Volkswagen, Bosch, ThyssenKrupp - kolejne giganty zamykają zakłady i zwalniają ludzi. Choroba trawi też mniejsze firmy. Przedsiębiorstwa oskarżają władze o niszczenie przemysłu. Potężne niemieckie firmy potrzebują gigantycznych ilości energii, tymczasem po agresji na Ukrainę bajecznie tani rosyjski gaz stał się trefny. Jakby tego było mało, władze wdrożyły politykę odejścia od węgla i od atomu. To musiało się źle skończyć. Jeszcze niedawno Niemcy budziły respekt, a nawet obawy, dziś nazywane są chorym człowiekiem Europy.
W ważnych europejskich stolicach bardzo ważni politycy przypominają mi klasowych prymusów, którzy z wszystkiego dostają same szóstki, a nie umieją zawiązać sobie sznurówek, ani zrobić śniadania.
Sygnałów ostrzegawczych nie brakowało. Sama 5 lat temu pisałam na tych łamach, że niemiecka rzetelność się skończyła. Lotnisko w Berlinie miało kosztować 2 miliardy euro, a kosztowało 4 razy więcej i budowano je 14 lat, czyli trzy razy dłużej niż zakładano. Audyt ujawnił ponad 11 tysięcy usterek, które dowodziły krańcowej bezmyślności. Np. w konstrukcjach przeciwpożarowych montowano elementy łatwopalne. Już zapomnieliśmy jak oszukiwał Volkswagen montując w autach urządzenie bajerujące testy homologacyjne, co skończyło się karami w wysokości 30 miliardów euro. Z kolei Deutsche Bank miał obarczone ryzykiem papiery o wartości kilkanaście razy większej niż PKB Niemiec. Zatem jeszcze przed kryzysem gazowo – energetycznym nagminne stały się błędy, brak kompetencji i brak nadzoru.
Kolejną kwestią wywołującą ból głowy jest imigracja. W Niemczech mieszka 3,5 miliona zarejestrowanych imigrantów poszukujących ochrony ze względów humanitarnych (w tym ponad milion z Ukrainy). Ale dziwnym sposobem wciąż brak setek tysięcy rąk do pracy. W rozmaitych sektorach. Bauerzy rozpaczają, że nie ma kto zbierać szparagów, bo Polacy już nie chcą przyjeżdżać. Tysięcy pracowników brakuje też w sektorze IT. Bo Niemcy wysokowykwalifikowanych pracowników traktują jak nielegalnych, ale akceptują całą resztę imigrantów.
Fatalnie sprawy się mają jeśli chodzi o cyfryzację. Niemcy są cyfrowo zapóźnione do tego stopnia, że Polska wyprzedza je o ‘lata świetlne’. Tę negatywną tendencję przewidział twórca Comarchu prof. Janusz Filipiak, który pisał o odwrocie młodych Niemców od studiów matematyczno-technicznych uznawanych przez nich za zbyt wymagające. Niechęć do trudnych studiów była przecież tylko kropelką przelewającą dzban przepełniony indolencją polityków.
Jednak Niemcy nie są ślepi, ani głupi. Potrafią stawiać celne diagnozy. Myślę o książkach takich jak np. „Moskiewski łącznik” Reinharda Bingenera i Marcusa Wehnera. Autorzy opowiadają jak Niemcy uzależniały się od rosyjskiego gazu, dzięki któremu przez kilka lat
dysponowali ogromną przewagą konkurencyjną, ponieważ płacili mniej niż inni; o wiele mniej niż Polska. Z książki dowiadujemy się o „sieci powiązań Gerharda Schroedera, która obejmuje nie tylko niemieckich socjaldemokratów, ale też menadżerów, przedsiębiorców, zagranicznych polityków oraz ludzi z szemraną przeszłością. Trafiamy na ważne urzędy, polityczne ideały, napuszone tytuły i książki malujące rzeczywistość na różowo.”
Tezy Wolfganga Münchau z niedostępnej jeszcze po polsku książki „Kaput. Koniec niemieckiego cudu” streścił Tomasz Borejza. „Niemcy są jednocześnie w pułapce technologicznej, energetycznej i społecznej. Branżę chemiczną wyniszczyła głupia polityka energetyczna. Motoryzacyjną – krótkowzroczność oraz geopolityczna naiwność. Technologiczną – absurdalna biurokracja, kolesiostwo w zarządzanych przez polityków bankach oraz brak rozwojowych inwestycji, które powinny budować nowe branże. Nawet te przestrzenie, gdzie mogli się chwalić najlepszymi rozwiązaniami na świecie – jak przeżywająca renesans inżynieria jądrowa – zostały zaorane przez aroganckie i złe decyzje polityczne.”
Do tego dorzućmy rozdętą biurokrację, ideologiczne zacietrzewienie oraz polityczny nepotyzm. Tak, proszę Państwa, w Niemczech rady nadzorcze i zarządy firm i banków są pełne politycznych nominatów lub członków ich rodzin. W efekcie rozpanoszyła się niekompetencja, a decyzje biznesowe podejmowano zgodnie z interesami wyborczymi partii. Efekty są, jakie są.
