętwe. Niezauważalnie Kłocz uczył nas nie tylko wiedzy z różnych dyscyplin, co przede wszystkim dyscypliny rozmowy. I uważności. W porównaniu uczelniane zajęcia wydawały się nudne i błahe.
Po śmierci Staszka Pyjasa osoby uczestniczące w konwersatoriach Kłoczowskiego tworzyły Studencki Komitet Solidarności. Na 3 lata przed powstaniem NSZZ Solidarność wprowadziliśmy w przestrzeń publiczną słowo solidarność.
A ojciec Kłoczowski został cenionym wykładowcą akademickim, również na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie zdobył ogromne audytorium. Jak wspomina poeta i krytyk literacki Radosław Wiśniewski:
„Ewolucja wykładów "Unde Malum" była meta-lekcją by za szybko nie wydawać sądów o tym, nad czym ludzkość trudzi się od wieków, żeby się nie prześlizgiwać na tematem zgrabnym wicem, żartem scenicznym. Żeby wejść w problem. Inaczej nie ma sensu się zajmować myśleniem”.
