Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Remanent u Czartoryskich

Redakcja
WOJCIECH MATUSIK
Pękł kompromis w sprawie obecności zbiorów w Krakowie, zawarty przed 19 laty, zakładający ich związek z Muzeum Narodowym. Czy jest szansa na jego odnowienie? Czy Kraków może stracić skarby, które książę Władysław Czartoryski w XIX w. przekazał dla pożytku publicznego i zdecydował się je tu eksponować? I czy "Dama" społeczeństwo Krakowa obchodzi, czy jest dla nas tylko totemem, jak uważa Adam Zamoyski, prezes Fundacji XX Czartoryskich? O awanturze o najcenniejsze polskie zbiory muzealne - pisze Marek Bartosik

Już nie ma innego wyjścia. Państwo powinno wykupić "Damę z gronostajem" i całe zbiory Czartoryskich! Za ile? To nie jest kwestia wartości tych skarbów, ale tego, za jaką sumę właściciele zechcą zrezygnować ze swoich praw i zapewnić sobie dostatnie życie. 100 milionów dolarów powinno wystarczyć". Te słowa to nie dziennikarska teza. Usłyszeliśmy je właśnie od jednego z najważniejszych w Polsce historyków sztuki znakomicie zorientowanego w konfliktach, jakie w tej sprawie narosły.

Punkty zapalne
- "Dama" w tych dniach powinna wrócić do Polski z Budapesztu. Ale po raz pierwszy po podobnych podróżach nie do Krakowa, a do Warszawy, na Zamek Królewski.
- Muzeum Czartoryskich z powodu remontu, na który ciągle nie ma pieniędzy, jest zamknięte dla zwiedzających. Jego zbiory są właśnie pakowane i przygotowywane do wysyłki na wystawy w kilku polskich muzeach. Wielu obawia się, że oznacza to trwałe podzielenie zbiorów eksponowanych w Krakowie od 1876 roku, przechowanych tu przez dwie wojny i komunę.
- Konserwator zabytków grozi, że przez najbliższe 10 lat obrazu Leonarda da Vinci za granicę nie wypuści. Fundacja, do której zbiory należą, jego zakazami przejmować się nie zamierza.

Jej zarząd wzmocniony ostatnio przez byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego uspokaja, że zbiory pozostaną w Krakowie i będą tu nowocześnie eksponowane, bo pieniądze na remont muszą się znaleźć. Chce jednak stworzenia dla zbiorów samodzielnej instytucji muzealnej

- I kończy właśnie negocjacje umów o wysłaniu "Damy" na wystawy w Londynie i Berlinie.
- Miasto konfliktu zaogniać nie chce, ale prezydent Majchrowski skorzystał z uprawnień nadzorczych wobec fundacji i zastrzega, że w razie potrzeby pójdzie do sądu. - Kraków przypomina sobie o "Damie", kiedy ona wyjeżdża gdzieś na wystawę. Mówi się, że obraz ucierpi. A przecież od 1800 roku, kiedy kupił go syn ks. Izabeli Czartoryskiej, obraz był przewożony często w bardzo trudnych warunkach i nic się z nim nie stało - mówi Adam Zamoyski.

Podróżniczka
"Dama" to symbol, wokół którego kręcą się dziś wszystkie spory. Rzeczywiście w ciągu ostatnich dwustu lat obraz podróżował tak intensywnie jak żadne inne z kilkunastu zachowanych na świecie dzieł malarskich Leonarda da Vinci. Jeździł do Paryża, Moskwy, USA i Japonii.

Zaczęło się od podróży po powstaniu listopadowym z Puław, gdzie księżna urządziła swoją niepowtarzalną kolekcję, do Paryża, do hotelu Lambert. Pod koniec XIX stulecia razem z większością zbiorów Czartoryskich trafiła do Krakowa.

Stało się to na mocy umowy z miastem, które przekazało im dawny miejski arsenał koło Bramy Floriańskiej, do czego książę Władysław Czartoryski dokupił trzy kamienice u zbiegu ul. Św. Jana i Pijarskiej, które tworzą dziś tzw. Pałac, czyli po dzień dzisiejszy główną siedzibę kolekcji.

Wtedy też do Krakowa trafiła z Paryża "Dama", znajdując tu oprawę renesansowego miasta. Finansowanie utrzymania zbiorów zapewniała stworzona za austriackich czasów Ordynacja Sieniawska, którą książę wyposażył w odpowiednie dobra.

W czasie II wojny światowej obraz Leonarda został przeniesiony na Wawel, gdzie stanowił ozdobę siedziby generalnego gubernatora Hansa Franka. Potem wywieziona do Niemiec, w 1946 roku wróciła do Krakowa. W 1948 roku kontrolę nad zbiorami przejęło państwo i "Dama" trzymała się z daleka od zachodnich granic wschodniego bloku.

W latach pięćdziesiątych wydawało się, że Kraków obraz straci, bo na kilka lat trafił do Warszawy.
- Wtedy lansowany był pomysł, by stworzyć w stolicy centralne muzeum narodowe, w którym miały być eksponowane największe skarby z całego kraju - tłumaczy opiekujący się "Damą" od kilkudziesięciu lat kustosz Janusz Wałek. Walka o powrót obrazu pod Wawel trwała kilka lat. Ostatecznie przeważył ponoć głos związanego z Krakowem premiera rządu PRL Józefa Cyrankiewicza.

W 1972 roku obraz Leonarda znalazł się w Moskwie. Był tam centralnym punktem wystawy w Muzeum Puszkina poświęconej historii europejskiego portretu od XV do XX wieku. Sąsiadował z płótnami m.in. Picassa.

- Tam zrozumiałem, że dzieło sztuki swą największa moc ma nie w temacie, ale w swojej formie. Kiedy jest doskonała, to z niesamowitą siłą przykuwa uwagę. Taką rolę odegrała tam "Dama". Kiedy wróciła do Krakowa, ta wielka wystawa straciła wiele na wyrazie - opowiada Janusz Wałek.

Na Zachód w tamtych latach obraz nie wyjeżdżał z obawy, że jego prawowici właściciele znajdą sposób na zatrzymanie go tam. Z drugiej strony w PRL pojawiały się pomysły upaństwowienia zbiorów.
W 1975 roku obraz po raz pierwszy zobaczył siedemdziesięcioletni dziś książę Adam Karol Czartoryski-Borbon.

Do Krakowa przyjechał jako członek ekipy hiszpańskich karateków. Urodził się w Hiszpanii, potem długo mieszkał w Londynie, ostatnio w Rzymie. Jego największą pasją był sport. Wspominał potem, że wówczas nie sądził, że odzyska kiedykolwiek swoje prawa do kolekcji.

Jeszcze wcześniej w Krakowie pojawił się Adam Zamoyski urodzony w 1949 roku w Nowym Jorku, dziś historyk, autor wielu wydanych na Zachodzie książek o Polsce i dziennikarz, a od kilku lat prezes Fundacji XX i główny motor zmian, które ostatnio wywołują tyle kontrowersji. W 1967 roku jako bardzo młody człowiek przyjechał do Polski.

- Zostałem świetnie przyjęty w Muzeum Czartoryskich przez pracowników, którzy bronili zbiorów przed wchłonięciem przez państwo i ich rozproszeniem - wspomina dzisiaj. Pamięta, że pierwszą noc spędził na wzgórzu wawelskim, gdzie nocleg zaproponował mu ówczesny dyrektor zamku prof. Jerzy Szablowski.

Minister - opiekun
Od 1965 r. kuratorem Muzeum Czartoryskich - czyli od 1950 r. oddziału krakowskiego Muzeum Narodowego - był Marek Rostworowski, który miał z Czartoryskimi dalekie powiązania rodzinne, co z pewnością ułatwiało nawiązanie kontaktu.

- Te zbiory zawsze go fascynowały. Był nie tylko historykiem sztuki, ale i malarzem. Od dziecka malował m.in. kopie "Damy z gronostajem" - opowiada Agnieszka Bromboszcz, córka późniejszego autora niezapomnianej wystawy "Polaków portret własny" i ministra kultury w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego.

Marek Rostworowski przyjmował w 1968 r. do pracy w muzeum Janusza Wałka. - Gdzieś po roku opowiedział mi swoją wizję zmian w muzeum. Było ono wtedy w fatalnym stanie technicznym. Podłogi uginały się, okna trzeba było podeprzeć drewnianymi stemplami, a zbiór prezentowano w paskudnych gablotach skonstruowanych z szarych metalowych rurek.

I przyjęto zupełnie inną niż wcześniej zasadę ekspozycji. Dzieła sztuki ułożone były według technik, w jakich je wykonano, a nie według epok z jakich pochodziły. Marek Rostworowski chciał, aby po rozpoczętym niedługo potem remoncie muzeum nawiązywało do historyczno-patriotycznych tradycji puławskich z czasów księżnej Izabeli oraz do koncepcji muzeum artystycznego ks. Władysław. I tak się stało - wspomina kustosz.

Remont rozpoczęty w latach siedemdziesiątych na koszt państwa trwał bardzo długo, bo galerię obrazów otwarto w 1984 roku, a na jego końcowy akord, czyli otwarcie ekspozycji sztuki starożytnej w Arsenale, trzeba było czekać aż do roku 1993, a więc do zupełnie nowych czasów.

Kupimy zbiory
Marek Rostoworowski podczas wyjazdów zagranicznych spotykał się z Zamoyskim, on odwiedzał go w domu na krakowskim Salwatorze. - Chyba w 1986 roku spotkaliśmy się razem z Rostworowskim i Czartoryskim w moim londyńskim mieszkaniu.

Wtedy padła koncepcja, że gdy w Polsce nastąpią zmiany polityczne, to powstanie fundacja do opieki nad zbiorami Czartoryskich - opowiada Adam Zamoyski. - Ojciec zawsze wierzył, że zmiany muszą nadejść. Po stanie wojennym chyba jeszcze mocniej niż wcześniej - wspomina Agnieszka Bromboszcz.

W tym samym roku, jak mówił niedawno jednej z gazet historyk sztuki prof. Zdzisław Żygulski, który poświęcił tej kolekcji życie, razem z ówczesnym dyrektorem Muzeum Narodowego Tadeuszem Chruścickim był w Londynie u Adama Karola Czartoryskiego. Zaproponowali mu wykupienie zbiorów przez państwo. Doszło do wstępnego porozumienia i stanęło na sumie 5-6 milionów dolarów.

Pomysł miał upaść, kiedy ówczesne władze zaproponowały, że wypłacą te pieniądze, ale w dostawach... węgla. Czas realizacji pomysłu stworzenia fundacji nadszedł w 1991 r., kiedy Adam Karol Czartoryski uzyskał oficjalne potwierdzenie, że jako spadkobierca rodu jest właścicielem zbiorów i budynków muzeum, a Marek Rostworowski został ministrem kultury.

- Razem z Andrzejem Ciechanowieckim, historykiem sztuki i kolekcjonerem oraz Andrzej Rottermundem, dyrektorem warszawskiego Zamku Królewskiego, stworzyliśmy statut, który miał z jednej strony gwarantować pozycję fundatora. Z drugiej jednak strony nie chcieliśmy płoszyć społeczeństwa, więc zapewniał też wiele uprawnień wobec zbiorów dyrekcji Muzeum Narodowego w Krakowie - opowiada Adam Zamoyski.

Fundacja kontroluje
Według aktu założycielskiego zbiory Muzeum i bezcennej Biblioteki Czartoryskich wraz z budynkami zostały przekazane na własność Fundacji, a w zarząd i użytkowanie Muzeum Narodowemu w Krakowie. Statut zapewniał, że stanowią historyczną całość, a więc nie mogą być sprzedawane, są własnością publiczną utrzymywaną przez państwo polskie.

Zbiory nadal pozostawały więc w tych samych budynkach, gdzie przechowywane były także w czasach PRL, i na których utrzymanie przez te lata państwo i miasto łożyły. Zajmowali się nimi też ci sami ludzie co wcześniej.

Książę powierzył kierowanie fundacją zarządowi, w którym oprócz niego zasiadać mieli także inni przedstawiciele rodziny Czartoryskich oraz polscy specjaliści "w zakresie dyscyplin reprezentowanych w zbiorach Fundacji".

Fundator postanowił także, że prezesem zarządu fundacji będzie "każdoczesny" dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie. Ustanowił przy Fundacji także radę konsultacyjną, w której skład wchodzili m.in. rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu, prezes Polskiej Akademii Umiejętności, dyrektor Biblioteki Narodowej w Warszawie oraz osoba wskazana przez ministra kultury.

W tym czasie "Dama" znowu wyruszyła w świat. Prezentowana była w Waszyngtonie na wielkiej wystawie z okazji 500. rocznicy odkrycia Ameryki. Trafiła tam nie z naszej inicjatywy, lecz dlatego że prezydent Lech Wałęsa obiecał to prezydentowi Georgowi Bushowi na jego osobistą prośbę. Obraz przeszedł tam szczegółowe badania, a zachodni świat odkrył wtedy "Damę". - Wcześniej jak mówiłem w Anglii, że w Krakowie jest obraz Leonarda da Vinci, to mało kto mi wierzył - wspomina Adam Zamoyski.
To miał być koniec wojaży

- Ojciec wychodził wtedy z założenia, że wyjazdy obrazu ze względu na jego bezpieczeństwo są złem, ale koniecznym dla jego promocji w świecie. Po Waszyngtonie uznał, że reklamy wystarczy i to świat powinien już przyjeżdżać do "Damy" - tłumaczy Agnieszka Bromboszcz, córka Marka Rostworowskiego.
Obraz jednak, wbrew protestom rady konsultacyjnej fundacji, nadal jeździł. Prezentowany był w Szwecji, Japonii, we Włoszech, ponownie w trzech miastach USA. Każdy z tych wyjazdów przynosił też sporo pieniędzy, które wpływały na konto fundacji.

Adam Zamoyski dokładnej sumy zdradzić nie chce, ale przyznaje, że mogło się tego zebrać kilka milionów dolarów. Jak udało się nam jednak ustalić, tylko w 2002 roku fundacja otrzymała za wypożyczenia "Damy" i drugiego swego najsłynniejszego obrazu, czyli "Pejzażu z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta 3 miliony 135 tysięcy złotych. Znaczna część tej sumy trafiła wprost na konto fundatora za dwa tysiące dzieł sztuki, które znajdowały się w zbiorach, ale stanowiły osobistą własność księcia i miały być wystawione na aukcję.

Fundacja, wtedy jeszcze kierowana przez dyrektora Muzeum Narodowego, zdecydowała się te prywatne zbiory swego fundatora wykupić, ale nigdy nie ujawniła, jakie sumy mu wypłaciła. Nieoficjalnie mówiło się o kilku milionach złotych. W 1998 roku ministerstwo kultury przeznaczyło na ten cel 450 tysięcy złotych. Z dokumentu fundacji, do którego właśnie dotarliśmy, wynika, że tylko w 2002 r. na konto fundatora wpłynęło 604 tysiące złotych. Ta suma była zaledwie kolejną ratą za depozyty wykupione w 2001 roku, jak opisuje to wspomniany dokument.

Pieniądze
Muzeum Narodowe od wojny utrzymywało zbiory Czartoryskich, konserwowało je, płaciło pracownikom. Płaciło też fundacji do niedawnego zamknięcia muzeum czynsz za użytkowanie jej budynków przy ul. św. Jana w wysokości 70 tysięcy złotych miesięcznie. Tylko w ciągu ostatnich trzech lat na utrzymanie Muzeum Czartoryskich z kasy ministerstwa kultury, a za pośrednictwem Muzeum Narodowego, wydano prawie 14 milionów złotych, z czego w samym tylko ubiegłym roku prawie 5 milionów.

Ale z drugiej strony Muzeum Narodowe zabierało wpływy z biletów. W zeszłym roku zbiory Czartoryskich obejrzało 140 tysięcy osób. Fundacja ma też wpływy z wypożyczeń innych obiektów i sprzedaży praw do reprodukcji fotografii swych zbiorów. Z naszych informacji wynika, że dwa lata temu na jej koncie było ok. 6 milionów złotych kapitału zapasowego.

Pierwszym prezesem fundacji był więc nieżyjący już dzisiaj Tadeusz Chruścicki. Kiedy w 2000 roku odchodził na emeryturę, funkcję objęła jego następczyni na stanowisku dyrektora Muzeum Narodowego Zofia Gołubiew. To wtedy układ wzajemnych zależności zapisany w statucie fundacji zaczął pękać.
W 2003 roku po zmianie statutu, prezesem fundacji został Adam Zamoyski.

- Mój kuzyn Adam Karol Czartoryski nie mówi po polsku. Kiedy zakładaliśmy fundację, nie znał kraju, słabo się orientował, więc posługiwał się mną. Ale nie przypadkiem. Po wojnie jego i moja babka Ludwika Czartoryska znalazła się w trudnej sytuacji. Była wdową, jeden jej syn zginął w Powstaniu Warszawskim, drugi umarł podczas wojny, a trzeci był chory.

Reszta rodziny rozproszyła się po świecie, a mój kuzyn był wtedy jeszcze bardzo młody. Wtedy to moi rodzice zajmowali się sprawami rodzinnymi. Ojciec odbudowywał hotel Lambert, robił za Czartoryskiego pod nieobecność głowy rodziny. Nie tylko tę rolę przejąłem po ojcu - tłumaczy swoją pozycję w fundacji Adam Zamoyski.

Od czasu objęcia przez niego stanowiska szefa fundacji unia personalna między nią a Muzeum Narodowym przestała istnieć. Obie instytucje łączą już tylko trzy umowy z 2005 r., na mocy których Muzeum Narodowe opiekuje się zbiorami, bo fundacja nie jest w stanie tego robić samodzielnie.

Prowadzi to do mnóstwa paradoksów. Na przykład Zofia Gołubiew jest przeciwna nadmiernej liczbie wyjazdów "Damy" na zagraniczne wystawy. Przeforsowała kilka lat temu nawet moratorium na wyjazdy obrazu. Ale po jego zakończeniu jako depozytariusz obrazu musiała w ubiegłym roku złożyć do konserwatora zabytków wniosek o zezwolenie na wywóz dzieła Leonarda do Budapesztu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska