Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Reakcja łańcuchowa". Czernobyl jest metaforą katastrofy

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Kino Świat
Krakowski reżyser, Jakub Pączek, opowiada o swym debiutanckim filmie fabularnym, "Reakcja łańcuchowa".

- Kraków to dobre miejsce, aby rozwijać filmową pasję?
- To na pewno było dobre miejsce, aby poszukiwać różnych wyzwań artystycznych i intelektualnych, kiedy byłem młodym człowiekiem. Teraz miasto trochę za bardzo zadeptują turyści i na bok zostało odstawione to, co było w nim wyjątkowe i oryginalne. Ostatnio zauważyłem jednak, że Kraków zdał sobie sprawę z tego, że trzeba walczyć o pewne obszary kulturowe. Przykład: na ulicy Szpitalnej powstała enklawa antykwariatów. Bardzo mnie to cieszy, bo jestem bibliofilem.

- A jak Pan ocenia działalność instytucji powołanych w Krakowie do wspierania młodych filmowców?

- Na pewno dzisiaj jest znacznie lepiej niż wtedy, kiedy zaczynałem. Miałem jednak szczęście, że Kraków Film Comission wsparła w 2011 roku realizację mojego filmu krótkometrażowego „128. Szczur”. Był to jeden z ich pierwszych projektów. Potem dwukrotnie uczestniczyłem w warsztatach Film Spring Open ze Sławomirem Idziakiem. Tak naprawdę największym atutem Krakowa był zawsze sam Kraków i jego tradycja. Ja się wychowałem między ulicą Lea (dawną Dzierżyńskiego) a Kazimierza Wielkiego i czasem żartuję, że jestem pierwszym chłopakiem z mojego podwórka, który zrobił film kinowy. Ale parę podwórek dalej poprzeczka jest jednak wysoko postawiona – bo przy ulicy Królewskiej mieszkał też przecież Wojciech Jerzy Has. Muszę się więc pilnować.

- Wspomniał Pan o swoich filmach krótkometrażowych. One zrobiły sporą furorę, były nagradzane w kraju i zagranicą. To była tylko wprawka przed fabułą?
- Krótki metraż nadal mnie interesuje. Niedawno złożyłem podanie o stypendium na realizację nowego krótkiego filmu, „Weekend w Paryżu”, który chcę zrealizować z Januszem Chabiorem i Magdaleną Popławską. To bardzo bliska mi formuła. Od kilku lat jestem też selekcjonerem Krakowskiego Festiwalu Filmowego, do czego zaprosił mnie jego dyrektor, Krzysztof Gierat. Niestety w Polsce nie ma zbyt wielu instytucjonalnych metod sfinansowania tego typu filmów.

- Dlatego postanowił Pan zrobić pierwszą fabułę?

- Cztery lata temu zadałem sobie pytanie: czy koncentrować się na przyjemnościach życia czy zrealizować marzenia, dla których poszedłem na studia reżyserskie? I podjąłem męską decyzję, że wyłączam się z robienia rzeczy dla pieniędzy i do 35 roku życia stawiam sobie cel - nakręcić swój pierwszy film kinowy. Miałem szczęście – bo udało mi się wyrobić aż dwa lata przed planem.

- Dlaczego umieścił Pan akcję „Reakcji łańcuchowej” w Warszawie a nie w Krakowie?

- To dwa różne miasta i dwa różne tła. Kraków to jest miasto, które łatwo pokochać, wystarczy stanąć na Rynku Głównym i rozejrzeć się dokoła. Z kolei Warszawa to miasto, które przypomina kobietę po przejściach. Nie jest już tak piękna jak w 1939 roku, a przyglądając się jej bliżej w jej chropowatej urodzie, można zobaczyć całą historię Polski ostatnich 70 lat. Jest niesystematyczna, stare kamienice zderzają się z nowymi blokami, a na środku sterczy dawny pałac im. Józefa Stalina. Dlatego Warszawa była lepszym tłem do opowiedzenia akurat tej historii.

- Opowiada Pan o ludziach, którzy tak jak Pan, urodzili się w połowie lat 80. To miał być portret pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków?

- Ja bardzo uciekam od czegoś takiego, jak mówienie ex-catedra o jakimś pokoleniu. Wydaje mi się, że nie jestem do tego upoważniony ani intelektualnie, ani moralnie, ani tym bardziej socjologicznie. Chciałem zrobić film o problemach życiowych, z którymi borykam się ja sam i moi koledzy czy koleżanki. Z tego utkała się tkanka zdarzeń, wśród których jest bardzo wiele sytuacji, które wydarzyły się naprawdę. Może bardziej moim znajomym niż mnie. Złożyło się to na jakiś opis rzeczywistości, w której obecnie funkcjonujemy, różnych strachów i nadziei. To wszystko pojawia się, kiedy człowiek musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie kim jest, co ma, a co chce mieć i czy wie, co ma zrobić, by zdobyć to, czego chce.

- Jedną z głównych postaci „Reakcji łańcuchowej” jest młody reżyser filmowy. Ile w nim Pana?

- Jest tam z jego udziałem jedno zdarzenie, które sam przeżyłem. Jak prawie każdy młody człowiek po szkole w Krakowie musiał się kiedyś zarejestrować jako bezrobotny w urzędzie pracy w Nowej Hucie. Zapytany o wykształcenie, powiedziałem, że jestem historykiem Kościoła i reżyserem. „A co pan potrafi robić po takich studiach?” – usłyszałem. Zacząłem więc silić się na ambitne tłumaczenie, iż umiem pisać scenariusze, prowadzić grupę zdjęciową, pracować z aktorami. Pani popatrzyła na mnie i spytała: „A konkretnie?”. Spojrzałem akurat na jej komputer, powiedziałem więc: „Pracować na komputerze”. „Doskonale” – ucieszyła się. „A może umie pan też prowadzić wózek widłowy?” – spytała.

- A skąd pomysł, aby punktem wyjścia „Reakcji łańcuchowej” uczynić katastrofę w Czarnobylu?

- Dla mnie Czarnobyl to przede wszystkim metafora gigantycznej katastrofy – a ten film właśnie opowiada o katastrofach. To, co wydarzyło się w 1986 roku w ZSRR było największą katastrofą w historii naszej planety, którą wywołał sam człowiek, naciskając guzik w niewłaściwym momencie i zmieniając w ten sposób oblicze naszej planety. Dzisiaj Czarnobyl to dla wielu tylko dziwna atrakcja turystyczna – ale dla mnie punkt wyjścia do rozmowy o katastrofach, które wywołują sami ludzie.

- Trzydziestolatkowie, których pokazuje Pan w „Reakcji łańcuchowej” są zagubieni i niesamodzielni. Co zawiniło?

- Nie jestem socjologiem, ale kiedy zaczęliśmy rozmawiać o Krakowie, wróciło do mnie mnóstwo wspomnień z dzieciństwa. Chodziłem do szkoły podstawowej im. Ludwika Waryńskiego nr 5. przy Alei Kijowskiej. Tuż po tym, gdy komunizm upadł – nagle zaczęło się zmieniać moje otoczenie. Pamiętam kolegów, których rodzice handlowali byle czym i z dnia na dzień najpierw stawali się skrajnie bogaci, a potem, gdzieś w trzeciej klasie – całe to bogactwo znikało. Feliks Falk powiedział kiedyś w jednym z wywiadów, że po upadku PRL, społeczeństwo straciliśmy konkretnego przeciwnika – kogoś na kogo można było pokazać palcem – on jest czarny, ja biały. Teraz ta dywersyfikacja stała się trudniejsza, bo trudno jednoznacznie powiedzieć, że oni to są ci źli, a my – to ci dobrzy. I może na tym polega problem silnych podziałów współczesnego społeczeństwa. Bo dużo prościej żyje się, kiedy ma się wyraźnego oprawcę, przeciw któremu można się zjednoczyć i który odpowiada za wszelkie zło.

- W nieco innym świetle ukazuje Pan postać nastolatki zdającej maturę. Ona jest konkretna i wie czego chce.

- Ja jestem zupełnie inny niż moje siostry – jedna jest młodsza o cztery, a druga o dziewięć lat. Choć pierwsza tak jak ja urodziła się w latach 80., to mam wrażenie, że tradycyjne definicje pokoleń trochę się zatarły. One żyją na innych zasadach, bo dorastały w innych czasach. Ja umierałem, że szczęścia gdy wysłałem pierwszego e-maila z czarnobiałego ekranu komputera, 21 lat temu. A one wysyłają je od dawna z kieszeni, z komórki.

- Pracował Pan na planie nie tylko z młodymi aktorami, ale też z weteranami – Anną Radwan czy Januszem Chabiorem. Jak radził
Pan sobie z nimi jako debiutant?

- Doskonale. Bo nie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Uwielbiam Janusza Chabiora – i zaangażowałem go pierwszy raz do mojego filmu absolutotyjnego prawie 10 lat temu. Wtedy nie był jeszcze tak znany jak dzisiaj. To fantastyczny aktor, który zawsze ma świetne pomysły nawet na najdrobniejszą postać. Annę Radwan uwielbiałem od dawna, dlatego też zaprosiłem ją do współpracy moim krótkim metrażu „128. Szczur”. To, że oboje zgodzili się znów u mnie zagrać świadczy, to dla mnie ogromny komplement. A dla mnie praca z nimi to wielka nauka.

- Jakie ma Pan plany na przyszłość?

- Pracuję nad kilkoma projektami. Pierwszy jest o pewnej postaci historycznej, która zostawiła Krakowowi ogromne dziedzictwo, a o której dziś mało kto pamięta. Drugi to czarna komedia komedia, nawiązująca do moich krótkich metraży. I też ma się rozgrywać w Krakowie, bo bardzo lubię to miasta jako lokację dla zdjęć. Być może uda mi się jeszcze zrealizować spektakl telewizyjny, ale o to aktualnie walczę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Reakcja łańcuchowa". Czernobyl jest metaforą katastrofy - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska