Katarzyna Tokarz, sołtyska Ropicy Górnej nie owija w bawełnę, tylko mówi prosto: każdy, kto ma chęć, kto może niech przyłączy się do nas. Pokażmy, że rodzina Bodaków może na nas liczyć. Pomóżmy im uprzątnąć pogorzelisko - dla bezpieczeństwa, ale też po to, by nie musieli patrzeć na dramatyczny obraz tego, co zostało z dorobku ich życia.
- Każde ręce będą mile widziane, bo pracy mamy dużo - zapewnia.
W nocy z soboty na niedzielę, w gospodarstwie Romana Bodaka wybuch ogień. Spłonęła wiata, w której zgromadzone było drewno na galanterię drzewną. Starty oszacowane zostały na 350 tysięcy złotych. To już drugi pożar, który przytrafił się rodzinie. Jeszcze nie zdążyli otrząsnąć się, po tym, jak rok temu spłonęła część warsztatu.
Rodzinny biznes opierał się na drewnie
Mirosława Bodak, córka pana Romana jest załamana tym, co się stało. Nie tylko ze względu na straty, ale też na starszych już rodziców. Zwyczajnie się o nich martwi. - Tacie wciąż wydaje się, że ma osiemnaście lat - mówi cicho. - Chce pokazać, że nie potrzebuje pomocy, tymczasem ostatnio spadł z maszyny. Skończyło się na tym, że ma kontuzjowaną nogę. Wymaga pomocy specjalisty, a tu jeszcze ten pożar - dodaje.
Rodzina od lat zajmuje się wyrobem różnych drewnianych przedmiotów - łyżek, misek, maselniczek, drobnego sprzętu kuchennego, dziecięcych zabawek, a nawet figurek. Pani Mirka zdobiła to potem, najpiękniej jak umiała. Handlowali wszystkim na różnych jarmarkach, bazarach. Każda rzecz jak dzieło sztuki. Drewno to dla nich podstawa bytu, materiał, bez którego nie sposób zarobić na zwykłe, codzienne życie i rachunki. Teraz zniszczył je ogień. Na dodatek strawił również jakże potrzebną dmuchawę do trocin.
- Akcja ratownicza była trudna ze względu na dużą ilość łatwopalnego materiału, który zgromadzony był w całym gospodarstwie - mówi Dariusz Surmacz, oficer prasowy KPP PSP w Gorlicach. - Zarzewie ognia było w trocinach. Pożar wybuchł gwałtownie i szybko się rozprzestrzenił - dodaje.
Dość powiedzieć, że w akcji ratunkowej brało udział trzynaście zastępów straży!
Pospolite ruszenie w Ropicy i okolicy
Część przydomowego podwórka wygląda teraz dramatycznie - szczątki spalonej wiaty, wszędzie stosy drewna, które tak naprawdę nadaje się jedynie na opał. Do tego wszystkiego charakterystyczny, przenikający wszystko zapach spalenizny, tak zwane gazy pożarowe.
- Musimy im pomóc, bo sami sobie nie poradzą. Przecież to już starsi ludzie - mówi stanowczo Katarzyna Tokarz, sołtyska wsi. - Trzeba uprzątnąć wszystko, z pogorzeliska wyciągnąć co można jeszcze wykorzystać, a wywieźć zniszczone - mówi dalej.
Z pomocą przyszła gmina - lokalny zakład komunalny użyczył koparkę, będzie przyczepa. Nie chodzi tylko o sam ład, ale o efekt psychologiczny: żeby domownicy za każdym razem, gdy wyjrzą za okno, nie musieli patrzeć na pogorzelisko i zastanawiać się, czy gdzieś coś nie zaczyna się tlić. - Startujemy z porządkami w sobotę z samego rana - zapowiada.
Dobrych ludzi nie brakuje. Kto dołączy do nich?
Pomocną dłoń wyciągnęła też Maria Olczyk, właścicielka Gospody Magurskiej. W niedzielę po pożarze zawiozła rodzinie obiad, przeświadczona, słusznie zresztą, że na pewno nie mają głowy do gotowania. - Nawet nie wiem, jak dziękować - mówiła nam wzruszona pani Mirosława.
Rodzina Bodaków potrzebuje teraz przede wszystkim materiałów, by odbudować zniszczoną wiatę. Na to potrzebne są pieniądze.
Katarzyna Tokarz chce zebrać potrzebne fundusze. W niedzielę 18 czerwca na placach kościelnych w Ropicy Górnej, Sękowej i Męcinie Wielkiej pojawią się wolontariusze z puszkami.
Ci, którzy chcą wesprzeć poszkodowaną rodzinę, mogą kontaktować się z Katarzyną Tokarz, tel. 728 788 209.
Tak kiedyś wyglądały Gorlice! [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]