10 stycznia 2012 roku pod bramy rafinerii gorlickiej zajechała setka umundurowanych na czarno mężczyzn w hełmach z tarczami i w kominiarkach. Po sforsowaniu bramy opanowali zakład wprowadzając na jego teren przedsiębiorcę Grzegorza Wojtaszka, będącego w sporze o własność zakładu. Wielu uczestników akcji było oznakowanych "Rutkowski Patrol". Doszło do bijatyki, ze strzegącą obiektu grupą ok. dziesięciu uzbrojonych w broń palną ochroniarzy z firmy Karabela z Tarnobrzegu. Jeden z nich nawet wyciągnął pistolet jednak do strzelaniny nie doszło. Poturbowani pracownicy Karabeli tuż po zajściu złożyli zawiadomienie do gorlickiej prokuratury.
- Grzegorz Wojtaszek zwrócił się do nas, gdyż nie był wpuszczany do zakładu i nikt nie potrafił mu pomóc. Czekaliśmy z akcją do chwili, gdy Wojtaszek otrzyma z sądu dokument uprawniający go do zajęcia jednego z budynków na terenie rafinerii i wglądu do dokumentacji zakładu. Byliśmy dla niego ostatnią deską ratunku. Przyjęliśmy od niego zlecenie na osobistą ochronę i umożliwienie wprowadzenia go do zakładu. Tylko na to - tłumaczył wczoraj Krzysztof Rutkowski.
-Na terenie rafinerii trwał spór właścicielski, który ciągnie się do dziś -przypomniał oskarżony J., który realizował zlecenie Grzegorza Wojtaszka podpisując m. in. umowę z firmą ochroniarską Cerber. To ona, zdaniem jego i Rutkowskiego, zajęła się zbieraniem ludzi do akcji. - Wojtaszek był usunięty poza zakład. Fakt łamania prawa został potwierdzony decyzją sądu. To stanowiło podstawę naszego działania - tłumaczył Leszek J.
- To była misja pokojowa, a nie najazd zbrojny - zarzekał się Rutkowski.
Po czym wyjaśniał: - O naszych działaniach powiadomiliśmy policję w Gorlicach oraz naczelnika wydziału przestępczości gospodarczej Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Gdybyśmy nie mieli decyzji sądowej naszym działaniom sprzeciwiłaby się policja i usunęła by nas z zakładu. Policjanci przyjechali do Glimaru tuż po naszej akcji.
Według Leszka J. obecność stuosobowej grupy miała podziałać odstraszająco. Wszyscy spotkali się przed samą akcją na pobliskiej stacji benzynowej.
- Nie było żadnego planu opanowania zakładu a tym bardziej napaści na pracowników Karabeli. Sędzię Annę Bajan oraz prokuratora Sławomira Korbelaka bardzo interesowały okoliczności sforsowania bramy.
- Moim zadaniem była osobista ochrona pana Wojtaszka, próbowałem wejść do zakładu przez dyżurkę, ale był zamknięta, a gdy doszedłem do bramy była już otwarta - tłumaczył się Leszek J. dodając, że pomagał leżącym na ziemi poturbowanym ochroniarzom Karabeli.
Krzysztof Rutkowski twierdził, że też nie widział, kto konkretnie wyłamuje bramę. - To były sekundy i wjechaliśmy na teren - dodaje.
W zeznaniach złożonych w prokuraturze z jeden drugiego obarczał odpowiedzialnością za prowadzenie akcji wejścia do zakładu. Wczoraj te zeznania odwołali.
Leszek J. wiedział, że ochroniarze z Karabeli mają broń. Na pytanie prokuratura, czy nie czuł ryzyka, gdy ludzie ściągnięci na akcję z całego kraju wchodzili pod lufy pistoletów stwierdził: liczyłem na odpowiedzialność obu stron.
Na następnej rozprawie 3 października, zeznawać mają ochroniarze z Karabeli.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+