Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Kozak: Igrzyska to długi i typowe obietnice. Kraków zysków nie zobaczy

Piotr Rąpalski
Zimowe igrzyska olimpijskie w Krakowie. Szansa dla regionu czy lekkomyślność władzy? O zagrożeniach, jakie niesie dla nas organizacja igrzysk - mówi profesor Marek Kozak.

Kto tak naprawdę zarabia, zyskuje na igrzyskach?
Dobre pytanie. Jedynym, który zarabia naprawdę duże pieniądze, jest organizator, który ma prawo do pięciu kółek, znaków handlowych i transmisji zawodów, czyli Międzynarodowy Komitet Olimpijski. To grube pieniądze, kwoty nie schodzą poniżej miliarda dolarów. Składają się na nie prawo do przekazu telewizyjnego i radiowego oraz wpłaty wnoszone przez sponsorów i firmy współpracujące z MKOl. Dzięki temu np. na stadionie czy w strefie kibica mogą mieć monopol sprzedaży własnych produktów. Zarabiają więc też wielkie koncerny. Kwoty, jakie ponoszą i zyski, jakie osiągają są poza zasięgiem polskich firm. A jeżeli nawet któraś poniesie wysokie koszty, by sprzedać produkty z logo olimpijskim, to później ich cena będzie musiała być bardzo wysoka. To nieopłacalne. Widzieliśmy w czasie Euro 2012 - zwykli sklepikarze w Poznaniu, aby konkurować, musieli sprzedawać swoje produkty za 50 proc. ceny. Zostało to niesłusznie zinterpretowane jako wyraz miłości handlowców do przyjezdnych kibiców. A oni musieli się po prostu pozbyć towarów, by nie stracić jeszcze więcej.

Zyskują też "satelici" MKOl-u...
To są działacze PKOl, sportowcy, dziennikarze sportowi i członkowie komitetów prowadzących miasto do igrzysk. W czasie Euro 2012 około 2 mld zł zarobiła UEFA, natomiast PZPN przyznano ok. 9 mln dolarów. Ta dysproporcja jest ogromna.

A kto płaci za igrzyska?
Największy koszt ponosi rząd, samorządy i podatnicy. To głównie wydatki na infrastrukturę sportową budowaną pod jedną kilkutygodniową imprezę, która później niczemu nie służy. Trzeba dokładać do budowy obiektów, później je modernizować, by jakoś tę infrastrukturę wykorzystać. Np. na igrzyska 2022 chcemy budować tor w Myślenicach za 300 mln zł. Zostanie on po igrzyskach, ale kto uprawia ten sport w Polsce? To specjalistyczna konkurencja i nie jest prawdą, że przeciętny mieszkaniec będzie mógł później sobie wsiąść i zjechać. Sportowców tej dyscypliny nie jest tak wielu, by tor funkcjonował cały czas.

W Krakowie ma być budowany tor do curlingu, choć można go uprawiać na hali w Czyżynach. Mamy zadaszyć stadion Cracovii za większą kwotę niż kosztowała jego budowa. Hala Wisły Kraków zamiast za 55 mln zł pod koszykówkę, ma być wykonana też dla hokeja za 163 mln zł.

To podobne działanie bez planu, jak takie obiekty później utrzymać.

Ale urzędnicy mówią - jak będą igrzyska, rząd pomoże rozbudować drogi, zakopiankę, kolej...

Typowe obietnice. "Nie my to zrobimy, ale my wam to damy". Ale przecież budowa potrzebnej infrastruktury, np. drogowej, idzie osobnym torem. Trzeba rozmawiać o tym z rządem i pilnować ustaleń, a nie wiązać decyzji z igrzyskami. Znów przypomnę Euro 2012. W skutek próby przyspieszenia na tę imprezę budowy systemu autostrad i dróg ekspresowych doprowadzono do bankructwa wielu firm budowlanych, zwolnień pracowników. A co więcej - i tak nie zbudowano planowanych dróg w terminie. Ich budowy kończą się teraz, choć miały być gotowe na 2012 rok. Pamiętajmy też, że problem zakopianki to nie tylko finanse, ale też protesty części Podhalan, z którymi rząd na razie sobie nie poradził. W Vancouver wybudowano tor do łyżwiarstwa i za 60 mln dolarów trzeba go było przebudować po igrzyskach, by mogli z niego korzystać zwykli mieszkańcy. Miasto musiało te pieniądze wydać. Budując infrastrukturę na igrzyska w pośpiechu, przepłaca się. Nie problem zbudować, ale zarządzać i zarobić na tym. Proszę pojechać do Pekinu. Wioskę olimpijską zbudowano na terenach, gdzie wcześniej mieszkały setki tysięcy ludzi. Po igrzyskach ją porzucono.

Podejmuje się nieracjonalne decyzje, bo kraj-organizator staje się zakładnikiem MKOl?
MKOl podpisuje umowę z rządem, który musi zobowiązać się przygotować wszystko. I pokryć niezbędne koszty. Od momentu podpisania umowy, która zresztą nie jest upubliczniana, rząd nie ma wyboru i musi robić wszystko, by się z niej wywiązać. A za niedotrzymanie umowy grożą surowe kary. I tak organizacja międzynarodowa, prywatna nadzoruje rząd.

I stąd rosną koszty? Rząd będzie nam tłumaczył, że trzeba dołożyć jeszcze tu i tam, by wywiązać się z umowy?
Też, ale tłumaczenie jest głównie takie, że spodziewamy się wielkich korzyści, dlatego inwestujemy. Przyjmuje się uzasadnienia wynajętych firm, które prowadzą proces aplikacyjny dla miast. W wypadku Krakowa szwajcarskiej firmy, która współpracuje z MKOl. To nie przypadek, że takie firmy ulokowane są blisko Lozanny. Ponadto mało kto wie, że zarządzanie imprezą na czas trwania igrzysk przejmuje MKOl i na ten okres wszystkie jego dochody - jak podczas EURO 2012 w przypadku UEFA - zapewne zostaną zwolnione z podatku VAT. To kolejne źródło dochodu organizatora.

Miasto mówi o zyskach w turystyce.
Doświadczenie temu przeczy. Na imprezy sportowe przyjeżdżają kibice imprez sportowych. I nie tam, gdzie jest piękny zamek, starówka itd., tylko tam, gdzie jest impreza, strefa kibica, zawody. Czy przyjadą ponownie, bo im się miasto spodoba? Raczej nie, bo go nie zobaczą. Są kibicami, pojadą w inne miejsce, gdzie będą zawody. To ich interesuje. Nie pójdą do filharmonii, muzeów. To inny typ turystów.

Turystów ma być więcej, bo polepsza się wizerunek miasta.
Zawody nie przełożą się na zmianę wizerunku miasta. Ktoś kto przyjeżdża, wyjeżdża i o mieście zapomina. Zapamięta może drożyznę, która wiąże się ze wzrostem cen. Twarzą komitetu Kraków 2022 został teraz specjalista od marketingu. Nie inżynier, budowlaniec, ekonomista, organizator wielkich imprez. Ale spec od tego, żeby sprzedać ludziom to, co chce się sprzedać! Przy takich imprezach dużo się obiecuje rzeczy niekonkretnych, emocjonalnych, w tym poprawę wizerunku. Nikt na świecie tego jeszcze nie potwierdził w żadnych badaniach. Nie ma przyrostu turystów w trakcie i po igrzyskach. Co więcej, część mieszkańców w ich trakcie wyjeżdża, by uniknąć zgiełku. Z tych samych powodów część turystów nie przyjeżdża, i to tych z górnej półki, biznesowych. W czasie relacji z igrzysk nie pokazuje się miasta. Liczą się mecze i gadające głowy.

Euro 2012. To w Małopolsce i Krakowie wzrosła liczba turystów, choć nie mieliśmy tu meczów...

Turyści w wakacje 2012 pojechali tam, gdzie imprezy nie było. Nie wiemy jeszcze, jakie to miało skutki długofalowe dla Wrocławia, Warszawy, Gdańska czy Poznania, wiemy jednak, że w 2012 roku w tych miastach turystów ubyło. Wiemy, jak było u innych gospodarzy igrzysk. W Barcelonie po igrzyskach przez półtora roku spadała liczba turystów. Po prostu zniesmaczyli się. Miasto straciło na rzecz Lizbony i Wenecji, miast konkurujących ze stolicą Katalonii. A rok 2004 i Ateny, atrakcyjne same z siebie? Oto w olimpijskim roku do Grecji przyjechało mniej zagranicznych turystów niż zwykle. Nie inaczej było osiem lat wcześniej w Atlancie, gdzie, co gorsza, ubyło uczestników wielkich kongresów, wyjątkowo dochodowego segmentu turystyki. Gości nie przybyło też w 2010 r. w Kolumbii Brytyjskiej, gdy Kanada podjęła się organizacji zimowych igrzysk w Vancouver. To prawidłowość. Europejska organizacja branży turystycznej ETOA przekonuje, że z powodu igrzysk przez następny rok - a najczęściej dłużej - obserwuje się spadek liczby turystów.

Czytaj także:

Urzędnicy mówią, że igrzyska pozwolą nam osiągnąć "efekt barceloński". Co to jest?
Nie mam pojęcia. Nie ma żadnego dowodu, aby igrzyska dały pozytywny efekt dla Barcelony, Katalonii czy Hiszpanii. To jest uporczywie powtarzane chyba po to, aby móc stwierdzić, że ktoś na igrzyskach zyskał. A Barcelona poniosła porażkę. Może wydaje się nam, Polakom, że tak duże i nowoczesne miasto ponieść jej nie mogło i na tym się gra. Nie oszukujmy się, że liczba turystów tylko dlatego, że organizuje się zawody sportowe, urośnie. Liczba ich spadnie i na to są dane. Co gorsza, zmienia się struktura turystów. W miejsce zamożnych uczestników kongresów, gdzie wydaje się naprawdę duże pieniądze, przyjeżdżają fani sportu, którzy mają określone budżety i oszczędzają. Czesi na Euro do Wrocławia przyjeżdżali tylko na mecz i wracali. Sporo Rosjan podobnie.

Nie zarobią restauracje, sklepy, hotele, dostawcy?

Średnie przedsiębiorstwa nie mają szans zarobić. Ledwo wychodzą na zero, z reguły ze stratą. Zarabiają hotele, ale tylko cztero-, pięciogwiazdkowe, niektóre ustronne ośrodki wynajęte przez zespoły sportowe. Takich szukają działacze, rodzina MKOl, spółki i firmy sportowe. Ponadto ceny są windowane. W 2011 roku w maju spróbowałem wynająć pokój w hotelu 5-gwiazdkowym w Warszawie na weekend czerwcowy 2011. Usłyszałem cenę 200 zł za noc. W ten sam weekend w czerwcu 2012 roku pokój kosztował już ponad 1000 zł. Biznesmen szanujący pieniądze dwa razy się zastanowi, czy przyjechać.

Pan mówi o stratach, a miasto o skoku cywilizacyjnym.
Jaki skok ? System autostradowy czy modernizacja kolei będzie realizowana tak czy tak. Nie widzę dodatkowych korzyści z igrzysk. Świat nie zna przykładów, aby w wyniku takiej imprezy odniesiono korzyści, liczy się mniejszą lub większą stratę. Im zamożniejsze miasto, tym te straty są mniejsze, bo ma już sporo wykonanej infrastruktury. Biedniejszy musi wydać więcej i więcej straci.

Monachium, Sztokholm się już wycofały. Oslo jest bliskie. To bogacze, a igrzysk nie chcą.
Bo lepiej liczą i szanują pieniądze. Nie dają się zagadać obietnicom. Igrzyska dają ujemną wartość, którą po nich trzeba spłacić. Londyn zminimalizował koszt igrzysk, ale go nie uniknął. Pekin, Soczi to przykłady, gdzie pieniądze wydawało się na ślepo, gdzie liczyło się pokazanie siły i zdobycie prestiżu, ale czy było ich na to stać? Czy Polskę na to stać? Raczej nie.

Igrzyska to długi?
Montreal spłacił długi prawie po 40 latach. Oczywiście to zależy, co się do kosztów imprezy wlicza. Czy także infrastrukturę komunikacyjną. Dla igrzysk w Montrealu budowano 50 kilometrów autostrady, której nie skończono oraz nowe lotnisko odległe od miasta o 40 kilometrów. W porcie lotniczym przewoźnicy nie chcieli lądować, ale zostali do tego zmuszeni. Po 20 latach rząd się poddał i zezwolił na powrót na stare lotnisko, a tamto zamknął. Oddał grunty właścicielom, którym wcześniej je odebrał. Pomińmy nawet gigantyczne koszty tych inwestycji, ale Montreal, który był potęgą w Kanadzie, stracił pozycję głównego ośrodka lotniczego i stał się trzecim lotniskiem. To nie tylko kwestia finansów, ale przyszłości miasta.

Mamy referendum w Krakowie, już 25 maja. Nie za późno? W lipcu będziemy w pół drogi do otrzymania igrzysk. Wydaliśmy już miliony na aplikację, a nie ma gwarancji rządowych na wydatki.
Dotykamy polityki, w którą nie chcę wchodzić. Ktoś kiedyś nas zgłosił do MKOl, później uznał, że trzeba jednak zrobić referendum. Jak wynik będzie pozytywny, to trudno. Wolałbym tego nie analizować.

Ale ktoś to wymyślił w wąskim gronie, a teraz sprawa dotyczy całej Polski.
Tak to się odbywa. Wiadomo, że to lobby rodzi się na pograniczu sportu i polityki. Dla polityków jest to bezpieczne. Między decyzją a realizacją mija 7-8 lat. Z punktu widzenia cyklu politycznego jest im to obojętne. Przy Euro 2012 inny premier podpisywał umowę, a inny ją realizował.

Szanse Krakowa?
Kraków za swoje pieniądze igrzysk nie zrobi. Płacić będzie cały kraj. Unia Europejska do sportu zawodowego nie dokłada. A szanse ma każde miasto, które pozwoli dobrze zarobić MKOl. Nieważne, czy jest piękne, czy brzydkie, czy leży w górach, czy w niecce. Szkoda, żeby miasto kultury, zabytków, historii postanowiło nagle z tych dóbr zrezygnować na kilka tygodni i zaprosić fanów sportu. I trudno uznać to za sukces.

Igrzyska to koniec ze smogiem, to 2,5 tys. lokali socjalnych, to rewitalizacja miasta...
W Barcelonie i Vancouver też miały być lokale socjalne z wioski olimpijskiej. Miasto musiało je sprzedać na wolnym rynku. Proszę przyjechać do Warszawy i zobaczyć, jak wygląda rewitalizacja Pragi zapowiadana wraz z Euro 2012. Okolice stadionu Narodowego to zaniedbany teren, porośnięty w części łąkami. Aż przykro patrzeć na zdewastowane budynki okolicy. Igrzyska to obiecanki cacanki.

Jeśli nie igrzyska, to co?
To może kongresy kultury, imprezy kulturalne, kongresy biznesowe, wysokich technologii, dziedzictwo historyczne. To jest przyszłość, to kręci się non-stop i w tym są grube pieniądze dla miasta. Igrzyska to jednorazowe wydarzenie za potężne koszty, które szybko się nie zwrócą, a przyjdą kolejne na utrzymanie lub rozbiórkę obiektów. Kraków swoje zasoby powinien wykorzystać na stały rozwój, a nie jednorazowy fajerwerk.

image

Prof. Marek Kozak Profesor nadzwyczajny UW

Wykłada głównie europejską politykę regionalną i spójności oraz turystykę w rozwoju. Pracuje w Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych. Jest autorem ponad 150 publikacji naukowych.

Marszałek Sowa: Igrzyska to niepowtarzalna szansa

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska