Sama umiejętność gry na instrumencie to produkt uboczny, bo w niczyim interesie nie leży produkowanie muzyków, których jest mnóstwo, z których tylko jakiś mikro procent zrobi karierę instrumentalisty i będzie w najgorszym razie konkurencją dla swoich nauczycieli. Chodzenie do takiej szkoły jest jednak istotne, żeby dziwna bańka zwana „kulturą muzyczną” mogła się kręcić. Żeby miał kto łazić na ambitne koncerty, nie pytał komu to potrzebne i dlaczego tyle kosztuje.
Oczywiście jestem stronniczy, bo sam w takiej (świetnej zresztą) szkolę uczę orkiestry, uważam ją za miejsce pysznej zabawy nie tylko dla siebie, ale też moich młodych, którzy tworzą coś razem, mają z tego powodu satysfakcję i na czymś im w ogóle zależy. Jak wiadomo, każdy stary piernik jest przekonany, że tym młodym z GEN Z nie zależy już w ogóle na niczym, poza nowym telefonem. No więc niespodzianka - im co bardziej bez sensu, tym młodzi bardziej się garną, a w ogóle od rzeczy pozornie nieistotnych staje się piękniejszy. Poniżej więc lista bezsensownych aktywności (przedmiotów), które uczniowie szkół muzycznych pilnie trenują:
Kształcenie słuchu - Ci którzy w pierwszej klasie maja piątki z „KS”, mają je rownież w klasie ostatniej. Podobnie Ci trójkowi - zawsze dobrzy, mimo wszelkich wysiłków. Co ciekawe - znam wiele przypadków słabizn słuchowych, które zostały wybitnymi muzykami.
Zasady Muzyki - Na „ZM” uczy się z grubsza jak czytać nuty i te wszystkie inne znaczki. Niestety zasad nikt nauczyć nie jest w stanie, bo ich nie ma. Było wielu teoretyków, którzy próbowali znaleźć tajemnicę, magiczny przepis na muzykę, która odniesie sukces, będzie zawsze i wszędzie wszystkich wzruszać, ale to się jakoś dotąd nie udało.
Historia Muzyki -Wykłada się tam (i puszcza nagrania) utworów i kompozytorów słusznie zapomnianych, którymi nikt już dzisiaj się nie interesuje. Szczególnie te, które są śmieszne albo okropne, wychodząc z założenia, że te ładne się obronią. Brzydkie utwory opisuje się przy tym paskudnym językiem, np: „górna sześciolinia zawiera opracowany figuracyjnie głos wokalny, dolna zaś cantus firmus w dużych wartościach rytmicznych.”
Harmonia - to doprowadzona do perfekcji metoda komponowania nie wymagająca w ogóle słuchu, której efektem są niepomiernie nudne, za to matematycznie poprawne kawałki jakie pisało się na przełomie XVII i XVIII wieku.
Efektem tego bezsensownego, jak widać, kształcenia są ludzie z pasją, bogatą wyobraźnią, ambitni i wrażliwi. Jak to się dzieje - nie mam pojęcia, ale działa! I na szczęście nikt tego, przynajmniej na razie, nie chce zmieniać.
