Pochwaliła się już Pani gościom?
Pewno, bo jest się czym chwalić. Człowiek do nagród nie przywykł, bo ja to najlepiej w kuchni rządzę, a tu takie cudo.
Długo już Pani siedzi w agroturystyce?
Takiej własnej to dwadzieścia lat. I cały czas się uczę.
Wciąż ma Pani do tego siłę?
Pewnie, że tak. Jeszcze niejednego bym mogła przeskoczyć. A tak poważnie, gdybym nie lubiła tego, co robię, pewnie mnie by tu już nie było. Bo przecież na co dzień moje główne atrybuty to garnki i łyżki, ale mnie cieszą ludzie, gdy wyjeżdżają zadowoleni. I wracają!
Kusi ich domowa wędlina albo sałatka z młodą pokrzywą. Słynie Pani z tego.
(śmiech) Nie tylko pokrzywa robi furorę, mlecze też są mile widziane albo zupa z nagietków.
Sporo turystów zagląda do pensjonatu?
Sporo. Jesteśmy przecież na czerwonym szlaku, nieraz zdarza się, że pukają po chleb albo chcą zjeść talerz gorącej zupy lub po prostu potrzebują plastra na bąble na piętach.
I co, dostaną?
A jakże by inaczej? Nie tylko plastry, ale potłuczone liście babki lancetowatej na dokładkę, żeby się dobrze goiło. Ludziom ze szlaku nie odmawia się pomocy.
Ośrodek upodobali sobie, aktorzy, muzycy, artyści. Dostają jakiś specjalny pakiet, że tak chętnie do Pani przyjeżdżają?
Specjalny to może być koszyk, z którym pójdą z nami na grzyby. Ci, którzy do mnie trafiają, nie oczekują specjalnego traktowania. Przeciwnie, chcą być członkiem załogi. Zdarza się więc, że pichcą coś w kuchni albo wędzarni, lepią pierogi czy obierają grzyby.
Rozmawiała Halina Gajda