https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Pan Tadeusz" w Starym Teatrze to pusty wygłup

Łukasz Maciejewski
Spadający z sofy Roman Gancarczyk jako ksiądz Robak, obok Tadeusz Huk i Krzysztof Globisz
Spadający z sofy Roman Gancarczyk jako ksiądz Robak, obok Tadeusz Huk i Krzysztof Globisz Wojciech Matusik
Gdyby "Pan Tadeusz" Mikołaja Grabowskiego był chociaż w połowie tak ciekawy jak poprzedzające premierę wypowiedzi reżysera, mówilibyśmy o sukcesie. Niestety, szumnie zapowiadana teatralna pielgrzymka "Polaków do Polski" okazała się zaledwie wycieczką krajoznawczą zorganizowaną w ramach funduszu pracowniczego. Jakieś widoczki, jakaś wódka, jakieś przesłanie. Wszystko jest "jakieś", czyli w gruncie rzeczy żadne.

Czytaj także: Maleńczuk zaśpiewał Wysockiego w Krakowie [ZDJĘCIA]

Pytanie, w jaki sposób i czy w ogóle warto sięgać dzisiaj w teatrze po "Pana Tadeusza", pozostaje dylematem dotyczącym żywotności literackich pomników. Mickiewiczowski poemat należy do najtrwalszych. Mniejsza o szantaż szkolnej lektury, chodzi o wpływy mimowolne. Mickiewicz opisał mistrzowsko dekalog wiecznych grzechów i talentów alla polacca.

Nikt po nim nie zrobił tego przenikliwiej. Czytając "Pana Tadeusza", mówiąc - nawet nieświadomie - tekstami z poematu, śmiejemy się i wzruszamy, nie zauważając nawet, że chodzi o nieusuwalną, polską "nieznośną lekkość bytu", marzenie o wyimaginowanej Wielkiej Ojczyźnie, która nigdy nie będzie dostatecznie piękna, wyzwolona i dobrotliwa. Bo każde marzenie zawłaszczy w końcu polski kompleks, poczucie niższości, które w połączeniu z furiactwem i megalomanią, daje mieszankę wybuchową. Mickiewicz pisał: "to jest Sopliców choroba, że im oprócz Ojczyzny nic się nie podoba."

W przedstawieniu Mikołaja Grabowskiego Polska jest przede wszystkim sarmacką, zapyziałą dziurą. Reżyser niezbyt fortunnie przepisuje frazy Mickiewicza na dyrdymałki księdza Kitowicza, i - zwłaszcza w pierwszej części przedstawienia - prezentuje coś w rodzaju czwartej części "Opisu obyczajów".

Czasami bywa nawet zabawnie, ale Grabowski, sięgając po sprawdzone teatralne chwyty, wydaje się zapominać o materiale, który adaptuje. Kluczowe postaci z "Pana Tadeusza" siedzą, na coś czekają, o coś się spierają. Wszystko obraca się wokół Polski wyśnionej oraz pupki Telimeny. Żebyż jeszcze pielgrzymi Grabowskiego tęsknili za Jasną Górą. Nie, ich celem jest co najwyżej Licheń.

Oglądamy zatem galerię ludzi bez wyrazu, przebranych w kostiumy raz współczesne, a w drugiej części spektaklu w szynele i futrzane czapy z epoki. Starają się oni udowodnić wszystkim, że szkolną lekcję z "Pana Tadeusza" już dawno odrobiliśmy. Wszystko zostało powiedziane i przesądzone. Teraz zostaje tylko rekonstrukcja starych kawałków i powtarzanie utartych mądrości. O Polsce i Polakach.

Niektórym artystom udaje się to lepiej, innym gorzej. Żal patrzeć na wybitnych aktorów: Jana Peszka (Wojski/Maciek), Krzysztofa Globisza (Sędzia) czy Tadeusza Huka (Gerwazy), od których po raz kolejny w tym teatrze nie wymaga się już niczego ponad zestaw sprawdzonych min i grepsów. Jeszcze większym smutkiem napawał widok bezradnego Romana Gancarczyka, jednego z najbardziej utalentowanych aktorów "Starego", w roli księdza Robaka zmuszonego do odegrania przedziwnego scenicznego kuriozum. W kluczowej scenie spowiedzi, zamiast słuchać przejmujących fraz Robaka, cały czas zastanawiałem się, kiedy aktor wypadnie w końcu z brudnego wyra, w które upokarzająco został wtłoczony.

Owszem, są w przedstawieniu także pewne przyjemności. Na przykład najlepsza w spektaklu rola Telimeny w wykonaniu Katarzyny Krzanowskiej - na granicy slapsticku, ale doskonale świadoma stosowanych środków i korespondująca z pozostałymi. W komediowych rolach znakomicie odnaleźli się także Zbigniew Kosowski (Podkomorzy) i Aldona Grochal (Podkomorzyna), przejmujący jest także śpiew Jankiela (Arkadiusz Brykalski).

W ogóle, kiedy tylko pojawia się partytura Zygmunta Koniecznego przedstawienie nabiera wagi. Muzyka Koniecznego, w której pobrzmiewają dalekie echa legendarnych spektakli Swinarskiego czy Wajdy, a także skojarzenia z "Piwnicą pod Baranami", podnosi przeciętny spektakl o kilka stopni wyżej. I tylko wówczas "kraj lat dziecinnych" pachnie naprawdę "pierwszym kochaniem". Poza tym, w teatralnym menu Grabowskiego obowiązują zdecydowanie mniej wyrafinowane zapaszki.

Miss Polonia z dawnych lat. Zobacz galerię kandydatek!

Wybieramy najpiękniejszą sportsmenkę Małopolski! Weź udział w plebiscycie!

"Super pies, super kot"! Zobacz zwierzaki zgłoszone w plebiscycie i oddaj głos!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Komentarze 16

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

C
Cezary
Doskonałe i smaczne
G
Grzegorz
Jestem tuż po "przedstawieniu". Wyszliśmy zgodnie: starzy/66-68/ i młodzi/13 i 15/razem 7 osób! zgodnie zniesmaczeni- podczas przerwy !!
Jak można nazywa teatrem coś tak debilnego; poraża bezmyślne lekceważenie widza. Zeby chociaż uprzedzono, że to próba parodii. Albo kabaretu.
Nie-to nawet nie spełnia kryteriów parodii ani kabaretu! To zwyczajna próba wyłudzenia pieniedzy od nieświadomego widza. To chore !! Jeśli tzw. sztuka /raczej Śtuka przez duże Ś/ w Krakowie ma iśc w tym kierunku to widze czarno. Współczuje aktorom, których lubie, że są zmuszani/?/ do takich prymitywnych działań. Zastanawiam sie tylko czy oni sami tego nie zauważają?! Dobrowolnie wchodzą w takie g. czy są ekonomicznie zmolestowani...
Jutro wracam do swojego Wrocławia zachwycony Krakowem, ale zdegustowany jego teatrem.
m
malkontent
Wczoraj Grabowski w teatrze kalliskim puscił bąka aż się kurzyło. Dziwne, że publicznośc tego nie czuła.
g
gość
Panie warszawiak wyluzuj pan, chcieli dobrze, nie wyszło, ale przyzna pan dym się im udał.
w
warszawiak
Teatr Stary na siłę chce być orginalny. Nie udało sie. Próbujce może się uda przy parodi bibli.
e
emeryt
Pan Grabowski czytał innego Pana Tadeusza. W przedwijennej wersji Zosia nie była psychicznie chora.
h
horeszko
Pan tadeusz grabowskiego na poziomie kiepskicch
A
Arianm Korupkas
Parafraza tytułu utworu Adama Mickiewicza wynika z przyjętej przez reżysera Pana Mikołaja Grabowskiego koncepcji realizacji inscenizacji utworu, na którym już wielu reżyserów połamało sobie zęby. Inscenizacja w swoich założeniach skierowana była prawdopodobnie głównie do młodzieży i ona też stanowiła większość na wczorajszym przedstawieniu. Jeśli młodzież to i skąd do licha ten nieszczęsny Ostatni Zjazd na Litra. Ano stąd, iż jedna ze scen jest popisowe obciągnięcie litra gorzały przez chyba Andrzeja Rozmusa grającego Pana Tadeuszowego Konewkę. Idzie mu to bardzo dobrze nawet z ostatnich rzędów widać jak w główce litrowej butelki bulgocą bąbelki powietrza. Prawdopodobnie młodzież tej sceny nie zapomni i jeśli zostanie ona nagrana to ma szanse na Youtubie lub Facebloku znaleźć się, jako wizytówka Pana Tadeusza z przypiskiem oryginalnym lub z niniejszej recenzji. To tyle, jako uzasadnienie tytułu recenzji a teraz przechodzimy ad rem do zasadniczej części recenzji. Ojej (korektorze proszę nie dzielić tego słowa), miało być, O jej poziomie itd., ale wyszło jak wyszło i właściwie to jedno słowo odzwierciedla poziom inscenizacji.
Już samo założenie reżysera, iż nadanie inscenizacji formy pielgrzymki w części poprzez antyfoniczna pieśń prologu oraz pozostałe chóralne pieśni śpiewane przez aktorów formie od chóru greckiego do rapu (nota bene rapujący Ksiądz Robak jest i śmieszny i nawet żałosny), a w części zamiast pielgrzymki raczej żałobny niż pielgrzymujący kondukt, jest zamiarem raczej przerastającym tok myślenia zarówno młodzieży jak i dorosłej publiczności. Potwierdzeniem tej refleksji jest zdarzenie bezpośrednio po zakończeniu pierwszego aktu, gdy po ostatnich słowach aktora zapanowała na widowni wielka cisza, raczej niewynikająca z porażenia publiczności wysokim poziomem inscenizacji i gry aktorskiej, lecz raczej z powodów wprost przeciwnych. Siedzący obok mnie starszy Pan z okalająca usta i policzki bródką, ( czyli raczej intelektualista) teatralnym szeptem zapytał swoja Żonę, „Dlaczego NIKT nie klaszcze?”. Nie słyszałem odpowiedzi Żony, być może powiedziała to zacznij i mój sąsiad po kilku sekundach zaczął klaskać. Odpowiedziała mu najpierw jedna osoba, potem przyłączyło się jeszcze kilka osób i mizerne brawa umilkły. Jeśli by cisza na widowni była wyrazem porażenia a potem zachwytu to brawa winny brzmieć i brzmieć modulując swoje natężenie, a tu nic takiego nie było. Być może dla młodej publiczności inscenizacja pierwszej części sztuki, w której reżyser spróbował przenieść Pana Tadeusza, jako utwór, a nie postać w XXI wiek pozwalając zachować aktorom swoje być może prywatne ubiory i rekwizyty np. Krzysztof Globisz (Pan Tadeuszowy Sędzia) kurczowo trzymał swoją teczkę jakby się bał, że mu ją ukradną, a ksiądz Robak (Roman Gancarczyk) taszczył współczesną z uszami torbę podróżna jakby z nią nie kwestował, tylko wybierał się na saxy za granicę, jest inscenizacją niezbyt pociągającą artystycznie. Entuzjazmu u młodzieży a tym bardziej u starszej publiczności nie wywołał także taniec świętego Wita w wykonaniu Pan Tadeuszowej Róży i jej rzewnie pienia „Zosia, Zosia,…… ……., Zaosia”. Atrakcją tegoż tańca, na która ja stary zbereźnik zacząłem oczekiwać i pewnie ta atrakcja wywołałaby aplauz szerokiej publiczności byłoby na przykład wysunięcie się w trakcie akrobatycznych figur tańca św. Wita nawet tylko jednej, jakże apetycznej piersi aktorki ze skromnej przy szyi koszulki, w która była przyobleczona aktorka. Tu proszę nie przyjmować, iż gra aktorki była słaba, ale cóż tak aktor gra jak mu reżyser każe i pozwala.
Generalnie można powiedzie, iż tym razem reżyser na za dużo aktorom nie pozwolił, a tylko na raczej niezbyt udaną pielgrzymkę Pana Tadeusza do współczesności.
W drugiej części pielgrzymki było już znacznie mniej, a więcej mickiewiczowskiego Pana Tadeusza. Kostiumolog i ekipa krawiecka przygotowali stroje ( nie pomylić z troje) z epoki, zaś aktorzy chyba mieli więcej swobody w kształtowaniu postaci, gdyż i brawa na koniec przedstawienia były całkiem całkiem, także od młodzieży. Dysonansem tylko, który wywołał, niezbyt na miejscu, jedyny śmiech widowni był końcowy epizod, w którym Zosia wręcza uciekającemu do Polski (do Księstwa Warszawskiego) dwa miniaturowe obrazki świętych, mające uchronić Pana Tadeusza od złych przygód na wojnie, a on zamiast schować je na sercu, chowa je w nie oszukujmy się w …. rozporek. Przynajmniej ja tak to odebrałem i chyba większość publiczności sądząc po salwie śmiechu. Czyżby to próba nawiązania do XIII księgi Pana Tadeusza. Starsi ją znają, a pewnie i młodzież też, gdyż jak wrzucimy w Internet hasło Pan Tadeusz i księgi to XIII zajmuje poczesną pozycję.
Przechodząc do wyboru wątków przedstawionych w inscenizacji, to skoro jak pisze reżyser na stronie Teatru Starego istotą sztuki miało być „nieustanne pielgrzymowanie Polaków do Polski – wyśnionej, wspaniałej, świętej, ale wciąż nieosiągalnej” zaś „ Bohaterami spektaklu są współcześni pielgrzymi, którzy – wyśpiewując kolejne antyfony do Polski – odbywają podróż w głąb narodowej duszy” to oglądając spektakl po wyborze tekstów niezbyt to się udało, gdyż wybór tekstów z miczkiwiczowskiego almanachu jest poza kilkoma standartowymi kwestiami, bez których Pan Tadeusz nie byłby Panem Tadeuszem, sądząc z ponad trzygodzinnego spektaklu raczej przypadkowy i nieporywający widowni. Przestawianie kolejności fraz i scen także inscenizacji raczej nie służy. Kilkakrotne epatowanie widza w pierwszej części watkami związanymi z ucztami i jedzeniem, przerywane pielgrzymowaniem spłyca wyraz utworu i czyni go niezbyt zrozumiałym. Druga część z rysem historii konfliktu horeczkowo-soplicoiwego, najazdo-zajazdem na litra oraz nieprzekonywującą śmiercią Księdza Robaka, który śmiertelnie postrzelony i umierający czasowo ożywa, wstaje złoża śmierci i na stojąco wygłasza swoją kwestie, po czym przykładnie umiera, nie jest tym, co niedźwiedzie nawet już zastrzelone lubią najbardziej.
Brak choćby zarysowania wątków końcowych podsumowujących utwór. Nie mówię już o wkroczeniu wojsk polskich na Litwę, ślubie Pana Tadeusza i Zosi, lecz przynajmniej kilka taktów nieśmiertelnego poloneza i kilka wierszy epilogu znaczni lepiej zamknęłoby spektakl niż kondukt pogrzebowy Jacka Soplicy kierujący się w tumany dymu. Mnie na przykład zabrakło wychodzącego z tumanów dymu korowodu par idących w polonezie, granym na cymbałach. To nie jest żadna aluzja do publiczności, której i ja jestem przedstawicielem, tłumnie walącej na spektakl, a sądząc po reakcji w trakcie i po spektaklu, raczej intencji reżysera nie kuma, jak to mówiła a być może i jeszcze mówi młodzież.
PS. Chciałem napisać jakoś przychylniej, a wyszło jak wyszło, no wot takij żiwot.
L
Louis
To dobry i fajny spektakl, 3 godziny pysznej zabawy. Grabowski zrobił pastisz z Pana Tadeusza. Nowocześnie i wesoło. Na sali dużo licealistów do których to przedstawienie przemawia, jest zrobione w ich języku. Zaskakujące, że można tak wiele wycisnąć z klasyki, łatwo przecież zrobić gniota. Zgadza się, muzyka i śpiew są bardzo mocną stroną tej inscenizacji, a całość jest dynamiczna, bez dłużyzn. Rapowanie Mickiewiczowskim tekstem - bezcenne.
Polecam, nie będziecie zawiedzeni.
E
Ewa
Przedstawienie podobało mi się, chociaż istotnie, Robak na katafalku wypadł dość idiotycznie. Wg. mnie spektakl bardzo krakowski i nawet bardzo by się podobał, gdyby nie to, iż u wielu zawodziła dykcja, co stanowiło główny i zasadniczy minus przedstawienia.
A
Alicja
Przedstawienie bardzo mi się podobało, nawet nie przypuszczałam ze tyle mozna z pana tadeusza wycisnąć! jest bardzo śmieszny, a momentami bardzo na serio, widac ze grabowski czyta pana tadeusza gombrowiczem. Aktorzy byli fantastycznie. Oczywiscie jak ktos sie spodziwa spektaklu zrealizowanego "po bożemu" to niech od razu odpusci. to jest raczej zabawa z tekstem i spór o polskę, polskosc, saramtyzm. Aktorzy rewelacyjni!
A
Agneiszka
Byłam wczoraj na tym spektaklu .Żenada .Aktorzy łaskę robią ,że na scenie stoją !Mało tego , niektórzy to mieli problem z dykcją !!!Mówią niewyraźnie ,niechlujnie ....Żenada i jeszcze raz żenada .Szkoda tych 50 zł na ten "kabaret" .Skora nie ma kasy na scenografię ,kostiumy i ma to być teatr słowa ,to niechaj ono będzie na jakimś poziomie.Kultura żywego słowa ...
Nie tego oczekuję od "teatru" ,bez którego kiedyś żyć nie mogłam...
Agnieszka
N
NEMO
Wygłupem nie jest Grabowskiego spektakl....wygłupem jest nasza polska rzeczywistość, w której nie brak "Sopliców" i "Horeszków"...tych "bardziej Polaków" i tych "mniej Polaków",...tych od "patriotycznych zrywów", i tych od "Targowicy", a na "budowie Nowej Polski" ...długo jeszcze stara betoniarka zgrzytać będzie ...fałszywe dzwięki!!!!Fakt,....byłoby lepiej, gdyby Pan Mikołaj ..."pokornie" ukląkł przed narodową epopeją...i kolejny hymn pochwalny ....ku czci nas , Polaków ....wydobył....tylko nie wiem, dlaczego ...nie chciał..........O ZGROZO!
V
Vlad
Tak właśnie wygląda nasza "mickiewiczowska spuścizna"! Właśnie tak, "wóda" i "Rębajło" z Koziej Wólki....A czegóż to Acan widzieć chciałby?Ochy i achy, Jak to "ojczyzna "w potrzebie"...i "romantycznym zrywem " Polskę ocalimy?W jakim kraju żyjesz, Panie Łukaszu Maciejewski????
A tak na marginesie; ...czyś aby ten sam spektakl oglądał, co i ja?......a może jakoweś trunki z dnia poprzedniego "zniewoliły" Twoją możność percepcji????.........bo te "Boskie Komedie" niejednemu w głowach namieszać mogą!!!!
r
rem
Cyt:"Mickiewicz opisał mistrzowsko dekalog wiecznych grzechów i talentów alla polacca"
Przecież wieszcz nie pisał o Polsce i Polakach, tylko o Litwie (wszak "mówi" Ojczyzno moja) i tamtejszych autochtonach.
Przenikliwie o Polakach to jest we filmie "Dzień świra".
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska