https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Utracona polityczność

Jerzy Surdykowski
Advocatus diaboli: Celem polityki jest dobro wspólne, a nie tylko wyborczy sukces.

Dlaczego brzydzi nas polityka? Pan Prezydent, który najczęściej ma za złe. Premier Tusk coraz bardziej spięty i zdenerwowany. Prezes Kaczyński znów w postaci, do której przywykliśmy, bo owczą skórę przywdzianą po krakowskim zjeździe zdążyły już zeżreć mole albo inne palikoty. A dookoła kłębi się tłum sfrustrowanych postaci, które istnieją i pokazują się tylko po to, aby przywalić któremuś z kamratów.

Ale przecież nie zawsze tak było. Wystarczy poczytać o dziejach demokracji albo zajrzeć do encyklopedii, aby dowiedzieć się, że niegdyś politykę uznawano za szlachetną sztukę rządzenia państwem, a w nowszych czasach za publiczne forum, gdzie uzgadniane są poglądy i zawierane kompromisy służące dobru wspólnemu obywateli.

Nawet Amerykanie - którzy powiadają cynicznie, że polityka to sztuka bycia wybieranym - podkreślają, że celem jest dobro wspólne, a nie tylko wyborczy sukces. Więc gdzie jest dobro? Czy realizuje się przez kłótnie, wyzwiska, objawianie frustracji i złego humoru?

Któż by myślał o miejscu Polski w Europie. Na listach do europarlamentu brakuje tylko Dody, Ibisza i braci Mroczek

Nie musi być zgodnie i jednolicie jak za śp. komuny z jej cenzurą i jedyną dozwoloną partią. Chodzi o to, żeby podstawą polityki była obywatelska dyskusja o tym, jak dobro wspólne realizować, co można zrobić, a czego się nie da i jakiej Polski chcemy? Czy po to dwadzieścia lat temu odzyskaliśmy demokrację, by ją przekształcić w karczemną burdę?
Jak wrócić do istoty demokracji? Do wielkich i prawdomównych dysput o państwie, funkcjonowaniu jego instytucji, o pożądanych reformach nie jest jednak zdolna partia sprawująca władzę, obojętnie jaka by była i jak się nazywa. Obciąża ją odpowiedzialność za państwo, którego nie można zbytnio rozchybotać, a z drugiej strony rządzących zawsze hamuje obawa przed utratą władzy.

Tutaj największa odpowiedzialność spoczywa na opozycji, której nie pętają podobne hamulce. W Polsce każda licząca się partia była już u władzy i posiedziała też sobie w opozycyjnych ławach.

Niestety, zawsze idzie ona najłatwiejszą drogą: zamiast być rzecznikiem wspólnego interesu i troski o państwo, wdaje się w personalną bijatykę i wymianę złośliwości.

Niestety, taka taktyka zawsze przynosi sukces, bo partia rządząca wcześniej czy później się zużywa; wystarczy jej głośno i efektownie wymyślać, by samemu znaleźć się u steru. Taka partia uczy się wszystkiego najgorszego: nie trzeba się wysilać, tworzyć programów i koncepcji, wystarczą hasła i grupa wypróbowanych pyskaczy.

Jedyną receptą na poprawę jest objęcie rządu przez "naszych", co z tego że tak samo durnych i nieprzygotowanych jak ustępujący rząd? Takiej partii nie są potrzebni intelektualiści, eksperci, nie wspominając nawet o mężach stanu. Dowiezie ich sprawne BMW (Bierni, Mierni, Wierni).

Takiej partii nie są nawet potrzebni myślący obywatele, wystarczy horda kiboli gotowych do wrzasku, kiedy trzeba. Jak już dorwie się do władzy, taka partia znowu uczy się czegoś nowego: przekonania, że opozycja nie ma nic sensownego do powiedzenia, istnieje tylko po to, by nam przeszkadzać.
Już nie pamiętają, że sami nią przed chwilą byli. W ten sposób politycy traktują nas jak głupców i sami przez to głupieją.

Ten żałosny mechanizm dobrze widać w ostatnich wydarzeniach. Premier atakując finansowanie partii z budżetu dotknął przez moment istoty choroby trawiącej polską politykę. Ale zaraz z tego miejsca uciekł, bo nie chodziło o to, żeby coś poprawić, tylko by zaprezentować się jako mąż opatrznościowy tnący wydatki na czas kryzysu.

Wybory prezydenckie przecież już za półtora roku. Prezes Kaczyński i jego ludzie też nie chcieli niczego uzdrawiać, tylko dalej kupować za nasze pieniądze swoje głupawe billboardy. Nawet przez poprawiony system dotowania partii i przez głosowanie na listy zamiast ludzi, nie przebije się żadne nowe ugrupowanie, żaden myślący obywatel. Nie inaczej przebiega ustalanie kandydatów przed wyborami do europarlamentu.

Kto by myślał o poważnej refleksji nad miejscem Polski w Europie i ludziach, którzy nas tam poprowadzą? Na listach brakuje tylko Dody, Ibisza i braci Mroczek.

W ten sposób obywatele utracili politykę. Gorzej, powoli tracimy nawet prawo do bycia obywatelem.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska