Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak się bawi Kraków

Piotr Rąpalski
W "Cieniu"  imprezy, dziewczyny i atmosfera są naprawdę gorące
W "Cieniu" imprezy, dziewczyny i atmosfera są naprawdę gorące Andrzej Banaś
W Warszawie, aby szybko przedostać się z klubu do klubu trzeba wziąć taksówkę. W Krakowie wypada się z jednego lokalu wprost do innego. Nasze miasto jest jak imprezowa dżungla, w której można się pogubić. Mamy nowoczesne kluby rodem z Londynu, dyskoteki, gdzie rządzą "hity z satelity", ale są nadal lokale, które niewiele zmieniły się od czasów PRL. Gdzie warto pójść? - pisze Piotr Rąpalski

Jak łatwo zepsuć sobie karnawałowy, piątkowy lub sobotni, wieczór? Najlepiej umówić się ze znajomymi w mroźną noc "pod skarbonką", bez planu na imprezę. Katastrofa towarzyska i odmrożenie kończyn po długiej, bezowocnej wędrówce gwarantowane.

Kraków jest miastem klubów muzycznych i dyskotek, ale żeby trafić na dobrą imprezkę trzeba mieć szczęście albo rozeznanie. Reporterzy "Gazety Krakowskiej" puścili się w miasto, aby sprawdzić, gdzie można liczyć na dobrą zabawę, a gdzie lepiej nawet nie wściubiać nosa.

HOUSE DLA KASIASTYCH
W Krakowie królują kluby, gdzie gra się elektroniczną muzykę house i wszelakie jej odmiany. Najwięcej takich miejsc znajduje się w okolicach Rynku Głównego. Najdłuższa kolejka chętnych ustawia się do "Frantica" przy ul. Szewskiej.

Wpuszczą jednak tylko tych ładnie ubranych. I nie chodzi już jedynie o to, żeby nie przyjść w dresie z kijem bejsbolowym w ręce. - Na buty patrzą coraz mniej, ale gorzej jeśli nie masz koszulki z kołnierzykiem - mówi Paweł stojący w kolejce. - Ale tutaj jest naprawdę gruba biba i laski jak marzenie. Warto swoje wystać.

Gości traktuje się niby po królewsku, bo czekają stojąc na czerwonym dywanie. Jednak to czy bramkarz odhaczy łańcuszek barierki i wpuści nas do środka zależy od lustrującego spojrzenia ostrej selekcjonerki. W środku faktycznie jest konkretna impreza. Na jednym parkiecie króluje house. Ludzi jest dużo, ale nie ma tłoku.

Jest też mniejsza sala gdzie grają afroamerykańskie R'n'B i funky. Piwo drogie (9 zł) i ciężko dopchać się do baru. Plusem jest to, że nie oszczędzają na klimatyzacji i goście nie toną w papierosowych oparach. Mówi się, że to najlepszy klub w mieście. Ale wiadomo - gusta i guściki...

W tej branży klubów dużą popularnością cieszy się też "Cień" przy ulicy św. Jana. Lepiej jednak nie przychodzić do niego mocno wstawionym, bo na stromych schodach łatwo się zabić. Poza tym selekcja też jest ostra i podchmieleni mogą mieć problem z wejściem. Piwo kosztuje 9 zł. Miejsca mniej niż we "Franticu", dlatego tańczący zderzają się z sobą niczym samochodziki w wesołym miasteczku. - Bywa przytulnie, ale zależy kto się przytula - śmieje się Marek, student AGH.

W "Cieniu" mało jest obcokrajowców. We "Franticu" ciut więcej. Najbardziej gościnny jest dla nich inny house'owy klub "Prozak" przy placu Wszystkich Świętych. To dwupoziomowa piwnica, w której naprawdę łatwo się pogubić. Trochę straszą oczadzone tytoniowym dymem cegły i mroczny dolny poziom. Mamy tu jednak dwa duże bary. Na dole DJ-e grają house, a na górze, dla odmiany, często puszczane są hity z radia i telewizji. Pełno tu Anglików, Niemców i... Hindusów. Piwko 9 zł.

Podobne kluby z tej puli w centrum to "Midgard" i "Ministerstwo" przy Szpitalnej. W tym drugim, charakterystycznym elementem wystroju są krzesła przy barze w kształcie dłoni, które... chwytają nas za pośladki. Jest jeszcze "Rdza" na Brackiej. House'owy zaczyna być też Kazimierz. Tutaj przy placu Nowym przyciąga lokal "Tawa"
HITY, A NIE DJ'eja BITY
Popularne kluby house to jednak mekki dla ludzi, którzy w portfelu mają o wiele więcej pieniędzy niż student "na dziennych", nawet taki z marketingu czy bankowości. Poza tym, żeby wytrzymać przy dudniących bitach house, gdzie rzadko kiedy uświadczymy treści w piosenkach, trzeba tę muzykę naprawdę lubić, a przynajmniej tolerować. Ale jaką mamy alternatywę skoro Kraków "house'em stoi"?

Tańszą i bardziej POPularną? Spokojnie. Jest pełno knajp, gdzie nie produkuje się muzyki "na miejscu" z wyobraźni DJ-a, ale puszcza sprawdzone kawałki - hity z satelity i szlagiery z radia. Rynek Główny. Dobrze znany jest lokal "U Louisa". Strome schody prowadzą nas do piwa za 9 zł.

Tłum spragniony procentów wisi na barze. Jest tak ciasno, że piwo zamówisz, ale nie wiadomo, czy je z tej matni wyciągniesz. Średni początek. Dalej jest już lepiej. Polacy i obcokrajowcy wspólnie wywijają na parkiecie. Nie jest duży, ale tłoku nie widać. Trafiamy w momencie kiedy z głośników leci kultowy Michael Jackson.

Nieopodal "Louisa" znajdują się "Jaszczury". Upadek legendy. Kiedyś bawiły się tu tłumy studentów, ale chyba zaczęli oszczędzać swoje uszy na wykłady. Dudni muzyka techno, która przypomina walenie młotem kowalskim w kawał blachy. Na podeście tańczą trzy dziewczyny. A raczej kolibią się na boki. Żałosny obrazek. Pomóc może gościom tylko cena piwa, 6,5 zł. Ale przecież w karnawale nie wolno upijać się na smutno.

Trzecia próba. Klub "Blue" na południowej ścianie Rynku. Wchodzących uderza w nozdrza zapach wędzonki. Ciekawe... Ochroniarze zamiast "dobry wieczór" rzucają "szatnia płatna". Nieopodal bar. Lokal mieni się niebieskimi i fioletowymi światłami. Robi to wrażenie. Piwo 8 zł. Na lewo sala do tańczenia.

Cała spowita w szarym dymie. To stąd zapach wędzonki! W oparach widać niemal tylko ruszające się w takt muzyki białe damskie kozaczki. Cała kolonia. Ich właścicielki są mocno opalone, niekoniecznie w naturalny sposób. Ze swoimi wybrańcami pląsają do kawałków z list przebojów.

Jeśli chcemy uciec z tej "błękitnej laguny" to najbliżej jest klub "Big Bull". Taniusio. Piwo 6 zł, bania wódki 5 zł. Ludzie tańczą, choć parkietu nie ma. Wiją się między krzesłami wśród kolorowych świateł reflektorów. Muzyka disco i dance. Kiczowato, ale przytulnie, nie tylko z powodu małej ilości miejsca.

RUDERA NA WIELOPOLU
Wniosek jest taki, że jeśli nie chcemy bawić się przy artystycznych wizjach DJ-a i house, ale przy znanej nam muzyce, lepiej opuścić okolice Rynku i skierować się w stronę Kazimierza. Byleby po drodze minąć kamienice na Wielopolu. Tuż naprzeciwko klasycznego budynku banku znajduje się rudera, która mieści aż cztery knajpy.

Mając dość piwnic skupmy się jednak na trzech zajmujących piętra rozsypującego się budynku. Mamy tutaj "Łubu Dubu", gdzie muzykę puszcza się zza wielkiej lodówy rodem ze sklepu epoki Gierka. Piwo kosztuje 7 zł, są dwa bary i niewygodne krzesła. Na parkiecie plejada wariatów. W tym lokalu możesz tańczyć jak chcesz i nikt nie będzie się śmiał. Grają nowiutkie hity z list przebojów, ale i szlagiery lat 70., 80., 90. W czasie naszych "oględzin" z głośników dudni Wanda i Banda z przebojem "Hi-Fi Superstar". Bawią się studenci, licealiści, ale jest i paru oldboyów.

Naprzeciwko "Łubu" jest "Caryca". Knajpa wąska jak mózg patyczaka, ale impreza w niej odbywa się w tempie turbo. Grają tutaj bowiem muzykę drum & base. Takie ambitniejsze techno. Można wpaść, ale na chwilę. Dla zdrowia.

Zostaje nam jeszcze "Kitsch" na samej górze. Mówi się, że to lokal dla gejów. My twierdzimy, że dla każdego, komu nie zależy na wystroju wnętrza i higienie imprezy. Na podłodze walają się śmieci, a z góry często kapie na nas woda z wentylacji. To tu jednak odbywają się najbardziej szalone imprezy w mieście, które trwają na pełnych obrotach nawet do 9 rano.

Grają tu wszystko, byle szybko. Każdy pcha się na podest pośrodku wielkiej sali, aby pokazać swe wdzięki tym poniżej. Jest ciasno i lepiej nawet nie próbować przejść z piwem (7 zł) w ręku przez parkiet.
- Tu się przychodzi kończyć imprezę. Cały Kraków się złazi. Stąd nie da rady iść już gdzie indziej - mówi Marzena, licealistka z VI LO.
ROZHULANY KAZIMIERZ
Niefortunnie wizytę w tej dzielnicy zaczynamy od klubu "Hell & Heaven" przy Brzozowej. Na reklamie przed wejściem litania pochwalna, że każdy znajdzie w środku coś dla siebie. W piątek ponoć są "pokazy taneczne". Po wejściu czujemy się jednak jak na blokowisku podczas kibolskiej zadymy. Trafiliśmy na koncet hip-hopowy. Zakapturzeni miłośnicy rapu machają rękami w przód i w tył. Dziewczyn jak na lekarstwo. Piwo 6 zł.

Po takim przeżyciu trzeba szukać ukojenia. Wchodzimy do "Aloha" przy Miodowej. Na podłodze wysypana chyba tona piasku. Są nawet palmy. Miejsca jest mało, ale pod amboną DJ-a tańczą piękne dziewczyny ze sznurami kwiatów na szyjach. Barman ma słomkowy kapelusz, a piwo kosztuje 7 zł. Grają znane hity.

Trafiamy na plac Nowy. Tu oprócz wspomnianej wcześniej "Tawy" dominują knajpy, w których karnawał i tańce rozkręcają się wprost proporcjonalnie do opróżnianych kufli z piwem. Po wejściu do "Singera" ciężko sobie wyobrazić, że kiedykolwiek ktoś tu tańczył. Nawet spokojnego walca. Miejsca nie ma, wystrój trochę jak w zakładzie szewskim z końca XIX wieku. Ale to tylko pozory.

- Po północy ludziska wyskakują na stoły i świrują w takt Bregovicia, Krawczyka i im podobnych z całego świata. Wpadają na siebie i fajnie jest - mówi lekko podchmielona Marta. W uliczkach odchodzących od placu Nowego szukając imprezy możemy wstąpić do "BonBon" przy ul. Meiselsa. Siedzi się tu pod wielkimi czarnymi lampami. Klientela starsza niż studenci tańczy przy barze. Piwko 7 zł. Bardziej młodzieżowo i dyskotekowo jest w "Opium" na ul. Jakuba. Mają tutaj cieplutką werandę pełną wygodnych pufów. W obu miejscach piwo kosztuje 7 zł.

PEŁNA KULTURKA
W karnawale bawić się mają prawo nie tylko młode wilki lubujące się w elektronicznych dźwiękach, ale i koneserzy żywej muzyki i spokojniejszych pląsów. Ostatnio modny stał się "Artclub" w domu plastyków przy Łobzowskiej. Choć porcelanowe cukierniczki na stołach kojarzą się z wystrojem baru mlecznego minionej epoki, to w piątkowe wieczory atmosferę miejsca wypełnia rubaszny jazz. Gra tutaj kultowy już w Krakowie Old Metropolitan Band. Z początku goście grzecznie słuchają muzyki przy stolikach, ale z reguły wszystko kończy się potańcówką pod sceną.

Podobnym miejscem jest klub "Show Time" na Rynku Głównym. Różni się jednak wystrojem. Długie schody prowadzą nas do obszernych sal, które kipią od czerwonego koloru ścian i sof. Kapele grają na żywo wszystko dla dobrej rozrywki. Przerazić może cena piwa 11,50 zł.

Rewelacyjną knajpą, gdzie starzy i młodzi mogą posłuchać dobrej muzyki na żywo i pohulać pod sceną, jest "Lizard King" na św. Tomasza. Grają tu legendy rocka, bluesa, jazzu, ale też i młode kapele. W artystycznie wykonanym menu, do picia drinków zachęcają nas karykatury Elvisa Presleya, Nicka Jaggera z Rolling Stones, czy Raya Charlesa. I lepiej pić te drinki, bo piwo kosztuje 9 zł.
I MIEJSCA NIETUZINKOWE
Choć staramy się sensownie pogrupować krakowskie lokale, to jednak istnieją miejsca, które wyślizgują się spod próby "naukowo-rozrywkowej" klasyfikacji. Lokalem, gdzie czas się zatrzymał jest "Feniks" na ul. św. Jana. To jedyny w swoim rodzaju dancing, który automatycznie kojarzy się ze szlagierem "Jesteśmy na wczasach".

Przy wejściu wita nas starszy kelner pod muchą. Oczywiście pierwsze co rzuca to to, że wstęp jest płatny - 10 zł. - Tylko że nie wiem, czy jest sens, bo zaraz zamykamy - rzuca mało przyjemnie. Z przeszywającego niczym strzała Tatarzyna spojrzenia szatniarza łatwo wyczytać, że tu nie pasujemy.

Ukradkiem rzucamy tylko okiem na parkiet, gdzie w blasku ślamazarnie mrugających dyskotekowych świateł, przy nierozpoznawalnym biesiadnym kawałku powolnie pląsa pani w żakiecie i wielkim koku z panem w czerwonej marynarce. Wychodzimy.

Zupełnie innym lokalem jest "Shisha Bar" na Małym Rynku. Tu można się poczuć jak kalif. Siedząc na perskim dywanie oglądać jak piękna dziewczyna tańczy dla nas taniec brzucha. Taka atrakcja pojawia się tu co godzinę, a w międzyczasie klienci mogą sami popróbować. Główną atrakcją jest jednak palenie shishy, fajki wodnej, czyli zasysanie aromatycznego dymu, co ponoć nieźle rozluźnia.

Kolejnym specyficznym miejscem jest "Błędne Koło" na Brackiej. W soboty przypomina wiele innych młodzieżowych klubów, gdzie gra się house, ale w piątki to miejsce zlotu krakowskich miłośników muzyki reggae, dancehall i filozofii Boba Marleya. Tylko tutaj ludziska pląsają radośnie przy jamajskich rytmach do białego rana. Ale żadna to narkotyczna melina. Dwa bary i pełno wygodnych sof. Tu się śpiewa o wszystkim, a do tego gra pozytywna muzyka.

Ostatnim miejscem, które nas urzeka, to klub "Masada" przy ul. Skawińskiej, nieopodal placu Wolnica. W Krakowie chyba jeszcze nie było tak... wysokiego klubu. Od parkietu do sufitu jest kilkanaście metrów. Dj miesza style. Tworzy własną muzykę, ale miksuje ją ze znanymi szlagierami. Tańczą starsi i młodsi.

Nad przestronną salą góruje antresola z barem. Idealne miejsce dla królów nocy, aby sącząc drinka obserwować kocie ruchy królowych szalejących na parkiecie. No, bo panowie, po co chodzi się na imprezy? Dla muzyki?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska