Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków. Trener Leszek Dyja: Kuba Błaszczykowski wie, że w pracy nie ma zmiłuj! I przełamuje bariery [rozmowa]

Justyna Krupa
Jakub Błaszczykowski
Jakub Błaszczykowski Andrzej Banas / Polska Press
- Wiemy, co Kuba zrobił dla piłki klubowej i reprezentacyjnej, więc nie rozumiem opinii, że jest za stary i już nie pomoże kadrze – mówi Leszek Dyja, trener przygotowania motorycznego Wisły Kraków o Jakubie Błaszczykowskim, którego zna od wielu lat. Opowiada też o dużej zmianie w pracy nad przygotowaniem fizycznym w zespole „Białej Gwiazdy”.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- Panuje opinia, że zespół Wisły Kraków na wiosnę prezentuje się lepiej pod względem fizycznym, niż w rundzie jesiennej. Pan też to tak postrzega?
- Drużyna inaczej się prezentuje - zarówno na treningach, jak i na meczach. Ja jednak uważam, że to przede wszystkim zasługa chłopaków. Każdy z nich sobie zdaje sprawę, w jakiej sytuacji jest klub. Wiedzą, że każda osoba – czy to zawodnik czy trener – która była tutaj na jesieni, jest tak samo odpowiedzialna za stan, w jakim znalazła się Wisła. Myślę, że to co wydarzyło się pod koniec rundy jesiennej, czyli zmiana trenera oraz sposobu treningów, to był jasny sygnał dla chłopaków, że trzeba jeszcze mocniej zakasać rękawy. W przerwie świątecznej każdy pewnie zrobił sobie rachunek sumienia i do okresu przygotowawczego przystąpił z bardzo pozytywnym nastawieniem. Było to widać od pierwszego dnia. Wola pokazania, na co każdego z nas stać, była bardzo silna.

Zmieniło się patrzenie na przygotowanie motoryczne diametralnie od momentu, gdy przyszedł Artur Skowronek. Treningi wyglądają trochę inaczej, jest więcej elementów siłowych, więcej elementów dynamicznych

- Zbytnim uproszczeniem byłoby jednak uznanie, że ci zawodnicy wcześniej nie chcieli ciężko pracować, a teraz poczuli presję. Nawet laik zauważy tu rolę przygotowania motorycznego. Na jesieni zawodnicy kompletnie nie mieli „mocy”, teraz sami przyznają, że jest pod tym względem poprawa. Czy już jesienią próbował Pan jakoś reagować na ten problem, na bieżąco?
- Ja jesienią byłem zatrudniony w klubie w innej roli, niż obecnie. Po zmianie sztabu szkoleniowego pełnię natomiast inną funkcję i teraz ja biorę pełną odpowiedzialność za przygotowanie motoryczne drużyny. Jesienią nie do końca miałem wpływ na to, jakim tokiem przygotowania szliśmy. Zmieniło się patrzenie na przygotowanie motoryczne diametralnie od momentu, gdy przyszedł Artur Skowronek. Treningi wyglądają trochę inaczej, jest więcej elementów siłowych, więcej elementów dynamicznych. A do tego bardzo dużo pracy nad wytrzymałością mięśniową i wytrzymałością specjalną w okresie przygotowawczym. Natomiast podkreślam, że ta motywacja i rachunek sumienia wykonany przez zawodników ma bardzo duży wpływ na to, jak się prezentują.

- Ta praca nad wytrzymałością i wytrzymałością specjalną jest ważna również pod kątem unikania kontuzji?
- Tak. Staramy się tak planować obciążenia i przeprowadzać treningi, by duża część tej pracy była pracą profilaktyczną. Zapobiegamy urazom poprzez ćwiczenia wzmacniające kompleksowo cały układ mięśniowy zawodników. Nie skupiamy się na jednej partii mięśniowej. Organizm jest dzięki temu zabezpieczony przed urazami przy dużym obciążeniu treningowym czy meczowym.

- W kontekście letnich przygotowań do sezonu słyszałam dwie teorie: jedni twierdzili, że wiślacy mieli zbyt mocny nacisk położony na ćwiczenia na siłowni, inni, że było za dużo zajęć z piłką. Pytanie, czy to sprzeczne ze sobą teorie, czy niekoniecznie muszą się wykluczać? I w ogóle - ile w tym prawdy?
- Trening siłowy można zrobić na wiele sposobów. My staramy się znaleźć kompromis. Taki, w którym zawodnicy będę czuć się zarówno komfortowo podczas samego treningu, jak i podczas meczu. Nie uogólniałbym, bo teraz możemy stawiać wiele tez. Na zasadzie: skoro tamta runda była nieudana, to czegoś było za dużo czy za mało. Ostatnio wygraliśmy kilka meczów, ale tak na dobrą sprawę nie osiągnęliśmy jeszcze nic. Owszem, na podstawie tego, że wygraliśmy pięć kolejnych meczów w lidze, wnioskujemy, że idziemy w dobrą stronę. Ale nie możemy się tym zachłysnąć. Dlatego to nie jest czas na to, by się rozwodzić, co było przed sezonem robione źle, a co dobrze. Nie było wyników, to coś nie grało. Ale musimy analizować bieżącą sytuację.

Wisła Kraków. Trener Leszek Dyja: Kuba Błaszczykowski wie, że w pracy nie ma zmiłuj! I przełamuje bariery [rozmowa]
Bartek Syta

- Przyjmując ofertę pracy w Wiśle, nie miał pan poważnych wątpliwości? Wówczas był to klub o mocno nadszarpniętym wizerunku, z dużymi problemami organizacyjnymi, z którymi po części zmaga się nadal. Pewnie były propozycje z bardziej stabilnych miejsc pracy.
- Szczerze powiem, że wątpliwości nie było ani przez moment. W swojej karierze trenerskiej wyzwania miałem stawiane właściwie non stop. Pracując w Ruchu Chorzów przez 8 lat, gdzie ledwo klub wiązał koniec z końcem, ledwo była ciepła woda w szatni, a wypłaty dostawaliśmy czasem trzy raz w roku, to mimo tego wszystkiego udało się osiągnąć – jak na ówczesne możliwości klubu – ogromny sukces. Nie było więc ani przez chwilę wątpliwości, czy ta praca w Wiśle będzie mi jakoś ciążyła. Nie, wręcz przeciwnie. Uważałem, że swoją osobą mogę dużo pomóc. Czy to zostało wykorzystane tak do końca w poprzedniej rundzie, to już nie mnie oceniać. Natomiast ja lubię wyzwania, to one motywują do pracy. Inaczej człowiek straciłby czujność i stałby się przeciętnym trenerem.

- W końcu jest pan byłym lekkoatletą, a przedstawiciele tej dyscypliny rzadko mają w Polsce cieplarniane warunki do pracy. - Lekkoatletyka nauczyła mnie spokoju, cierpliwości i motywacji do pracy. W tej dyscyplinie trzeba budować cegiełka po cegiełce, inaczej człowiek nie osiągnie sukcesu. I tak samo jest w piłce nożnej.

- Na co dzień stosuje pan sporo elementów zaczerpniętych z treningów lekkoatletycznych w pracy z piłkarzami?- Lekkoatletyka to jednak całkiem inna dyscyplina. Aczkolwiek futbol w ostatnich kilkunastu latach również ewoluował. Jeszcze kilkanaście lat temu piłka była dyscypliną wytrzymałościową, gdzie trzeba było głównie dużo biegać. Nieważne, jak szybko, byle biegać. W tej chwili futbol idzie w kierunku sportu szybkościowo-wytrzymałościowego. Kariera zawodnicza dała mi możliwość poznania na własnej skórze treningu siłowego i wytrzymałości specjalnej, wytrzymałości szybkościowej. Czyli tego, co piłkarzom teraz jest w dużej mierze potrzebne. Potrafię dzięki temu rozumieć reakcję organizmów piłkarzy podczas treningów.

- Pytanie, na ile piłkarze są sportowcami tak samo świadomymi, jak reprezentanci dyscyplin indywidualnych – jeśli chodzi o pracę nad motoryką? Zwłaszcza w realiach polskiej ekstraklasy?
- W sporcie indywidualnym zawodnik musi mieć tę świadomość, bo pracuje sam z garstką ludzi. A w sportach zespołowych jednostka, nawet mając słabszy dzień, może się „ukryć” w zespole. Natomiast osobiście zauważam, że ta świadomość u piłkarzy w ostatnich latach bardzo poszła do góry. I to zarówno w zespołach z wyższych klas rozgrywkowych, jak i tych z niższych lig. Widzę tę świadomość też w młodych zawodnikach.

- Takich, jak Olek Buksa?- Albo i jeszcze młodszych. Rodzice tych chłopaków im w tym pomagają. Wystarczy spojrzeć na rozwijający się dynamicznie rynek trenerów. Pojawiają się nawet w mediach społecznościowych ogłoszenia o trenerach personalnych czy trenerach przygotowania motorycznego. Tym bardziej, że w tej chwili świat sportu poszedł tak do przodu, że bez indywidualnej, dodatkowej pracy zawodnik nie ma szans się wybić. System kształcenia też zmienia się pod tym kątem. Jeszcze w czasach, gdy ja kończyłem uczelnie to mało kto by pomyślał, że będzie taki zawód jak trener przygotowania motorycznego.

- Już wcześniej współpracował pan indywidualnie z kilkoma obecnymi zawodnikami Wisły. Nie tylko z Jakubem Błaszczykowskim, ale też np. z Maciejem Sadlokiem.
- Jest kilku graczy, z którymi współpracowałem, czy to indywidualnie czy w innych klubach. Ale to też nie jest tak, że oni od razu byli w pełni świadomi. Tę świadomość trzeba było budować, zwłaszcza u Maćka. Miałem okazję pracować z nim w Ruchu. Nie miał wówczas jeszcze aż takiej motywacji, by dodatkowo pracować nad sobą, ale z każdym sezonem ten jego poziom świadomości wzrastał. Tak samo jest z wieloma innymi zawodnikami. Jeszcze w rundzie jesiennej część graczy Wisły nie była w pełni świadoma wagi pracy nad swoją muskulaturą, na siłowni rzadko ich widywałem. A teraz jak wchodzę do klubu to już większość z nich siedzi tam i pracuje nad sobą. To budujące.

- Maciej Sadlok, będąc już graczem tak świadomym potrzeb własnego organizmu, miał prawo czuć się sfrustrowany na jesieni, gdy dostrzegał, że – podobnie, jak wielu innych zawodników - nie ma odpowiedniej „mocy” i dynamiki. Teraz odżył.
- Maciek miał kilka takich okresów w karierze, kiedy nie był w optymalnej dyspozycji. Przyplątywały się różne kontuzje. A gdy zawodnik ma uraz, który wyłącza go z normalnych treningów na dłużej, jego dyspozycja bywa słabsza. Potem taki zawodnik wraca do zdrowia, ale jeszcze nie ma możliwości uczestniczenia w treningu na sto procent, więc poziom mentalny też się obniża. Pojawia się sportowa złość, frustracja, że nie może pomóc zespołowi.

- To, o czym pan mówi, pasowało na jesieni również do sytuacji Vukana Savicevicia. - Do Vukana, ale i do Vullneta Bashy. Czy nawet do Davida Niepsuja. To zawodnicy, którzy przez ostatnią rundę notorycznie mieli problem z kontuzjami. Fajnie, że udało się teraz doprowadzić do takiego stanu, kiedy tych urazów prawie nie ma. Bo uraz Alona Turgemana to jednak bardziej nieszczęśliwy wypadek.

Kuba jest fenomenalnym zawodnikiem i wyjątkowym człowiekiem. Zna swój organizm na wskroś, jak niewielu zawodników. Wie, że jeżeli coś go boli, to nie ma zmiłuj. Trzeba wtedy wyjść ze strefy komfortu, przełamać pewne bariery. I pracować jeszcze więcej. Oczywiście też wie, kiedy należy przerwać ten wysiłek

- Najlepszy przykład tego, jak pan jest w stanie przywrócić do optymalnej formy zawodnika po kontuzji to przypadek Błaszczykowskiego przed mundialem w Rosji. Wielu oceniało, że był to mały cud – postawić na nogi zawodnika w takim stanie w tak krótkim czasie. Pytanie tylko, jak w jego byłym klubie doprowadzono do tego, że zawodnik musiał tej pomocy szukać na zewnątrz?
- Ja Kubę znam już ładnych kilkanaście lat. Pamiętam jeszcze, jak przyjeżdżał do świętej pamięci doktora Jerzego Wielkoszyńskiego, z którym miałem okazję pracować. Myślę, że na tyle poznałem organizm Kuby, że wiem, czego potrzebuje. Niektórzy trenerzy czy fizjoterapeuci, jeśli zawodnik czuje dyskomfort, dolegliwości bólowe, przerywają trening. Mocno zmieniają obciążenia. My z Kubą wiemy, że to nie do końca tak musi być. Kuba jest fenomenalnym zawodnikiem i wyjątkowym człowiekiem. Zna swój organizm na wskroś, jak niewielu zawodników. Wie, że jeżeli coś go boli, to nie ma zmiłuj. Trzeba wtedy wyjść ze strefy komfortu, przełamać pewne bariery. I pracować jeszcze więcej. Oczywiście też wie, kiedy należy przerwać ten wysiłek. Udało nam się wtedy przed mundialem zrobić kawał dobrej roboty. Szacunek należy się głównie jemu, bo naprawdę spędzaliśmy po pięć – sześć godzin dziennie na katorżniczych treningach. Udało się. Ale to jego zasługa. Zawsze powtarzam, że zawodnik kontuzjowany musi pracować trzy razy więcej, niż zdrowy.

- Zwykle niektórym zawodnikom wydaje się, że jak przytrafiła im się kontuzja, to znaczy, że w praktyce mają w sumie „wolne”. - I to trzeba zmienić. Musimy pracować nad tym, by również w tym względzie świadomość szła do przodu. Miałem szczęście uczyć się fachu przy doktorze Wielkoszyńskim. Przechodziłem u niego katorgi jako zawodnik. Zresztą, część piłkarzy, których mamy obecnie w klubie pamięta jego osobę. To on pokazał mi, że podczas kontuzji trzeba wylać litry potu. Ta szkoła doktora Wielkoszyńskiego nadała kierunek temu, co teraz tutaj, w Wiśle, robimy.

- Nie zawsze jednak udaje się czynić „cuda” – jesienią Błaszczykowski doznał urazu i tu cudu nie było, długo nie był w stanie pomóc drużynie.
- Musimy być świadomi, że Kuba nie jest nadczłowiekiem i też wyrywa te kartki w kalendarzu. Jego organizm potrzebuje już trochę więcej czasu na regenerację. Ale udało się przywrócić go do pełni zdrowia, teraz Kuba nam pomaga, strzela bramki. Sposób pracy, który założyliśmy od pierwszego dnia okresu przygotowawczego jest takim stylem pracy, w którym Kuba się czuje dobrze.

- Pana zdaniem Błaszczykowski jest w stanie – pod względem motorycznym, fizycznym – wytrzymać jeszcze obciążenia turnieju granego na poziomie międzynarodowym? Myślę tu oczywiście o czerwcowo-lipcowym turnieju Euro 2020.
- Jest w stanie, pod warunkiem indywidualnego toku treningowego. Ale tak, jestem o to spokojny. Zawsze jest tak, że pojawiają się młodsi zawodnicy, jest rynek menedżerski, który tych młodszych zawodników też chce wypromować. Najłatwiej powiedzieć: on już jest za stary. Ale są przypadki graczy, którzy mając nawet 39 czy 40 lat grają na takich turniejach. I doskonale sobie radzą. Dlaczego więc od razu skreślać zawodnika ze względu na jego metrykę? Jeżeli będzie w dobrej dyspozycji, udowodni to na boisku, podczas meczów kontrolnych przed imprezą, to dlaczego tego piłkarza mielibyśmy skreślać? Wiemy, co Kuba zrobił dla piłki klubowej i reprezentacyjnej, więc tym bardziej nie rozumiem opinii, że jest za stary i nie pomoże. Jeżeli nie będzie w stanie, to nie pojedzie, to oczywiste. Ale jeśli będzie w dobrej dyspozycji, to jestem przekonany, że wytrzyma i pomoże. Czas pokaże.

- Wróćmy do osoby doktora Wielkoszyńskiego. Dlaczego niektóre jego metody uważano w swoim czasie za „kontrowersyjne”?
- Dlatego, że tam nie było „zmiłuj”. Doktor Wielkoszyński wyznawał pewną zasadę: jeżeli kontuzjowana jest dana część ciała, np. mięsień dwugłowy, to nad resztą trzeba jak najbardziej pracować. I to była tak ciężka praca, że normalnie w klubie zawodnicy nie trenowali tak ciężko, jak pod jego okiem. Zawsze starał się wzmocnić partie mięśniowe wokół kontuzjowanego miejsca na tyle, że po wyleczeniu kontuzji wszystko wokół było już tak wzmocnione, że urazy się nie powtarzały. Doktor uważał, że podstawą doprowadzenia zawodnika do pełnej dyspozycji jest właśnie ciężka praca, a nie urządzenia, ostrzykiwanie. Być może stąd kontrowersje? Lekarze, rehabilitanci próbowali leczyć farmakologicznie, a tu była ciężka harówa.

- Ponoć doktor był też przeciwko mitologizowaniu roli obozów przygotowawczych w górach. Tymczasem jakby np. Henrykowi Kasperczakowi powiedzieć, że obozy w Zakopanem nie są najlepsze, to pewnie by się zażarcie kłócił.
- Doktor Wielkoszyński był chyba pierwszą osobą, która zaczęła u nas głosić tezę, że taki trening typowo tlenowy, górski, jest niepotrzebny w piłce nożnej. Wszyscy dookoła mówili, że trzeba zrobić bazę tlenową, biegać odcinki, chodzić w góry na wycieczki itd. Jeżdżono przecież na zgrupowania bez piłek! Taka była metodyka treningu. Doktor tymczasem wychodził z innego założenia. On oczywiście nie negował tego, że baza tlenowa musi być. Natomiast on tę bazę tlenową chciał robić winny sposób. Uznał, że podstawa treningu to trening siłowy. A odpowiednie dobranie środków treningu siłowego też pozwala budować wytrzymałość ogólną i specjalną. Odrzucił natomiast wszystkie odcinki biegowe, bieganie po górach itd. Stąd też wynikała kontrowersja. W dzisiejszych czasach już wiemy, że przez odpowiedni trening na siłowni też jesteśmy w stanie zbudować tę wytrzymałość ogólną, ale wtedy to było coś nowego. Doktor Wielkoszyński głosił swoje tezy już w latach 70. czy 80., więc możemy sobie tylko wyobrażać, jaki był opór środowiska. Ale też piłka wyglądała wtedy inaczej. Teraz futbol stał się już inną dyscypliną i on to przewidział.

Wisła Kraków. Kadra na wiosnę 2020. Piłkarze "Białej Gwiazdy...

- Można uznać, że miał pan w karierze szczęście do współpracy z „kontrowersyjnymi” fachowcami, bo trener Orest Lenczyk też za takiego był uznawany. Rafał Boguski nie wspomina czasem na treningach, że niektóre elementy pana warsztatu kojarzy z trenerem Lenczykiem?
- Niejednokrotnie byłem świadkiem, jak trener Lenczyk z doktorem Wielkoszyńskim toczyli zażarte dyskusje. Jakie tam były burze mózgów! Nieraz nawet dochodziło do kłótni, ale zawsze wychodzili pogodzeni, potrafili znaleźć kompromis. Te dyskusje były naprawdę budujące. Ich szkoły były dość podobne, choć intensywność treningu nieco inna. To nie jest przypadek, że trener Lenczyk, ale i Waldemar Fornalik blisko współpracowali z trenerem Wielkoszyńskim, a ostatecznie osiągali sukcesy w piłce. Czy nawet Jurek Brzęczek, który jeszcze jako zawodnik przyjeżdżał z Kubą Błaszczykowskim do doktora Wielkoszyńskiego. A Rafał przeszedł tę drogę z trenerem Lenczykiem jeszcze w Bełchatowie.

- Skoro już jesteśmy przy trenerze Brzęczku i pańskiej pracy z reprezentacją Polski. Wcześniej współpracował pan w kadrze z trenerem Fornalikiem. Jak wiele się zmieniło w mentalności kadrowiczów od ery Fornalika, w porównaniu z czasami Brzęczka? Pod kątem tej samoświadomości?
- Tak, jak bardzo zmieniła się w tym okresie piłka, tak zmieniła się świadomość piłkarzy. Osiem lat w futbolu to kawał czasu. Tych dwóch okresów właściwie nie da się porównać. Wszystko poszło do przodu – metody treningowe, kadrowicze obecnie grają w lepszych klubach, więc współpracują na co dzień z lepiej wykształconymi trenerami. Teraz jest mi pewnie łatwiej pracować, bo świadomość piłkarzy jest większa. Gdyby jej nie było, to ci gracze nie dotarliby tam, gdzie teraz są – graliby w słabszych klubach, nie otarliby się o reprezentację.

EURO 2020. KIEDY I GDZIE ZAGRAJĄ POLSCY PIŁKARZE? MECZE PRZED I W TRAKCIE ME 2020

- Swego czasu współpracował pan z grupą śląskich lekkoatletów. Nadal pracuje pan z którymś z przedstawicieli tej dyscypliny?- Moja historia pracy w roli trenera w lekkiej atletyce nie jest długa. Po zakończeniu kariery zostałem trenerem w AZS Katowice. Prowadziłem grupę sprintu i skoków. Ale gdy dostałem powołanie do pracy w reprezentacji u boku trenera Fornalika musiałem z lekkiej atletyki zrezygnować. Nie wyrobiłbym się czasowo. I właściwie wtedy moja przygoda jako trenera lekkiej atletyki dobiegła końca. Ale śledzę dyscyplinę na bieżąco. Byłem np. w zeszłym roku na Memoriale Kamili Skolimowskiej na Stadionie Śląskim.

- I jak pan ocenia jakość tych nowych obiektów lekkoatletycznych na przebudowanym Stadionie Śląskim?- Uważam, że ten obiekt, jeśli chodzi o lekką atletykę, spełnia najwyższe standardy światowe. Jest naprawdę super przygotowany. Nie wiem, czy cokolwiek można było zrobić tam lepiej. Także organizacyjnie zawody na Śląskim przeprowadzone były na top poziomie. Możemy się cieszyć, że mamy taki obiekt, w zasadzie jedyny tego typu w Polsce.

- Pan jest łącznikiem między światem lekkiej atletyki i piłki. A czasem te światy „podgryzają się” nawzajem. Szerokim echem odbiła się kiedyś wypowiedź Adama Kszczota, który zarzucił piłkarzom, że uprawiają „banalny sport”, a inne dyscypliny „stoją na wyższym poziomie”. Innym przeszkadza też to, że w piłkę pakuje się większe pieniądze.
- Zawsze w takich sytuacjach mówię: czy ktoś bronił komuś zostać piłkarzem? Albo lekkoatletą? Nie, to ludzie dokonują wyborów. I takie podgryzanie się, rzucanie epitetów nie jest na miejscu. Nie jest tajemnicą, że od dawna lekkoatleci i piłkarze gryźli się, ale myślę, że wynikało to głównie z tego, że ci pierwsi nie mieli odpowiedniej bazy treningowej i zawsze byli zdani na to, by trenować na stadionach, gdzie funkcjonowali również piłkarze. A ci drudzy zawsze mieli pierwszeństwo. Ale to się też zmienia, bo teraz lekkoatleci mają coraz więcej obiektów do dyspozycji tylko dla siebie, nie muszą się już z piłkarzami tak nawzajem przeganiać z boisk.

Rozmawiała Justyna Krupa

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska