Klęczana: wyszedł po szampana dla żony. Już do niej nie wrócił
- Zrobiłem to w samoobronie - nie krył. Teraz stanie za to przed krakowskim sądem. Akt oskarżenia w sprawie zabójstwa już tam trafił.
Prokuratura Rejonowa w Myślenicach przez kilka miesięcy wyjaśniała okoliczności tragedii, do jakiej doszło w ostatnią sylwestrową noc. W remizie OSP Klęczany (gmina Gdów) bawiło się około 70 osób. Zabawa była szampańska, nie brakowało alkoholu, humory wszystkim dopisywały. Jeszcze przed północą doszło do scysji między uczestnikami imprezy. Tomasz R. zwrócił uwagę młodym ludziom, by nie śpiewali kibolskich przyśpiewek, bo nie są na meczu piłkarskim. Jeden z zaczepionych proponował mu nawet wyjście na zewnątrz, by spróbował sił w pojedynku na pięści. Atmosfera robiła się nerwowa, doszło do przepychanek między grupami mężczyzn. Uczestnik zabawy Zbigniew Ł. prosił pół godziny przed północą żonę Beatę, by wezwała policję, bo jak mówił, "nie będzie się bił z gówniarzami". Funkcjonariusze się pojawili, ale kobieta stwierdziła, że sytuacja się uspokoiła, więc nie ma potrzeby interwencji. Mundurowi odjechali.
Po północy uczestnicy zabawy złożyli sobie życzenia, byli na zewnątrz remizy. W pewnej chwili Zbigniew Ł. wrócił do budynku, potem jego żona postanowiła sprawdzić, co się z nim dzieje. Najpierw jednak dostrzegła swojego brata Tomasza R., który wybiegł zakrwawiony z remizy. Beata Ł. wezwała karetkę pogotowia do brata, bo miał poważne obrażenia: złamany nos i kość oczodołu. Kobieta poszła jeszcze do przedsionka kuchni i wtedy usłyszała, że "tu leży ktoś, kto ma flaki na wierzchu". Podeszła bliżej i rozpoznała męża. Próbowała mu pomóc, ale 40-letni Zbigniew Ł. bardzo mocno krwawił z rany na brzuchu. Potem reanimację przejęli ratownicy, jednak życia mężczyzny nie udało się uratować.
Do wyjaśnień zatrzymano grupę młodych ludzi, uczniów techników z Krakowa i Bochni. Czterej usłyszeli zarzut pobicia Tomasza R., a jeden dodatkowo zabójstwa Zbigniewa Ł. 18-letni Paweł S., 19-letni Dominik S. i 21-letni Damian G. nie przyznali się do winy.
Tylko Mateusz S. przyznał się do winy, w tym do zabójstwa. Potem składał zmienne wyjaśnienia. Raz zaprzeczał zarzutom, by znowu się do nich przyznawać. Złożył też swoją relację na piśmie, w niej stwierdził, że to Zbigniew Ł. jako pierwszy, bez powodu, uderzył go pięścią, a on oddał uderzenie. By się ochronić przed atakiem, zadał mężczyźnie cios nożem. Niebezpiecznego narzędzia przy sobie nie nosił. Nóż zauważył na stole, chwycił go odruchowo.
- Byłem wtedy zamroczony alkoholem, uderzyłem pokrzywdzonego pięścią i dźgnąłem nożem. Nie myślałem o skutkach czynu - napisał oskarżony. Wyraził skruchę i przeprosił rodzinę zabitego 40-latka. Z kolei w wysłanym z więzienia liście do kolegi potwierdził, że brał udział w pobiciu Tomasza R.
Mateusz S. jako jedyny z oskarżonych przebywa w areszcie tymczasowym. Jest osobą młodocianą, czyli taką, która w chwili dokonania przestępstwa miała mniej niż 21 lat, dlatego za zabójstwo może zostać skazany przez sąd najwyżej na 25 lat pozbawienia wolności. Jego kolegom grozi do 3 lat.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+