Bogatki zagłuszały modraszki i szarytki. Głośne, miłosne nawoływania. Wtórował im dzięcioł duży. Nie, nie śpiewał. Znalazł wypróchniały, pusty konar, który działa niczym pudło rezonansowe. Bębnił jak oszalały, oznajmiając wszem i wobec, iż to jego kawałek lasu.
Tuż po dwunastej odezwał się dzięcioł zielony. Posiadacz słabego dzioba rzadko bębni. Chichotał przeraźliwie przez dobre pół godziny. Potem dołączył do niego drugi samiec. Byłbym zapomniał: u ptaków wiosenne koncerty są domeną panów. Panie są ciche i spokojnie baczą, który posiadacz głosu będzie najlepszym kandydatem na męża. To jeszcze nie koniec. Krajem lasu spacerowało stado gawronów. W promieniach słońca pióra lśniły fioletowym poblaskiem. Już dobrały się w pary.
Dla naszego oka wszystkie wyglądają tak samo, lecz dziwnym trafem tylko jeden ptak z każdej pary właził drugiemu pod dziób. Zaglądał zalotnie w oczy. Podtykał niewidoczne z oddali smakołyki wygrzebane z suchej trawy. Kolega, czy może raczej koleżanka, okazywała wystudiowana objętość. Para srok niosła w dziobach patyczki na gniazdo. I już miałem ogłosić wiosnę, ale zerknąłem na prognozę pogody. Zima zaraz wróci…
