Współczesna medycyna estetyczna zdaje się oferować cud - obietnicę zatrzymania czasu, a przynajmniej przesunięcia wskazówek zegara o kilka lat do tyłu. I choć Coco Chanel ostrzegała, że „nic tak nie postarza kobiety jak desperackie próby wyglądania młodo”, być może zmieniłaby zdanie, widząc, co potrafią dziś igły i lasery.
Nie oszukujmy się - żadna z nas nie chce wyglądać „na swoje lata”. Ba, żadna z nas nie chce wyglądać nawet na lata, które ma w metryce. Pragniemy wyglądać „świeżo”, „wypoczęcie”, „promiennie” - co w tłumaczeniu na język codzienny oznacza: „o pięć lat młodziej niż koleżanka z pracy”. Problem w tym, że koleżanka też nie śpi i już dawno zna adres dobrego gabinetu medycyny estetycznej ;)
Nie ma w tym nic złego - każdy ma prawo poprawiać to, co mu przeszkadza. Pytanie tylko, czy uda nam się zatrzymać na etapie subtelnej poprawki, zanim wpadniemy w pułapkę perfekcji? Bo oto zaczyna się zabawa: najpierw delikatny botoks na lwią zmarszczkę, potem trochę kwasu w bruzdy nosowo-wargowe, później mezoterapia dla lepszej jakości skóry i kończymy z twarzą tak gładką, że Google podejrzewa nasz dowód osobisty o fałszerstwo. A wtedy nie ma już odwrotu - podtrzymywanie efektu staje się kosztowne jak comiesięczna rata kredytu. Bo czy można po prostu przestać, kiedy wszyscy wokół wyglądają coraz lepiej?
A panowie? Jeszcze do niedawna trzymali się od tego z daleka, ale dziś coraz śmielej zaglądają do gabinetów. Bo skoro ich koleżanki z pracy zawsze wyglądają na wypoczęte i świeże, to oni nie chcą odstawać. Najczęściej proszą o botoks na lwią zmarszczkę i kriolipolizę na „oponkę”. Oczywiście, z zachowaniem tajemnicy – bo co to za mężczyzna, który korzysta z takich „fanaberii”?
Tymczasem prawda jest prosta: starzejemy się. Wszyscy, bez wyjątku. Możemy to robić z godnością, możemy z pomocą medycyny estetycznej, możemy też z ironicznym dystansem. Byle nie zapomnieć, że piękno to nie tylko brak zmarszczek, ale też błysk w oku. A tego, póki co, żaden botoks nie zastąpi.
