Na Twoim nowym krążku "Wspaniałe polskie przeboje" usłyszeć można stare przeboje polskiego rocka w nowych, odświeżonych wersjach. Skąd pomysł, żeby wydać tę płytę?__
Myślałem o tym już od dawna. To są moje ukochane piosenki z lat 80. i 90. Każda z nich wiąże się
z jakimś etapem mojego życia. Puszczane były w czasie prywatek, na ogniskach. Kojarzą mi się
z moją młodością. Po prostu żyły życiem moim i moich przyjaciół z tamtych lat. Już dawno temu powiedziałem sobie, że kiedyś te utwory na pewno zaśpiewam. Teraz przyszedł na to czas.
Dlaczego akurat teraz?__
Mam takie porozumienie z moją firmą fonograficzną, że na co drugi krążek dostaję wolną rękę. Mogę wtedy nagrywać, co mi się żywnie podoba.
Płyta zawiera 11 piosenek, wśród nich "Jedwab", wykonywany wcześniej przez Róże Europy. Dlaczego wybrałeś właśnie te utwory?__
One już dawno zostały wybrane. Nie ze względów komercyjnych, lecz osobistych. Wiążą się
z pewnymi wspomnieniami.
A jak określiłbyś muzycznie rodzaj tej płyty?__
Nowoczesna, prosta i melodyjna, dla masowego odbiorcy. Po prostu nie jestem zwolennikiem specjalnego kombinowania w muzyce. Myślę, że tylko wtedy kiedy nie jest ona wydumana, każdy może ją sobie łatwo przyswoić. O to właśnie mi chodzi w muzyce.
Rozumiem, że masz na myśli również typowo dyskotekowe klimaty. Kiedyś nazywano cię królem dyskotek...__
Nadal nim jestem. Ostatnio byłem na dyskotece i zauważyłem, że polskie granie dyskotekowe zatrzymało się na Jacku Stachurskym. Nie powstaje nic nowego, nic ciekawszego.
Dlaczego właściwie Stachursky? Nazywasz się przecież Jacek Łaszczok...__
To jest nazwisko mojej przyjaciółki. Kiedyś pracowałem jako spiker radiowy. Nie chciałem, żeby ludzie wiedzieli, że to ja jestem tym spikerem. Dlatego właśnie ukryłem się pod pseudonimem Stachursky. Potem zacząłem odnosić pierwsze sukcesy jako muzyk, a pseudonim przylgnął do mnie tak, że postanowiłem już niczego nie zmieniać. Muszę się jednak przyznać, że oficjalnie od ponad roku podpisuję się jako Jacek Łaszczok Stachursky.
Kiedyś występowałeś w Stanach Zjednoczonych i w Azji. Jaki tam był odbiór Twojej muzyki?__
Siwy dym, mówiąc w skrócie. To były chyba najbardziej rewelacyjne koncerty, jakie zagrałem
w życiu. Szczególnie te w polonijnych klubach Chicago. Tłumy szalały, zwłaszcza przy piosence "Taki jestem". Tam zawsze już będę ich Stachurskym.
Wzdychają do Ciebie całe rzesze fanek. Czy to nie jest zbyt uciążliwe?__
Trochę tak. Zauważyłem, że wiele kobiet permanentnie postrzega mnie poprzez teksty moich piosenek, w których dużo jest o uczuciach i kontaktach męsko-damskich.
Czy to prawda, że niektóre nawet rzucają na scenę swoją bieliznę?__
Tak.
Czy Twoja żona nie jest zazdrosna?__
O tak, i to bardzo. Chociaż teraz i tak się już trochę przyzwyczaiła. Wciąż jednak mawia,
że najchętniej rozszarpałaby na strzępy te wszystkie kobiety, które usiłują podejść do mnie "zbyt blisko" na koncertach albo po nich.
Piszesz teksty, komponujesz muzykę i ciągle koncertujesz. Znajdujesz czas, żeby robić coś poza muzyką?__
Wszystko można z sobą pogodzić. Ostatnio mam nawet sporo wolnego czasu. Organizacją moich koncertów i komponowaniem tekstów zajmują się zaufani ludzie. Mogę więc powiedzieć, że teraz sobie odpoczywam.
W jaki sposób?__
Gram na przykład w piłkę nożną, bo to moja pasja. Interesuję się też magią, astrologią i zjawiskami paranormalnymi. Sporo na ten temat czytam.
Osiągnąłeś już wszystko w branży muzycznej. Masz jeszcze jakieś marzenie?__
Chciałbym jeszcze raz zaśpiewać taką piosenkę, żeby przed Stachurskym pół Polski padło
na kolana. A po za tym marzę o tym, by przeprowadzić się do Tybetu.